Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dworska tancerka - Kyung-Sook Shin страница 16

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin

Скачать книгу

Dostrzegła królową, stała przed bramą Yangeui. Czerwone płomienie oświetlały jej postać, migotały niczym języki demonów. Dwórki błagały królową, by odeszła w bezpieczne miejsce, ta jednak stała nieporuszona. Jin zaczęła biec w stronę królowej, przeciskając się przez tłum. Przerażone dwórki nie zwróciły nawet na nią uwagi. Niepostrzeżenie podbiegła do królowej i chwyciła rękaw jej szaty. Zanim któraś z dwórek zdążyła zareagować, królowa oderwała wzrok od płomieni i spojrzała na Jin.

      – Patrz! Chcą mojej śmierci!

      Królowa chwyciła z całych sił rączkę Jin. Zdawać się mog­ło, że ją zgniecie.

      – Ja nie umrę!

      Królowa stała nieporuszona i patrzyła, jak jej rezydencja rozpada się w ogniu. W dłoni trzymała wciąż rączkę Jin, choć chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Napierające uczucia przeszywały jej dłoń, która to zaciskała się kurczowo, to znów słabła w bezwładzie. Dwórki usilnie błagały, by opuściła to niebezpieczne miejsce, ale królowa stała niewzruszona. Stała i patrzyła, jak jej komnaty przeistaczają się w pogorzelisko.

      Nie oderwała wzroku od płomieni nawet, gdy przybył król.

      – Pani, udaj się ze mną do pałacu Changgyeong!

      Słowa króla trafiły w pustkę. Królowa stała niczym posąg, więc król skierował wzrok ku Jin. W tym samym momencie Jin spojrzała na króla. Jego twarz rozjaśniał blask czerwonych płomieni. Smok, zdobiący szatę króla, zdawał się wić w tych płomieniach.

      – Co tutaj robi to dziecko?

      Królowa spojrzała na Jin, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jej obecności. W jej oczach tliły się płomienie dogasającego pożaru.

      – Strzeże mnie!

      To były pierwsze słowa królowej.

      – Skąd się wzięło?

      – Na pewno nie z pałacu Unhyeong!

      Jej głos był lodowaty.

      – Twierdzisz, pani, że tam wydano rozkaz podpalenia?

      – Zaprzeczysz, panie?

      – …

      – Zaprzeczysz, panie? Kto inny ośmieliłby się wedrzeć aż tutaj i podpalić rezydencję pałacową?

      – …

      – Chce mojej śmierci!

      – Pani! Musisz opuścić to miejsce. Kto zajmie się księciem, jeżeli coś ci się stanie? Proszę, pomyśl o naszym synu.

      – Niemal zginęłam w płomieniach!

      Twarz króla zastygła w powadze. Odszedł zatroskany. Pożar doszczętnie zniszczył rezydencję królowej, po czym ogarnął budynki zajmowane przez królową matkę. Wygasł dopiero o świcie, trawiąc ponad osiemdziesiąt pomieszczeń. Zniszczył też mury, którym Jin tak często się przyglądała, te mury ozdobione motywami chryzantem, granatów, piwonii i ptaków śpiących na gałęziach moreli w świetle pełni księżyca. Zaczynało świtać, a królowa wciąż stała w tym samym miejscu. Ocknęła się w pewnym momencie i spojrzała na swoją zaciś­niętą dłoń, na to, co w tej dłoni trzymała tak kurczowo.

      Oczy królowej były przekrwione. Jakby popękały w nich wszystkie naczynia krwionośne. Nagle z królowej odeszły wszystkie siły. Opuściła bezwładnie dłoń. Wraz z nią opadła też dłoń Jin.

      – Dziękuję, że byłaś tu ze mną.

      Królowa odwróciła przekrwiony wzrok. A potem wyprostowała się dumnie i zaczęła iść przed siebie. Po całej nocy, spędzonej tutaj na stojąco. Kroczyła dumnie wyprostowana, żeby dowieść, że jest niepokonana.

      Jin chciała pobiec za królową, ale dwórki zagrodziły jej drogę.

      W świetle porannej zorzy i dogasających płomieni zdołała sama wydostać się z pałacu. Minęła rezydencję króla i wyszła przez bramę Yeongchun. Mury pałacu otaczał tłum ludzi, wszędzie panował zgiełk. Ktoś w tłumie krzyknął: „Srebrny Dzwonek!”. Ktoś wyrwał się z tego tłumu. Jin, pokryta popiołem, przesiąknięta zapachem pogorzeliska, przystanęła i patrzyła oniemiałym wzrokiem. To był Yeon – gnał w jej stronę i wołał „Srebrny Dzwonek!”. To był głos Yeona, pierwszy raz w życiu usłyszała ten głos. Yeon przedarł się przez tłum i stanął przed Jin. Całą noc tutaj czekał. Jego lniana bluza przesiąknięta była rosą.

      – Zawołałeś do mnie.

      – …

      – Możesz mówić?

      Yeon wpatrywał się w Jin.

      – Zawołałeś do mnie „Srebrny Dzwonek”.

      Na twarzy Yeona malowało się jeszcze większe zdziwienie niż na twarzy Jin. Spędził tę noc przed murami pałacu, wpatrując się w łuny ognia, które aż do świtu wzbijały się ku niebu. Kolana uginały się pod nim na myśl, że Jin może zginąć w pożarze. Lęk obezwładniał serce, nie pozwalał złapać tchu. Kiedy o świcie zobaczył, jak Jin wyłania się z bramy Yeong­chun, poczuł, że nie może oddychać, że się dusi. I to było wszystko, co zapamiętał.

      Yeon ponownie zapadł się w swoim milczeniu, jego wzrok zradzał niedowierzanie, że kiedykolwiek mógł z siebie wydobyć słowa. Jin wpatrywała się przez chwilę w Yeona, a potem ruszyła przed siebie. Pierwszy raz wracała do Banchon bez eskorty dwórki Yi. Na ogół przyglądała się drzewom, ptakom, kwiatom i nie myślała o drodze, bo to dwórka Yi musiała zadbać, by szczęśliwie dotarły na miejsce. Tym razem było inaczej, Jin rozglądała się bacznie na wszystkie strony i ostrożnie stawiała kroki.

      – Wiem, że potrafisz mówić.

      – …

      – To ty wołałeś, jestem pewna.

      Yeon nie wiedział, że Jin ma spędzić tę noc w pałacu, cały wieczór czekał więc na nią na mostku. Gdy dowiedział się od pani Seo, że Jin nie wróci do domu na noc, wrócił po zachodzie słońca na mostek i czekał dalej. To wtedy zobaczył w oddali płomienie. Jakiś czas przyglądał się im, nie podejrzewając nawet, że to płonie pałac. Ta myśl przyszła mu do głowy dopiero, gdy pożar zaczął się wzmagać. Ruszył biegiem w kierunku pałacu, przerażony, że w tych płomieniach może być Jin. Chciał dotrzeć jak najszybciej, więc biegł na skróty, przedzierając się przez wysokie trzciny, zaczepiając o gałęzie sosen, przeskakując leśne strumienie i potoki. Dotarł pod mury pałacu, lecz nie mógł wejść do środka. Wpatrywał się w płomienie, aż jego oczy także przybrały czerwoną barwę – jak oczy królowej.

      W oddali zobaczyli dom pani Seo.

      Jin była przygnębiona i wyczerpana, przyspieszyła jednak kroku. Weszła na podwórze, ale nikt nie wyszedł jej na spotkanie. Opustoszały dom, w którym nikt nie czeka, dom nawet tak niewielki, staje się przepastny i wieje zimną pustką. Nieważne, jak wiele spraw miała

Скачать книгу