Łagodne światło. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łagodne światło - Louis de Wohl страница 5
– Szczęściarz – westchnął Iocco. – Zna swoje ograniczenia.
– Wystarczy, Iocco – powiedział cesarz. Błazen cofnął się chwiejnie, jakby uderzony, upadł na kolana i wczołgał się pod stół.
– Nie możesz przejmować się błaznami, kuzynie z Kornwalii, inaczej znienawidzisz świat. Oni też są użyteczni: bo czym jest błazeństwo, jak nie wiązaniem rzeczy, które do siebie nie pasują? A odrzucając błazenadę, znajdziemy właściwą drogę.
– Jesteś bardzo konsekwentny, Wasza Wysokość – powiedział hrabia z cieniem uśmiechu. – Właśnie odrzuciłeś błazna.
Selvaggia, siedząca obok niego, klasnęła w dłonie.
– Widzisz, ojcze – z tymi wyspiarzami nigdy nic nie wiadomo. Ten ma poczucie humoru.
– I poczucie piękna, dzięki Bogu – powiedział hrabia, kłaniając jej się lekko.
– Nasz błazen nazwał mnie panem zwierząt – ciągnął cesarz. – Dużo można by powiedzieć o takim zwierzchnictwie. Niektórzy ludzie mają szlachetny wdzięk sokoła, ale żaden nie umie latać – prócz Dedala i jego syna. Muszę ci jutro pokazać mego słonia, kuzynie z Kornwalii. To królewskie zwierzę. Sułtan Al Kamil podarował mi go, pewny, że nie mogę mu dać nic równie niezwykłego w zamian. Przebiłem go jednak, dając mu w prezencie białego niedźwiedzia – słyszałeś o nich, jak sądzę – żyją na dalekiej północy, gdzie słońce świeci tylko przez kilka miesięcy w roku...
– Myślałem, że Brytania jest najbardziej mglistym krajem – odparł sucho hrabia.
– Nie mówię o mgle, kuzynie z Kornwalii. Jest inny powód, jak mi tłumaczyli moi uczeni. Tak czy inaczej, ku memu wielkiemu zdumieniu biel mojego niedźwiedzia nie uderzyła Saracenów jako coś szczególnie osobliwego. Odkryłem później, że niedźwiedzie w Kurdystanie bieleją czasem, kiedy są bardzo stare. Ale kiedy mój biały niedźwiedź jadł tylko rybę – to zaskoczyło ich wielce. Mash’ Allah, mash’ Allah, nie mogli wyjść z podziwu. Sam sułtan wzniósł ręce do nieba, a z nimi diament wart jego własnego okupu. Ach, Al Kamil, mój wielki przyjaciel...
– Twój przyjaciel? – zapytał hrabia. – Wasza Wysokość z pewnością nie uważa biednego, ciemnego poganina za przyjaciela?
– Tak nie jest, kuzynie. Jest bogaty ponad miarę bogactwa daną monarchom chrześcijańskim; jest bardzo uczonym człowiekiem; i kogo, na Koran, nazywasz poganinem? Dla mnie poganin, a szczególnie ciemny poganin, to ten, kto zamyka umysł na postęp i poszerzanie wiedzy, kto prowadzi niezgodne z naturą życie unikając kobiet, kto wierzy w magiczne zaklęcia wypowiadane nad kawałkiem chleba i łykiem wina albo kroplą oliwy, i kto na wszystkie twoje pytania ma jedyną bezmyślną odpowiedź: Credo!
– Credo – powiedział cicho hrabia Habsburg, a hrabia Kornwalii skinął głową.
Fryderyk zaśmiał się nieprzyjemnie.
– Różnice w opinii nie powinny nas zasmucać, kuzyni i przyjaciele. Jeśli widzieliście tyle chciwości, co ja, tyle egoizmu i zaciekłego uporu księży w tym kraju i mojego ukochanego przyjaciela Grzegorza IX przede wszystkim – zaryzykuję stwierdzenie, że się ze mną zgodzicie. Nie? Ach, byłbym zapomniał – wy ciągle tkwicie w dobrych księgach Ojca Świętego, prawda? Nie jesteście czarnymi owcami... nie wyłączono was ze wspólnoty świętych. Dość szybko odkryłem, że trzeba być owcą, by należeć do tej wspólnoty. A ja nie chcę być owcą. Wybieram rolę lwa. – Wypił, spojrzał z uznaniem na piękny puchar w kształcie złotej wieżyczki i mówił dalej: – I tak nie rozumiem, dlaczego Najwyższy Pasterz Boga chrześcijan mógłby mieć coś przeciw mnie. Przypomniałem mu o czasie, kiedy lew leżał obok owcy. Uważa się, że był to bardzo dobry czas, w rzeczy samej najlepszy, bo nazywają go rajem. Ale papież Grzegorz tego nie chciał. Chciał mieć tylko owce. A ja do nich nie pasuję. Prawie porzuciłem nadzieję, że on kiedykolwiek zrozumie mój punkt widzenia. Prawie: nie całkiem.
Habsburg szybko podniósł wzrok, z przebłyskiem nadziei na brzydkiej, inteligentnej twarzy. Nie było dla niego nic straszniejszego, niż pozycja książąt i władców w świecie podzielonej lojalności. Czy to możliwe, że Fryderyk jednak się opamiętał? Ale znał aż za dobrze ten wyraz twarzy cesarza. Wypił do dna, by ukryć rozczarowanie. Może Ojciec Święty bywał trochę uparty, ale nie to było prawdziwym źródłem konfliktu. Prawdziwe źródło konfliktu tkwiło w tym, że papiestwo działało na Fryderyka jak czerwona płachta na byka, cokolwiek papież by zrobił.
– Sądzę, że w końcu da się zmiękczyć – ciągnął Fryderyk. – Zrozumie chyba, że ekskomunikowany cesarz to na dłuższą metę kiepski interes dla jego własnego przedsiębiorstwa. Wkrótce może usłyszeć złe wieści.
– Nie ustąpi – rzekł Eccelino. – Jedyne, co się dla niego naprawdę liczy, to Rzym i...
– A Rzym też może nie być tak papieski, jak on sądzi – wtrącił Fryderyk. – W rzeczy samej, nowina, jaką mamy z Rzymu, jest najciekawsza w tym aspekcie.
– Nie myślisz o zaatakowaniu Rzymu, mam nadzieję – rzekł przerażony Habsburg.
– Może nie będzie to konieczne, mój pobożny przyjacielu.
Selvaggia pochyliła się do przodu.
– To wszystko pewnie brzmi dla ciebie bardzo dziwnie – powiedziała ściszonym głosem.
Piers Rudde podniósł wzrok. Z pewnością córka cesarza nie zwracała się do niego, najmniejszego spośród wszystkich, którym pozwolono zasiąść przy tym stole. Ale patrzyła na niego, jej skośne oczy zwęziły się nieco, a na pełnych, intensywnie czerwonych wargach, błąkał się lekko kpiący uśmiech.
Jego myśli galopowały wkoło. Co to za kraj, gdzie papież i cesarz prowadzą ze sobą wojnę! Teraz cesarz, oczywiście, choć król Sycylii, był panem i władcą całego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, nie tylko Włoch – i był bratem, szwagrem, wujkiem lub siostrzeńcem niemal wszystkich monarchów świata chrześcijańskiego – a jednak sam chełpił się, że nie jest chrześcijaninem, szydził ze wszystkiego, co chrześcijańskie, nosił szaty będące dziwną mieszaniną stylu orientalnego i zachodniego, klął się na Koran – najwyższy władca świata chrześcijańskiego, o którym mówiono, że ledwie pół tuzina ludzi na świecie może dorównać mu inteligencją.
Piers pomyślał o dniu Wniebowzięcia, kiedy król Henryk wysłał hrabiego, a z nim Piersa Rudde, do kaplicy Najświętszej Panny z Walsingham, by ofiarowali trzy tysiące świeczek dostarczonych przez szeryfów Norfolku i Suffolku, którzy też musieli nakarmić tylu biednych ludzi, ilu zdołali znaleźć, w imieniu króla.
Nigdy nie zapomniał widoku świątyni w Walsingham – obraz jej łagodnego majestatu przychodził mu do głowy, ilekroć dręczyły go wątpliwości, a tak czasem się zdarzało, gdy Bóg zdawał się tolerować rzeczy, których nie tolerowałby nawet najmniejszy z chrześcijańskich rycerzy, gdyby mógł je zmienić – a Bóg mógł na pewno. Pocieszająca była więc myśl o Walsingham, bo tyle piękna mogło się opierać tylko na prawdzie. Ale tutaj...
W jego myśli