Podziemie. Haruki Murakami
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podziemie - Haruki Murakami страница 20
Sam też czułem się nie najlepiej. Podszedłem do automatu z wodą i przepłukałem gardło. Ciekło mi z nosa i trzęsły się pode mną nogi. Z trudem oddychałem. Klapnąłem na ławkę. Po jakichś pięciu minutach wyniesiono na noszach tego zemdlonego i pociąg ruszył dalej.
Nie miałem bladego pojęcia, co mnie trafiło. Tyle że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Grało mi w płucach, jakbym biegł w maratonie, a od pasa w dół marzłem i się trząsłem.
W sumie do biura zawiadowcy przyniesiono pięcioro czy sześcioro pasażerów. W tym dwoje na noszach. Ale pracownicy stacji też nie mieli pojęcia, co się dzieje. Pytali nas, co się stało. Mniej więcej po półgodzinie przyjechała policja i oczywiście zaczęła nas przesłuchiwać. Bardzo cierpiałem, ale starałem się jak najprecyzyjniej odpowiadać. Ktoś zemdlał, a ja się bałem, że jeżeli stracę przytomność, to już będzie po mnie. Myślałem, że właśnie dlatego wciągają nas w rozmowę, więc zmuszałem się do mówienia.
Tymczasem pracownicy stacji też źle się poczuli. Psuł im się wzrok. Spędziliśmy w biurze zawiadowcy co najmniej czterdzieści minut i wszyscy oddychaliśmy tym samym powietrzem. Pewnie należało wcześniej wyjść na górę.
Wyszliśmy więc na ulicę. Strażacy urządzili w bocznym zaułku prowizoryczną izbę przyjęć.
– Proszę tu na razie posiedzieć – powiedzieli.
Było jednak za zimno, żeby dało się usiąść na ziemi przykrytej tylko cienką plastikową folią. Gdyby człowiek się położył, toby zamarzł. Był przecież dopiero marzec. Stał tam czyjś rower, więc się o niego oparłem. Myślałem tylko o tym, żeby pod żadnym pozorem nie zemdleć. Dwie osoby się położyły, ale reszta zrobiła to samo co ja. Mówię panu, było cholernie zimno. W biurze zawiadowcy spędziliśmy czterdzieści minut, a na ulicy przed stacją dwadzieścia. Minęła cała godzina i nie udzielono nam przez ten czas żadnej pomocy lekarskiej.
Nie zmieścilibyśmy się wszyscy naraz w karetce, więc policyjne auto zawiozło mnie do szpitala ogólnego w Nakano. Położono mnie tam na ławce i zbadano. Wyniki były złe, toteż natychmiast podłączono mi kroplówkę. W policyjnym radiowozie słyszałem z radia meldunki o skutkach zatrucia i tak dalej. To wtedy sobie uświadomiłem, że uległem zatruciu.
W ogólnym szpitalu w Nakano wiedziano już chyba wówczas, że przyczyną naszego stanu jest sarin, a mimo to wciąż mieliśmy na sobie nasycone nim ubrania. Personel szpitalny też zaczął się niebawem skarżyć na kłopoty z oczami. Przez cały ranek miałem ciało jak lód. Dygotałem nawet pod kocem elektrycznym. Ciśnienie skoczyło mi do stu osiemdziesięciu. Zwykle miewam najwyżej sto pięćdziesiąt. Ale nie byłem zaniepokojony, tylko zdezorientowany.
Spędziłem w szpitalu dwanaście dni. Przez cały ten czas miałem dotkliwe bóle głowy. Nie działał na nie żaden środek znieczulający. Strasznie cierpiałem. Ból przychodził falami przez cały dzień, a potem słabł i znowu się wzmagał. Przez dwa dni miałem też gorączkę, w porywach do czterdziestu stopni.
Przez pierwsze trzy–cztery dni dokuczały mi skurcze w nogach i trudności z oddychaniem. Jakby coś mi uwięzło w gardle. Męka. Wzrok tak mi się popsuł, że kiedy wyglądałem przez okno, w ogóle nie widziałem światła. Wszystko było zmętniałe.
Przez pięć dni trzymali mnie pod kroplówką. Piątego ją odłączono, ponieważ mój poziom cholinoesterazy prawie wrócił do normy[15]. Moje źrenice też pomału znormalniały, ale za każdym razem, kiedy skupiałem na czymś wzrok, tyły gałek ocznych przeszywał mi ostry ból, jakby ktoś mnie tam dźgnął szpikulcem.
Gdy 3 marca[16] wypisano mnie wreszcie ze szpitala, wziąłem miesiąc urlopu, żeby wydobrzeć w domu. Głowa nadal raz po raz pękała mi z bólu. Nogi tak się pode mną uginały, że gdybym jeździł do pracy, na pewno bym upadł i zrobił sobie krzywdę, doznając tak zwanych obrażeń wtórnych.
Głowa zaczynała mnie boleć zaraz po przebudzeniu. Jak na ciężkim kacu. Huczało mi w niej przy każdym uderzeniu tętna, w rytmie serca, uporczywie. Nie brałem jednak żadnych lekarstw, tylko zaciskałem zęby i znosiłem ból. Po zatruciu sarinem zażycie niewłaściwego leku mogło się okazać bardziej ryzykowne niż niezażywanie żadnego, więc unikałem wszelkiego rodzaju proszków od bólu głowy.
Przez cały kwiecień byłem na urlopie zdrowotnym, a po świętach, na początku maja pojechałem do naszej nowo wybudowanej centrali w Shōwa-jimie i znów podjąłem pracę. Całymi dniami aż do późna w noc ustawialiśmy biurka, podłączaliśmy komputery. Wiem, że się wtedy przepracowałem. Wciąż bolała mnie głowa. Z nadejściem czerwcowych deszczów bóle się nasiliły. Codziennie czułem się, jakby straszliwy ciężar miażdżył mi czaszkę. I nadal przeszywał mnie ból, kiedy próbowałem na czymś skupić wzrok.
Bałem się jeździć metrem. Wsiadałem do pociągu i na widok zamykających się drzwi głowę natychmiast rozsadzał mi ból. Wysiadałem i przechodziłem przez bramkę, myśląc, że nic mi nie jest, ale w głowie wciąż miałem ciężar. Nie mogłem się na niczym skupić. Jeżeli rozmawiałem z kimś dłużej niż godzinę, ból głowy po prostu mnie zabijał. Do dziś tak jest. Kiedy w połowie kwietnia zeznawałem na policji, byłem potem zupełnie wykończony.
W sierpniu po tygodniu wakacji zauważyłem wyraźną poprawę. Dobrze się czułem w metrze. Bóle głowy aż tak mi nie dokuczały. Może dzięki urlopowi zelżało napięcie. Przez kilka pierwszych dni w firmie byłem w świetnej formie, ale po tygodniu wróciłem do punktu wyjścia. Znowu bolała mnie głowa.
Pewnego dnia w sierpniu jechałem do pracy trzy godziny. Musiałem wysiadać po drodze, żeby odpocząć, czekając, aż ból ustanie. Lecz gdy tylko wsiadałem z powrotem do pociągu, znów zaczynała mnie boleć głowa, więc musiałem odpoczywać, i tak w kółko. Zanim dotarłem na miejsce, zrobiła się 10.30!
Poszedłem do szpitala św. Łukasza na wizytę do psychologa, doktora Nakano. Opowiedziałem po kolei, co kiedy mi dolegało, i opisałem objawy, a on na to:
– Beznadziejna sprawa! Wykończy się pan, pracując w ten sposób!
Nie przebierał w słowach. Odtąd chodziłem do niego dwa razy w tygodniu po poradę. Brałem środki uspokajające i nasenne, no i wreszcie mogłem spać w nocy.
W końcu wziąłem kolejne trzy miesiące urlopu, przy czym nie przestałem chodzić do psychologa i zażywać leków. Widzi pan, miałem tak zwany zespół stresu pourazowego (PTSD). Dotyka on rozmaitych ludzi z różnych powodów, od weteranów wojny wietnamskiej aż po ofiary trzęsienia ziemi w Kobe. Przyczyną zawsze jest ciężki wstrząs. Co do mnie, to przez cztery miesiące po zamachu gazowym zmuszałem się do pracy w pełnym wymiarze godzin, przeciążając ciało, więc stres jeszcze bardziej się nawarstwiał. Dopiero dzięki letnim wakacjom napięcie puściło.
Mało komu udaje się całkiem wyleczyć z PTSD. Blizny w psychice pozostają, dopóki nie wymaże się z pamięci wszystkich wspomnień niefortunnego zdarzenia. Ale wspomnienia trudno wymazać. Można tylko starać się złagodzić stres i się nie przepracowywać.
Dojazdy do pracy to dla mnie wciąż ciężka przeprawa. Siedzę godzinę w pociągu z Koiwy, a potem na Hamamatsu-chō