Podziemie. Haruki Murakami

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Podziemie - Haruki Murakami страница 21

Автор:
Серия:
Издательство:
Podziemie - Haruki Murakami Reportaż

Скачать книгу

leżałem w szpitalu, przez pewien czas miewałem koszmarne sny. Najdokładniej pamiętam ten, w którym ktoś wyciągał mnie z łóżka przy oknie i włóczył po pokoju. Albo odwracałem się i nagle stał przede mną ktoś, o kim wiedziałem, że nie żyje. Tak, często w snach spotykałem zmarłych.

      Czasem śniło mi się, że jestem ptakiem i frunę pod niebem, ale nagle ktoś do mnie strzela i spadam. Trafia mnie strzała albo kula, sam nie wiem. Leżę ranny na ziemi i ktoś mnie tratuje na śmierć. Śniły mi się takie rzeczy. Radość i podniebny lot, a potem koszmar.

      A co do tych zbrodniarzy, to moje uczucia wobec nich nie mieszczą się w kategoriach nienawiści czy gniewu. Gniew byłby zbyt łatwy. Chcę tylko, żeby jak najszybciej się z nimi rozprawiono. Nie mam nic do dodania.

      [Rozmawiałem z panem Ohashim na początku stycznia 1996 roku, ale pod koniec października znowu się z nim spotkałem. Byłem ciekaw, jakie zrobił postępy. Wciąż dokuczały mu bóle głowy i ospałość.

      Jego najbardziej odczuwalnym problemem było wtedy to, że w firmie zwolniono go z większości dotychczasowych obowiązków. Tydzień przed naszą drugą rozmową szef wezwał go do siebie i powiedział:

      – Może byś na jakiś czas trochę sobie pofolgował i zajął się mniej drobiazgową pracą, żeby móc wydobrzeć?

      Po naradzie postanowiono, że w zastępstwie pana Ohashiego działem biznesu pokieruje starszy dyrektor działu.

      Podczas naszego drugiego spotkania pan Ohashi miał jednak znacznie zdrowszą cerę. Ze swojego domu w dzielnicy Edogawa do kliniki doktora Nakano w centrum Tokio jeździł ostatnio na motorowerze (w metrze nadal bolała go głowa). Na spotkanie ze mną przyjechał na rowerze. Wyglądał młodziej i żywiej niż wcześniej. Nawet się uśmiechał. Ale jak sam mówił, ból jest niewidzialny i zna go tylko ten, kto cierpi].

      Od lutego przyjeżdżam do biura najpóźniej o 8.30, a do domu wracam koło 15.00. Przez cały dzień pobolewa mnie głowa. Ból na przemian wzmaga się i słabnie. Na przykład w tej chwili mnie boli i wiem, że nieprędko przestanie. Czuję się, jakby wielki ciężar uciskał mi od góry głowę, jak na lekkim kacu, i tak przez cały dzień, codziennie.

      Ból najbardziej mi dokuczał przez kilka tygodni na przełomie sierpnia i września. Przetrwałem wyłącznie dzięki proszkom i okładom z lodu. Szef powiedział, żebym pracował tylko rano, a potem wracał do domu, ale bóle wcale nie zelżały. To już chroniczny stan, przywykłem jednak do niego. W tej chwili boli mnie lewa skroń, a w inne dni prawa albo cała głowa…

      W tym roku instaluję i programuję sieć komputerową, żeby za jej pomocą i na podstawie swojego dwudziestoletniego doświadczenia planować naprawy samochodów. Szkoda, że ekran komputera nie jest jednolicie zielony, bo od trzech czy czterech kolorów bolą mnie oczy. I trudno mi skupić wzrok. Jeżeli ktoś mnie nagle woła, kiedy na coś patrzę, obracam się, żeby spojrzeć w drugą stronę, i wtedy jest tak, jakby mnie walnięto obuchem. Raz po raz to się powtarza: przeszywający ból z tyłu oczu. Jakby mnie wbijali na rożen. Przy najsilniejszych napadach bólu nieraz myślę o samobójstwie. Prawie czuję, że lepiej byłoby nie żyć.

      Radziłem się okulistów, ale mówią, że nic mi nie jest. Tylko jeden powiedział:

      – Podobne objawy miewają rolnicy.

      Kiedy mieszają organiczne nawozy, najwidoczniej uszkadza im to nerwy, co powoduje takie same symptomy jak u mnie.

      Tymczasem kończy się lato, a mnie wciąż dokucza morderczy ból głowy. Firma nadal pozwala mi pracować, ale zwolniono mnie z obowiązków kierownika. Szef twierdzi, że praca w warunkach dużego stresu zaszkodziłaby mojemu organizmowi, lecz przez to ulgowe traktowanie w ogóle nie potrafię się spisywać jak biznesmen u szczytu formy. Jestem wdzięczny, że pozwalają mi pracować na luzie, a zaraz po zamachu gazowym rzeczywiście harowałem ciężej niż zwykle. Nie chciałem sprawiać firmie kłopotu, więc trzymałem swoje bóle głowy w sekrecie i się przepracowywałem, ale nie należę do ludzi, którzy umieją siedzieć z założonymi rękami.

      Prawdę mówiąc, na swoim obecnym stanowisku zbijam bąki. Nawet przestawili moje biurko. Przychodzę do biura, ale niewiele mam roboty. Siedzę sam i podliczam kwitki, a to umiałby zrobić każdy. Ale z biegiem lat nagromadziłem tyle doświadczeń, że nie bardzo mógłbym nie pracować.

      Czasem sam składam różne propozycje, niezależnie od tego, czy się sprawdzą, czy nie. Ale myśląc trzeźwo, dopóki nie wiem, czy ten ból kiedyś wreszcie całkiem minie ani jak długo będę musiał tak żyć, nie widzę przed sobą żadnej przyszłości. Pracuję od rana do południa, a potem jestem wykończony.

      Ponieważ dostaję zasiłek dla ofiar wypadku, firma musiała obniżyć mi premię do dwóch i pół miliona jenów rocznie, więc pod względem finansowym cienko przędę. Dla salarymana premia to ważna sprawa. I tak ledwo mi starczało do pierwszego. Niedawno zbudowałem nowy dom i wziąłem kredyt na trzydzieści lat. Kiedy go spłacę, stuknie mi siedemdziesiątka.

      Owszem, nie widać po mnie, że mnie ciągle boli, ale niech pan sobie wyobrazi, że dzień w dzień nosi pan ciężki kamienny hełm… Wątpię, czy ktokolwiek potrafi to zrozumieć. Czuję się bardzo samotny. Gdybym stracił rękę albo został warzywem, ludzie pewnie bardziej by mi współczuli. A gdybym umarł zaraz po zamachu, byłoby dużo łatwiej. Uniknąłbym tego całego zawracania głowy. Ale kiedy myślę o swojej rodzinie, wiem, że muszę wytrwać.

      „Wsiadłem przednimi ten jeden jedyny raz”

      Soichi Inagawa (64)

      Pan Inagawa ma siwe i lekko przerzedzone, ale starannie przyczesane włosy. Ma też czerwone policzki, chociaż nie jest zbyt pulchny. Ponad dziesięć lat temu stwierdzono u niego cukrzycę i od tamtej pory przestrzega diety. Wciąż jednak ma kumpli od kieliszka, a najbardziej lubi sake.

      Nosi antracytowy garnitur z kamizelką, starannie wyprasowany. Mówi wyraźnie i zwięźle. Widać, że jest dumny ze swojego dotychczasowego życia zawodowego, a pracował bez przerwy przez kilkadziesiąt powojennych lat.

      Urodził się w Kōfu – prowincjonalnym mieście w górach, oddalonym o dwie godziny jazdy na zachód od Tokio. Po ukończeniu technikum elektrycznego w roku 1949 podjął pracę w tokijskiej firmie budowlanej. Z czasem przeniesiono go z placu budowy do biura, a w wieku lat sześćdziesięciu przeszedł na emeryturę jako dyrektor działu biznesu. Proponowano mu inne posady, ale – jak sam mówi – nagle poczuł, że ma już dosyć szefów. Postanowił wspólnie z dwoma zaprzyjaźnionymi rówieśnikami założyć własną firmę, specjalizującą się w sprzęcie oświetleniowym. Ma biuro tuż nad stacją Shin-Nakano.

      Interes jakoś idzie, chociaż ruch jest niewielki.

      – Ale i tak się cieszę, że nie muszę przed nikim odpowiadać – mówi pan Inagawa.

      Mieszka z żoną w Ichikawie, po drugiej stronie Zatoki Tokijskiej na wschód od prefektury Chiba. Ich dwoje dzieci wyprowadziło się z domu. Państwo Inagawa mają trójkę wnucząt. Najmłodsze urodziło się miesiąc po zamachu gazowym.

      Pan Inagawa zawsze nosi przy sobie dwa talizmany, które dała mu żona. Nie żeby naprawdę wierzył w takie cuda…

      * * *

      Wychodzę z domu o 7.25 i najpóźniej o 8.40 jestem w pracy. Formalnie zaczynamy

Скачать книгу