Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dworska tancerka - Kyung-Sook Shin страница 18

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin

Скачать книгу

stroju nie może stanąć przed królem.

      Watters informował rząd koreański o swoim wyjeź­dzie i wielokrotnie prosił o audiencję u króla, nie do­cze­kawszy się odpowiedzi, założył, że do spotkania nie dojdzie. Kazał więc spakować i wysłać wszystkie swoje rzeczy, w tym także oficjalny strój dzienny. Dwa dni przed jego wyjazdem przyszło zaproszenie z pałacu. Watters, który tak zabiegał o audiencję u króla, miał pod ręką jedynie frak. Sądził, że zdoła się jakoś wytłumaczyć, gdy stanie przed królem, nie został jednak do niego dopuszczony i nie miał nawet okazji przedstawić swojego następcy.

      Collin postawił sobie za cel nie dopuścić dzisiaj do żadnego uchybienia i, co więcej, zamierzał pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenie, dlatego z taką nabożnością polerował srebrne i złote gwiazdy, przyszyte do naramienników. Palcami przeczesał złote frędzle i poprawił galowy pas przerzucony przez ramię. Nabrał kilka kropli olejku, rozsmarował je w dłoniach, a potem wtarł we włosy i brodę. Uważnie spojrzał na swoje odbicie w lustrze, zamyślił się na chwilę. Ocknął się i zdeterminowanym gestem sięgnął po leżącą na stole miniaturową ukrytą kamerę, najnowszy wynalazek technologii, który niedawno zakupił. Włożył ją do wewnętrznej kieszeni munduru i przecisnął czterdziestomilimetrowy obiektyw przez dziurkę od guzika. Wystarczyło włożyć rękę do kieszeni i pociągnąć za kabelek, zdjęcie było zrobione. Z ukrycia, bez niczyjej wiedzy. W zależności od potrzeby mógł też umieścić kamerę na statywie i to rozwiązanie też mu się bardzo podobało. Fotografiką zainteresował się cztery, pięć lat temu i przez te wszystkie lata, ilekroć robił zdjęcie z ukrytej kamery, towarzyszyła mu myśl, że ostatecznie aparat fotograficzny został wynaleziony w jednym tylko celu – żeby potajemnie robić zdjęcia.

      Audiencja zaplanowana została na jedenastą, jednak Collin zdecydował się wyjść odpowiednio wcześniej, żeby dotrzeć do pałacu bez zbędnego pośpiechu.

      W nocy padał deszcz, więc ziemia była wilgotna.

      Warzywny ogródek, położony przed konsulatem, skąpany był w deszczu, tchnął niezwykłą świeżością. Collin spojrzał na zarysowany w oddali budynek konsulatu Rosji. Po raz kolejny pomyślał, że Francuzi przybyli do Korei zbyt późno. Już dwa lata temu Korea wystosowała do rządu Francji oficjalną petycję z prośbą o otwarcie konsulatu. Collin był pierwszym dyplomatą, który został oddelegowany przez francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i jako pierwszy miał odpowiednie listy akredytacyjne. W porcie Jemulpo, dokąd przybył z Chin, witał go jeden z urzędników Ministerstwa Dyplomacji i Handlu. Przyjechał ze stolicy i towarzyszył mu przez całą drogę. Kilkakrotnie dopytywał się, czy rzeczywiście został oddelegowany przez rząd Francji i czy ma wszystkie uprawnienia, by objąć stanowisko konsula, a kiedy uzyskał potwierdzenie, wyraził ogromną radość i zapewnił, że król zostanie natychmiast powiadomiony o jego przybyciu.

      Podczas podróży do stolicy największe wrażenie na Collinie zrobiły niewielkie kopczyki usypane u podnóża niewysokich wzgórz, czasami wciśnięte między kępy sosen. Widział je nie tylko w górach, ale także na granicach pól, przy wejściu do wsi, w miejscach otulonych promieniami słońca. Obrośnięte gęsto trawą, zielem, wyrastały z ziemi jak kopulaste stożki. Zastanawiał się, do czego służą. Ktoś powiedział: „To są groby”. „Groby” – powtórzył. Ogarnęło go niejasne uczucie, jakie budzi widok drżącego powietrza, które w rozżarzonym dniu wiruje nad powierzchnią ziemi i rozmywa wszystkie kontury. Nie mógł uwierzyć, że chowano zmarłych w takich przytulnych, cichych miejscach, tak blisko natury. Pomyślał, że w tym kraju żywi i zmarli na co dzień żyją razem. Zaczął się zastanawiać, jak jemu będzie się tu żyło. Na tę myśl odczuwał radosne podniecenie i lekkie napięcie.

      Do głównej bramy pałacu wiodła szeroka aleja Jujak. Collin zamierzał przejść ją pieszo, ale tłumacz wyjaśnił mu, że jest to zabronione. Chcąc nie chcąc, wsiadł do lektyki. Tragarze starali się omijać kałuże, stawiali nierówne kroki, więc lektyką trzęsło. Collin martwił się, że dotrze w godnym pożałowania stanie. Tragarze zatrzymali się przed główną bramą, tuż przed dwiema kamiennymi figurami mitycznych lwów haetae szczerzących zęby w uśmiechu na poły groźnym, na poły komicznym. Kiedy Collin wysiadał z lektyki, podszedł do niego urzędnik dworski i odezwał się po chińsku. Oczekiwał przybycia Collina, a teraz miał go wprowadzić na teren pałacu. Collin odwrócił się w stronę jednego z tych kamiennych lwów, włożył rękę do kieszeni i pociągnął za kabelek kamery. Zrobił także zdjęcie trzem głowom smoka, wykutym na szczycie arkadowych wrót głównej bramy Hongye. Urzędnik niczego nie zauważył. Weszli na teren pałacu i zmierzali do rezydencji, w której Collin miał oczekiwać na przybycie króla. Po drodze przechodzili przez zawieszone nad strumieniami kamienne mosty.

      Mijali właśnie staw zanurzony w granitowych skałach.

      Kilka młodziutkich dziewcząt, ubranych w żółte bluzki i czerwone spódnice, przechodziło obok, śmiejąc się i drocząc nawzajem. Na widok Collina dziewczęta otworzyły ze zdziwienia oczy i zaskoczone wpatrywały się w jego włosy – brązowe, a nie czarne, wpatrywały się w jasną karnację jego twarzy – twarzy cudzoziemca. Jego ekstrawagancki, mieniący się w słońcu mundur także przyciągał ich wzrok. Collin stanął, a wtedy dziewczęta jak na zawołanie rzuciły się do ucieczki i słychać było ich radosny śmiech. Jednej z nich zdążył zrobić zdjęcie, gdy stała przed nim i wpatrywała się w niego jak w zjawę. Pociągnął jeszcze kabelek swojej kamery, żeby uchwycić ich lekki, pełen życia bieg. Kiedy tak patrzył, jak się oddalają, urzędnik poinformował go, że należą do grupy najmłodszych dwórek i przygotowują się do służby w pałacu.

      – Od dziecka żyją na terenie pałacu?

      – Muszą przyswoić wszystkie nauki.

      – Czego się uczą?

      – Uczą się dworskiej etykiety, śpiewu, tańca, sztuki leczenia i pisma.

      Pod mostem, który prowadził w stronę bramy Geunjeong, płynął przejrzysty strumień. Collin przystanął na chwilę, zaczął wpatrywać się w jego wody. Wtedy zobaczył, jak na most wchodzą dwie dwórki. Ta z przodu, starsza, zapewne ochmistrzyni, miała na stopach niebieskie butki. Szła energicznie, stawiała pewnie kroki, a w jej postawie wyrażała się duma, bo należała do świty dworskiej. Collin wycelował obiektywem w dwórkę, która miała na nogach butki czerwone. Pociągnął za kabelek.

      W niektórych oczach kryje się przeznaczenie.

      Ponaglany przez urzędnika, Collin przyspieszył kroku, zaraz jednak zwolnił, czuł jakby coś go ciągnęło do tyłu – obejrzał się za siebie. I wtedy ujrzał jej oczy, oczy tej młodej dwórki, która obejrzała się w tym samym momencie. Zamarł, ponieważ w jej głębokich, czarnych oczach dostrzegł życzliwość. Po raz pierwszy zobaczył w koreańskich oczach czystą życzliwość – bez cienia drwiny, bez cienia lęku, bez tej natrętnej ciekawości. Zobaczył życzliwość, którą zrodzić może tylko zażyłość. To jednak nie tylko ta życzliwość w oczach młodziutkiej damy dworu kazała mu zatrzymać kroku. W jej czarnych oczach mignął mu nieoczekiwanie skrawek odległej przeszłości. Ożyła twarz, którą, jak sądził, już dawno pogrzebał w pamięci. Ta twarz została wskrzeszona, kiedy jego wzrok zobaczył błyszczące oczy tej młodziutkiej dwórki. Poczuł, jak zalewa go gwałtowna fala uczuć.

      – Bonjour.

      Collin odezwał się do młodziutkiej damy dworu, która stała przed nim ze złożonymi dłońmi. Pozdrowił ją mimowolnie, nie zdawając sobie nawet sprawy, że mówi po francusku.

      –

Скачать книгу