Radosny żebrak. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 1

Radosny żebrak - Louis de  Wohl

Скачать книгу

ef="#fb3_img_img_4103b8f9-6466-5f9a-9e52-7022db9d316b.jpg" alt=""/>

      Louis de Wohl

      RADOSNY ŻEBRAK

      Sandomierz 2013

      Tytuł oryginału:

      The Joyful Beggar. A Novel about Saint Francis of Assisi

      Tłumaczyła:

      Ewa Chmielewska-Tomczak

      Projekt i grafika na okładce:

      Dark Crayon & Grzegorz Krysiński

      Opracowanie komputerowe:

      Damian Karaś

      Korekta:

      Magdalena Broniarek

      Wydanie drugie

      Pierwsze wydanie książki ukazało się pod tytułem:

      Św. Franciszek z Asyżu. Radosny żebrak

      Copyright © 1958 by Louis de Wohl. All rights reserved

      Copyright © 2012 for Polish edition by Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu

      ISBN 978-83-257-0648-7

      Sandomierz 2012

      Rozdział pierwszy

      A.D. 1202

      – Potrzebuję pieniędzy – blady młodzieniec elegancko skrzyżował swoje długie nogi.

      Bernard z Quintavalle dyplomatycznie skinął głową i zaczął wygładzać fałdy zielonego stroju. Zawsze tak robił, gdy oceniał klienta.

      Ten miał niewiele ponad dwadzieścia lat. Nie był bogato ubrany – wełna drugiego gatunku ufarbowana na niebiesko, ozdobiona gdzieniegdzie dość pospolitym haftem, skórzany pas z prostą srebrną klamrą. Buty – trzeba zawsze patrzeć na buty – starannie wykonane, ale mocno znoszone i pozbawione sprzączek. Tak czy inaczej – strój młodego rycerza, a młodzi rycerze znani byli ze swej niefrasobliwości. Ten mógł być synem pomniejszego szlachcica – stracił pieniądze i kosztowności, uprawiając hazard albo pojedynkując się z przeciwnikami za dobrymi na jego kopię, zbyt daleko od zameczku swego ojca, by dostać więcej.

      Młodzieniec nie sprawiał jednak wrażenia lekkomyślnego, choć tak bezpośrednio nawiązał do przyczyny swej wizyty. Miał poważną, młodą twarz, pociągłą, z błyszczącymi, szarymi oczami i dumnym nosem oraz wyraziste usta o wąskich wargach.

      Wyglądał na cudzoziemca, a Bernard, kupiec, który dużo podróżował, był trochę zirytowany, nie mogąc się domyślić, skąd pochodzi. Na pewno nie z północnych Włoch. Mówił po włosku z akcentem, ani niemieckim, ani francuskim, choć bliższym temu ostatniemu.

      – Wybacz, rycerzu – powiedział Bernard – ale nie zrozumiałem nazwiska, gdy anonsował cię służący. Mój biedny Filippo nie wymawia zbyt dobrze obcych nazwisk...

      – Nazywam się Roger z Vandrii – odrzekł młody człowiek. Zdawało się, że wolałby, aby dalsze wyjaśnienia nie okazały się konieczne.

      – Czuję się zaszczycony – powiedział uprzejmie Bernard. – Czy wolno mi spytać, czemu przychodzisz do mnie, a nie do banku?

      Uśmiech Rogera z Vandrii zepsuł pierwsze dobre wrażenie; był nieprzyjemny i kpiący, jakby maskował porażkę.

      – Mój ojciec mawiał, że banki są jak kobiety, messer Bernard. Przyjmują tylko tych, którzy już odnieśli sukces, a nie tych, którzy mają na niego nadzieję.

      – Coś w tym jest – przyznał ostrożnie Bernard z Quin-tavalle. – Ale...

      – Zawsze chcą pożyczać pieniądze tym, którzy ich nie potrzebują, a nigdy tym, którym są potrzebne – mówił dalej młodzieniec. Jego gorzki uśmiech pogłębił się. – Byłem u Frescardiego w Bolonii i u Pisaniego w Perugii. Mam już dosyć banków. A nie chcę iść do zwykłego lichwiarza. Kiedy przybyłem do Asyżu, zasięgnąłem języka. Wskazano mi ciebie jako człowieka bogatego, który nie stroni od interesów. Więc jestem.

      – Dobrzy chrześcijanie – rzekł poważnie Bernard – nie powinni pożyczać pieniędzy na procent...

      – Wiem, wiem – odparł ironicznie młody szlachcic. – Nie powinni też zabijać ani cudzołożyć. Ale mówiono mi, że czasem to robią.

      Bernard potrząsnął głową.

      – Przeprowadziłem wiele transakcji, zanim przestałem sprzedawać towary z importu, ale zawsze według cen sprzedaży.

      – O tym też słyszałem. – Roger z Vandrii wzruszył ramionami. – Ty kupujesz; potem twój sprzedawca może odkupić swoją własność. Za wyższą cenę, oczywiście. W ten sposób nie pobierasz odsetek, nie łamiesz żadnego z przykazań Kościoła, jesteś przykładnym chrześcijaninem – a jednak pomnażasz swoje bogactwo. Sposób godny podziwu, messer Bernard.

      Quintavalle zmarszczył brwi.

      – Jest to powszechnie uznawana praktyka...

      – Oczywiście. I mi też odpowiada. Oferuję na sprzedaż swój zamek – pod warunkiem, że będę mógł go odkupić w ciągu, powiedzmy, dwóch lat.

      – Swój zamek? – Bernard spojrzał zaskoczony na młodzieńca.

      Roger wyprostował się nieco.

      – Nie mógłbym go chyba sprzedać, gdyby nie należał do mnie, prawda?

      – A gdzie on jest? – zapytał Bernard z powątpiewaniem.

      – Na Sycylii. Dwa dni jazdy konnej z Monreale. Mam ze sobą wszystkie dokumenty.

      – Na Sycylii! – Bernard z Quintavalle zaczął się śmiać. – Mój drogi młody... mój drogi rycerzu, Sycylia!

      Oczy Rogera zwęziły się.

      – Co, jeśli wolno spytać, wprawia cię w taką wesołość, kiedy mówię o najpiękniejszej wyspie na ziemi?

      Bernard zmierzył go wzrokiem.

      – Sycylia – powtórzył – i do tego na samej wyspie. Mówiłeś, mój drogi rycerzu, że banki są jak kobiety. Cóż, kraje tak samo. Im piękniejsze i bogatsze, tym więcej konkurentów będzie starało się je zdobyć. Słusznie, rycerzu, Sycylia to bardzo piękna wyspa. Nic dziwnego, że ma tylu konkurentów.

      – Sycylia należy

Скачать книгу