Łagodne światło. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łagodne światło - Louis de Wohl страница 6
– Wydaje się, że można zrobić tylko jedno, najszlachetniejsza pani – być gotowym nawet na niemożliwe i przyjąć je tak, jak trzeba.
– Chyba cię lubię – rzekła Selvaggia, taksując go wzrokiem, jakby był rzadkim gatunkiem pośród zwierząt jej ojca. – Może poproszę twojego seniora, by wypożyczył mi ciebie na pewien czas – mam osobistego strażnika, a taki strój świetnie by pasował do twoich jasnych włosów. Wszyscy inni są ciemni. Poczęstuj się jeszcze tymi brzoskwiniami w muszkatelu. – Ostatnie słowa wypowiedziała znacznie głośniej, podsuwając mu półmisek.
– Jedz – powiedział cichy, nieznoszący sprzeciwu głos obok niego. – Nie podnoś oczu. Jedz.
Posłuchał odruchowo. Wiedział, że mówi jego nowy włoski przyjaciel. Ale...
– Co jest nie tak? – zapytał szeptem. – Co zrobiłem?
– Święta Wenus – mruknął Włoch. – Nie wiedziałem, że chcesz umrzeć tak młodo. On pyta: „Co jest nie tak?”. Czy nie mówiłem ci, że ona zamierza poślubić Eccelino z Romano? Nie widziałeś teraz jego oczu, ale sądzę, że twój senior tak. Kwaśne winogrona dla ciebie, przyjacielu, nie brzoskwinie w muszkatelu. Teraz jeśli... – Przerwał, bo cesarz znów przemówił. Słuchał nie tylko z szacunku należnego suwerenowi. Ten człowiek, cesarz, potwór – Lucyfer, August i Justynian w jednej osobie – był najbardziej fascynującą postacią, jaką młody poeta spotkał w swoim życiu; nawet jeśli wiedział, że Fryderyk świadomie chciał wywierać takie wrażenie na ludziach, nie umniejszało to efektu.
– Nie, nie, Pallavicini – mówił Fryderyk. – Zostawiłem straże na zewnątrz, w wiosce. Lepiej się tam zabawią z dziewkami, a ja ich tutaj nie potrzebuję. Wy mnie nie zabijecie, prawda? To niewątpliwie zadowoliłoby starego Grzegorza, ale sądzę, że macie mnie za lepszego pana z nas dwóch. A poważnie – gdzie mógłbym czuć się bezpieczniej niż wśród was, moich przyjaciół? Poza tym są Mouska i Marzoukh, moi dwaj mali hebanowi pięknisie; zawsze śpią na moim progu. Radzą sobie ze słoniami i tygrysami, to co dopiero z ludzkim intruzem.
– Czy to prawda, że ich małe sztylety są nasączone trucizną, ojcze?
Fryderyk uśmiechnął się do niej z czułością.
– Nie możesz być taka ciekawa, Selvaggio. Jak to mówią ogolone głowy? – „Pierwsza ciekawość pierwszej kobiety doprowadziła świat do upadku”; a kiedy pierwszy raz poczęła, urodziła mordercę. Ale trucizna czy nie, straż czy nie, nie umrę dzisiaj w nocy; to więcej niż pewne.
– Czy powiedział ci o tym astrolog? – zapytał zaciekawiony Eccelino.
– Nie, to nie był Bonatti, tylko jego poprzednik, Michał Szkot – pochodził z twojego kraju, kuzynie z Kornwalii.
– Nie całkiem – odrzekł sztywno hrabia.
– A zatem z twojej wyspy. Ale był nie tylko astrologiem. W Toledo nauczył się więcej niż mądrości gwiazd.
– Toledo... bastion sztuki ciemnej...
– Chciałeś powiedzieć, bastion nauki, Habsburgu. Wiedza tajemna jest tajemna tylko dla nieuczonych – młodych dusz, niedojrzałych jeszcze do prawdziwych tajemnic wszechświata. Nie możesz ciągle mieć takiego podejścia – dobrego raczej dla wiejskiego proboszcza niż władcy. Musimy uczyć się od ludzi, nawet jeśli ich wierzenia religijne nie są ze sobą zbieżne. Możesz nisko cenić Koran, ale matematyka i astronomia, algebra i okultystyczna numerologia są wielkim bogactwem. Mój wierny Leonardo Fibonacci z Pizy wprowadził cyfry arabskie na moje życzenie i naucza się ich teraz w wielu z moich nowoczesnych szkół. Mają w sobie jedną cudowną małą rzecz, niby nic nie znaczącą, a tak wielką...
– Czy chodziło ci o mnie, bracie cesarzu? – zapytał Iocco, wynurzając się spod stołu.
– W pewnym sensie, błaźnie. Mam na myśli zero – rzecz niezmiernej wartości dla tych, którzy prowadzą księgi w moim skarbcu. Samo w sobie jest niczym, ale postawione za inną cyfrą zwiększa jej wartość dziesięciokrotnie – a jeśli postawisz dwa, stokrotnie. Całe liczenie jest przez to uproszczone i bardziej klarowne. A jednak jest to nic. Prawdziwie metafizyczna wartość.
– To prawda – rzekł rozpromieniony Iocco. – Za to będziesz zapamiętany, bracie cesarzu, przez wszystkie przyszłe pokolenia. To pozostanie z twojej chwały i twych uczynków, jako szczyt twoich osiągnięć. Zero, zero, zero. Niech nam żyje cesarz Zero.
– Przykro mi – odezwał się hrabia Kornwalii – ale gdy do moich ksiąg wprowadza się elementy metafizyczne, mam pewność, że mnie oszukują.
– Jesteś beznadziejny – roześmiał się Fryderyk. – Uwierz mi, że za dwadzieścia lat już nikt i nigdzie nie będzie używał starego systemu. Nowy jest budowany na dziesiątce, nie na dwunastce. System dziesiętny, przyrodzony człowiekowi. Dziesięć palców u rąk, kuzynie, i u nóg.
– To się nigdy nie przyjmie w moim kraju – powiedział stanowczym tonem hrabia. – To cudzoziemski wynalazek.
– Tak jak chrześcijaństwo – roześmiał się cesarz. – To żydowski wynalazek, jak by na to nie patrzeć, a jednak je przyjęliście i wciąż się go trzymacie.
– To prawda, dzięki Bogu – odrzekł sucho hrabia. – Moja greka nie jest najlepsza, ale z tego, co pamiętam, słowo „katolicki” znaczy powszechny... nie cudzoziemski.
– Nie jest powszechny – odrzekł wzgardliwie Fryderyk. – Jedź do Afryki – jedź do Egiptu, Indii i dalej, i pytaj, czy ktoś choćby o nim słyszał. W Egipcie tak – ale ci, którzy o nim słyszeli, spluną, słysząc jego nazwę. W Indiach nawet nie spluną. Zdumiewający mały człowiek, Franciszek z Asyżu, był jednym z niewielu, którzy naprawdę próbowali je rozszerzyć – przemówił nawet do samego wielkiego sułtana; prawie mógłbym go za to polubić, gdyby nie jego nieznośne duchowe dzieci, żebrzące przez całe życie i ogólnie będące piekielnym utrapieniem, tak jak święci żebracy od Świętego Dominika. Ale nawet Franciszek nie mógł osiągnąć zbyt wiele. Powiedział oczywiście piękne kazanie i na koniec postawił sułtanowi ultimatum: „Zostań chrześcijaninem – grzmiał – albo każ mnie spalić na stosie.” Całkiem sprytne, jak widzicie: albo sułtan zostałby chrześcijaninem i brat Franciszek przeżyłby triumf za życia – albo spaliłby małego Franciszka na stosie, czyniąc go przez to męczennikiem – a on miałby triumf po śmierci. Ja wygrywam orła, ty przegrywasz reszkę, tak jak niezmiennie jest z Kościołem. Ale sułtan był mądry. Dostrzegł pułapkę. Pogratulował małemu Franciszkowi jego pięknej mowy i odesłał go całego i zdrowego do domu. Sporo można się nauczyć od sułtana.
– Tu się z tobą zgodzę, Wasza Wysokość. Był wspaniałomyślny i doceniał wielkość człowieka, nawet jeśli się nie zgadzał z jego poglądami. Czyż nie jest prawdą, że wydał rozkaz, by od tamtej pory aż do końca czasów franciszkanie mogli być strażnikami Grobu Pańskiego?
Fryderyk wzruszył ramionami.
– Uwierz mi, Habsburgu, słyszeliśmy aż za wiele o Ziemi Świętej. Byłem tam. Pojechałem konno do Jerozolimy i koronowałem się w Kościele Grobu Pańskiego.