Łagodne światło. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Łagodne światło - Louis de Wohl страница 20

Łagodne światło - Louis de  Wohl

Скачать книгу

i opadł ciężko na szyję muła. Wyratował go zakonnik, któremu ruszył na ratunek. To ich trochę rozbawiło, a wtedy mnich powiedział:

      – Nie jest dobrym znakiem dla chrześcijańskiego kraju, kiedy młodzież nie lubi widoku żebraka ani widoku kapłana. Ale jeśli tak myślą, nasuwa się logiczny wniosek, że dwakroć bardziej nie będą lubić kapłana, który jest żebrakiem.

      Tomasz zaproponował zmęczonemu mężczyźnie przejażdżkę na mule, ale ten grzecznie odmówił.

      – To wbrew regule.

      Wtedy Tomasz zsiadł i zaczął iść obok mnicha, który również zmierzał do Neapolu. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z dominikaninem i nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Tym sposobem ich pierwsza rozmowa trwała cztery godziny, a jeźdźcy na koniach trochę stracili dobry humor.

      Od tamtego dnia spotykali się dość często. Klasztor dominikanów był dogodnie położony, blisko uniwersytetu, na którym zresztą nauczało kilku zakonników, i Tomasz nieraz widział brata Jana na sali wykładowej. Korona włosów pozostała po wycięciu tonsury była siwa, a jego twarz pomarszczona, ale tak żywa, tak rozjaśniona inteligencją, że nikt nie pomyślałby, by nazwać go starcem.

      Pięćdziesiąt pięć? Sześćdziesiąt? Więcej? Nie można było tego stwierdzić. Wyraziste rysy i orli nos pasowały bardziej do rzymskiego oficera niż do zakonnika. Ale oczy miał niebieskie.

      – Od tamtego czasu przeszliśmy długą drogę – powiedział spokojnie brat Jan.

      – Ale tylko część drogi, ojcze.

      – Ja też przeszedłem tylko część drogi, synu. Poza tym bardzo wątpię, czy ta droga w ogóle ma jakiś koniec.

      – Ale śmierć kończy wszelką aktywność, jak wiemy.

      – Jak wiemy! Nigdy w tym życiu nie możemy być tak aktywni, jak będziemy w przyszłym. Nie ma większej aktywności niż kontemplacja. Nie ma większej aktywności, także tutaj, niż kontemplacja. A to jest wielki nakaz naszego zakonu: Con­tem­pla­ta aliis tra­dere. Nie możemy zatrzymywać wyników naszej pracy dla siebie. Musimy przekazywać je innym, naszym sąsiadom. Zbyt długo mnisi żyli zamknięci w klasztorach. To było konieczne, na pewno. Tak jak było konieczne dla Jana Chrzciciela, może nawet dla Naszego Pana, wycofać się na pustynię na jakiś czas. Ale potem wrócili głosić swoją mądrość zwykłemu człowiekowi. Czas dojrzał, a nawet bardzo dojrzał. Bo wrogowie Boga zdobyli już wiedzę i zrobili to, co chcieli: wypaczyli ją, przekręcili tak, by pasowała do ich celów. Odpowiemy im wiedzą o prawdzie. – Pomarszczoną twarz rozjaśnił chłopięcy uśmiech. – Nic dziwnego, że nazywają nas utrapieniem – jesteśmy nim... dla nich. A nawet czymś więcej, dałby Bóg.

      Tomasz wziął głęboki oddech.

      – Ojcze... czy sądzisz, że ja... mógłbym się przydać waszemu zakonowi?

      Brat Jan zamknął na chwilę oczy. Kiedy je otworzył, znów przemówił swobodnym głosem:

      – O, na pewno. – I dodał, mrugając żartobliwie: – Co z rozwiązaniem problemu harmonii wiary i filozofii?

      Młody człowiek poczerwieniał.

      – Wiesz o tym, ojcze?

      – Byłem na sali wykładowej.

      – Ojcze... powiedziałeś, że wasz zakon mógłby mieć ze mnie pożytek...

      Brat Jan uniósł mocno zarysowane brwi.

      – To trudne życie, Tomaszu. Znacznie trudniejsze, niż u benedyktynów. Nasz post trwa od święta Podniesienia Krzyża we wrześniu do końca wielkiego Postu: jeden posiłek dziennie przez cały ten czas. Wszędzie chodzimy pieszo. I żebrzemy. Żebracze życie nie jest dla każdego.

      – Czy rozważysz rozmowę z ojcem przeorem na mój temat? – zapytał wprost Tomasz.

      Brat Jan zdawał się nie słyszeć.

      – Kościół jest powszechny – powiedział jakby do siebie. – Musi zadbać o wszystkie rodzaje... wszystkich ludzi. Kardynałów, arcybiskupów, opatów... bastiony modlitwy i bastiony nauki... Sumę pontyfikalną i modlitwę pustelnika: wszystko ma tu swoje miejsce. Ale święty Dominik, tak, i święty Franciszek też, odrodzili chrześcijaństwo pierwotne. To nie jest reforma. To jest ponowne podjęcie wątku, bardzo cennego wątku. To ożywienie Mistycznego Ciała Chrystusa, którym jest Kościół. To przyspieszenie jego pulsu, szybszy ruch ku Bogu. Creavi nos, Domine, ad te... „Stworzyłeś nas, Panie, jako skierowanych ku Tobie.” Skierowanych ku Tobie, nie dla siebie. To wzmocnienie pionowej belki Krzyża. A pionowa belka liczy się najbardziej, bo podtrzymuje poziomą.

      Wstał i zaczął spacerować po celi.

      – Nasi najlepsi ludzie pracują nad problemem, o którym dzisiaj mówiłeś, Tomaszu. Są głodni i spragnieni wiedzy, ale nie jak dyletanci na dworze cesarza, którzy pławią się w szczególnej nowoczesnej mieszance sceptycyzmu i wschodniego mistycyzmu. Bo wiedzą, że nauka musi się starać odczytać wolę Boga z natury.

      Teraz Tomasz też wstał.

      – Jestem gotowy, ojcze – powiedział. – Powiedz mi, gdzie mogę pokornie prosić o habit waszego zakonu.

      Ojciec Jan przystanął. Miał bardzo poważny wyraz twarzy.

      – Jesteś młody, Tomaszu... prawie chłopcem. Masz teraz w sobie dużo entuzjazmu... ale po kilku latach pracy, jaką wykonujemy, możesz go całkowicie stracić. Nie wiesz, nie możesz wiedzieć, na co się porywasz. A poza tym, masz wielkie nazwisko, to może poróżnić cię z rodziną. Jestem niemal pewny, że tak się stanie. To napełni wielkim żalem i goryczą twoją matkę. Nie wychowywała cię na Bożego żebraka. Nie jest tajemnicą, że bardzo podniosły i, co pierwszy przyznam, bardzo świątobliwy urząd czeka na ciebie w Monte Cassino. Święty Benedykt ma do ciebie pierwszeństwo. Będziesz odpowiadał za wiele dusz i sprawował wielką władzę. Dobro, jakie możesz tam uczynić, jest niezmierne. Czemu miałbyś zerwać nieodwołalnie z całą swoją przeszłością? Cóż, jeśli tak uczynisz, prawdopodobnie staniesz się zbiegiem... bo nie pogodzą się z tym łatwo w Rocca Secca, a ramię doczesnej sprawiedliwości jest długie i silne. Nie, synu, nie sądzę, że habit naszego zakonu jest dla ciebie.

      Tomasz zbladł... Ręce mu drżały. Ale bez wahania skłonił się głęboko i skierował w stronę drzwi. Zatrzymał się w progu, bo brat Jan wymówił jego imię.

      – Tomaszu, synu, czy przyznasz, że moje argumenty są przekonywujące?

      – Nie, ojcze – odparł cicho młodzieniec.

      Dominikanin postąpił o krok naprzód.

      – Przyznasz przynajmniej, że są dość silne, by skłonić cię do przemyślenia sprawy przez jakiś czas... powiedzmy, przez tydzień? Nie? No to przez dzień.

      – Nie, ojcze – odrzekł Tomasz równie cicho jak przedtem.

      Oczy brata Jana zwęziły się.

      – A na czym, jeśli wolno spytać, opierasz swoją odpowiedź?

      –

Скачать книгу