Podziemie. Haruki Murakami
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podziemie - Haruki Murakami страница 22
W pociągu było dziwnie pusto. Nikt nie stał i tylko kilka osób siedziało. Teraz myślę, że pewnie ten dziwny zapach odstręczył innych pasażerów.
Zaniepokoił mnie widok mężczyzny, który siedział sam jeden tuż obok kałuży. Kiedy wsiadłem do wagonu, wydało mi się, że ten pasażer śpi, ale zaczął stopniowo się osuwać w bardzo osobliwy sposób. „Dziwna sprawa. Chory czy co?” – pomyślałem. A potem, tuż przed Nakano Sakaue, usłyszałem głuchy łoskot. Podniosłem wzrok znad książki i zobaczyłem, że ten mężczyzna spadł z ławki i leży twarzą do góry na podłodze.
„To straszne” – pomyślałem, usiłując ocenić sytuację. Pociąg już dojeżdżał do stacji. Gdy tylko drzwi się uchyliły, wyskoczyłem na peron. Chciałem sprowadzić pomoc, ale jakiś młody człowiek przebiegł obok mnie w stronę przedniej części peronu i wezwał peronowego.
Kobieta, która siedziała naprzeciw tego mężczyzny, który spadł na podłogę, też zsunęła się z ławki. Miała czterdzieści, może pięćdziesiąt lat. Nie umiem odgadywać wieku kobiet. W każdym razie była w średnim wieku. Mężczyzna był mocno posunięty w latach. Peronowy zdołał go wyciągnąć z wagonu, a potem przybiegł drugi, wziął kobietę na ręce i wyniósł ją, dopytując:
– Dobrze się pani czuje?
A ja stałem bezczynnie na peronie i się przyglądałem.
Tymczasem jakiś pracownik stacji podniósł z podłogi wagonu worek z płynem i wyniósł go na peron. Nikt nie miał pojęcia, że to sarin. Wiadomo było tylko, że to coś podejrzanego, co trzeba usunąć. Wsiadłem z powrotem do pociągu, który zaraz ruszył. Przeszedłem do sąsiedniego wagonu, bo nie chciałem siedzieć w tym dziwacznym zapachu. Wysiadłem na najbliższej stacji, czyli Shin-Nakano.
Ale już kiedy szedłem podziemnym korytarzem, zacząłem siąkać nosem. „Dziwne – pomyślałem. – Czyżbym złapał przeziębienie?” Już po chwili kichałem, kasłałem i pociemniało mi w oczach. To wszystko stało się prawie jednocześnie. „Przedziwna sprawa” – zachodziłem w głowę, bo jeszcze dobrze się czułem. Byłem rześki i przytomny. Mogłem iść o własnych siłach.
Poszedłem prosto do swojego biura, które mieści się zaraz nad stacją, ale wciąż widziałem wszystko jak przez burą mgłę, ciekło mi z nosa i wściekle kasłałem.
– Nie najlepiej się czuję – powiedziałem w biurze. – Chyba na chwilę się położę.
Wyciągnąłem się na kanapie i umieściłem na oczach ręcznik zamoczony w zimnej wodzie. Jeden z kolegów powiedział, że okład z gorącego ręcznika byłby lepszy, a ja posłuchałem tej rady i przeleżałem godzinę, rozgrzewając sobie oczy. I wie pan, że całkiem wydobrzały. Znowu widziałem błękitne niebo, chociaż przedtem było czarne jak w nocy i nic nie miało koloru.
Pracowałem jak gdyby nigdy nic, aż koło 10.00 zadzwoniła żona.
– Był jakiś poważny wypadek w metrze – powiedziała. – Nic ci się nie stało?
Nie chciałem jej martwić, więc odparłem:
– Nic a nic. Czuję się świetnie.
W każdym razie oczy wróciły do normy.
Tak się złożyło, że podczas lunchu w makaroniarni spojrzałem na telewizor. Ależ zrobiło się zamieszanie! Rano wprawdzie słyszałem skądś z bliska syreny, ale nie zwróciłem na nie uwagi. W telewizji wspomniano, że ofiarom zatrucia robi się ciemno przed oczami, i to mi zabrzmiało znajomo, wciąż jednak nie widziałem związku między swoim przyćmionym wzrokiem a pakunkami o dziwnym zapachu.
Zgłosiłem się do szpitala ogólnego w Nakano na badanie oczu. Na widok moich zwężonych źrenic lekarz natychmiast wstrzyknął mi antidotum i podłączył kroplówkę. Badanie krwi wykazało znaczny spadek poziomu cholinoesterazy. Zatrzymano mnie w szpitalu i zapowiedziano, że nie wyjdę z niego, dopóki poziom tego enzymu nie wróci do normy.
Zadzwoniłem do biura i powiedziałem:
– Jest tak a tak, muszę zostać w szpitalu na nie wiem ile dni. Przepraszam za kłopot, ale czy moglibyście posprzątać na moim biurku?
Zadzwoniłem też do domu, a żona zaraz na mnie wsiadła:
– Co to było za gadanie, że świetnie się czujesz?
Pan Inagawa roześmiał się na wspomnienie tej rozmowy z żoną.
Spędziłem w szpitalu sześć dni i prawie nic mnie przez ten czas nie bolało. Sarin leżał tuż przy mnie, a mimo to jakimś cudem miałem tylko lekkie objawy. Widocznie nie wiało w moją stronę. W wagonie powietrze leci od przodu do tyłu, więc gdybym chociaż przez kilka stacji siedział na którejś z ostatnich ławek, miałbym się z pyszna. Widać los tak chciał.
Nie bałem się potem jeździć metrem. I nie miałem żadnych złych snów. Może jestem po prostu tępy i gruboskórny. Ale naprawdę czuję, że los się w to wmieszał. Zwykle nie wsiadam pierwszymi drzwiami od przodu, tylko drugimi. Gdybym to zrobił tamtym razem, wyziewy sarinu wiałyby prosto na mnie. Wsiadłem przednimi ten jeden jedyny raz, bez wyraźnej przyczyny. Czysty traf. Nigdy przedtem nie czułem błogosławieństwa ręki losu ani jej klątwy, po prostu nic. Miałem nudne, całkiem zwyczajne życie… a tu nagle takie zdarzenie.
„Gdyby mnie tam wtedy nie było, ktoś inny podniósłby te paczki”
Sumio Nishimura (46)
Pan Nishimura pracuje w tokijskim metrze na stacji Nakano Sakaue. Ma służbowy tytuł asystenta transportu. W dniu zamachu gazowego wyniósł z pociągu linii Marunouchi paczki z sarinem.
Pan Nishimura mieszka w prefekturze Saitama. Pracę w metrze załatwił mu znajomy. Etaty na kolei uchodzą za „solidne” i budzą wśród mieszkańców wsi wielki szacunek, więc pan Nishimura bardzo się ucieszył, kiedy w roku 1967 pomyślnie zdał egzamin i dostał tę posadę.
Jest średniego wzrostu i chuderlawy. Ma jednak zdrową cerę i spokojne, uważne spojrzenie. Gdybym przypadkiem usiadł obok niego w barze, raczej bym się nie domyślił, kim jest z zawodu. Od razu widać, że nie pracuje w biurze i że wybił się dzięki własnym staraniom. Wystarczy uważniej przyjrzeć się jego twarzy, aby odgadnąć, że w codziennej pracy przeżywa wiele napięć. Tym większą przyjemność sprawia mu butelka sake wypita wieczorem w gronie kolegów.
Pan Nishimura był tak uprzejmy, że zgodził się opowiedzieć swoją historię, chociaż najwyraźniej nie miał ochoty mówić o zamachu gazowym. Powiedział, że „wolałby nie ruszać tej sprawy”. Była to dla niego oczywiście straszna przeprawa – koszmar, o którym najchętniej by zapomniał.
I zapewne nie on jeden, lecz wszyscy pracownicy metra tak do tego podchodzą. W każdej minucie dnia ich głównym celem jest dopilnowanie, żeby podziemna kolej kursowała punktualnie, bez zgrzytów ani kraks. Woleliby zapomnieć ten dzień, kiedy wszystko koszmarnie się posypało. Dlatego też trudno było uzyskać od nich jakąkolwiek wypowiedź. Nie chcą jednak, żeby zamach gazowy popadł w całkowite zapomnienie, a śmierć ich kolegów okazała się