Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni Krzyżowiec - Louis de Wohl страница 12

Ostatni Krzyżowiec - Louis de  Wohl

Скачать книгу

Gdy jestem tu osobiście, on nadal dba o broń i amunicje dla moich ludzi, ale nie wolno mu dotykać mych rzeczy osobistych. Mogę ci tylko poradzić, żebyś rozporządził tak samo, jak już zaczniesz nosić broń. Twoje życie może zależeć od małej plamki rdzy, nie dość naoliwionej broni albo od tego, czy naostrzony został miecz.

      Zaczął czyścić strzelbę myśliwską. Hieronim musiał podawać mu części – jedną po drugiej. Była to rzecz zupełnie różna od owego małego arkebuza z czasów Leganés. Z wielkim zainteresowaniem przyglądał się tym częś-ciom.

      Don Luiz to zauważył.

      – Jak sądzisz, będziesz któregoś dnia potrafił wystrzelić z takiej strzelby i trafić w coś?

      Chłopiec podniósł czoło.

      – Nie tylko to będę potrafił, don Luizie.

      – Nie tylko? A co jeszcze?

      – Zaczekać na salwę ze strony wroga. Tak jak zrobiłeś w bitwie pod Thérouanne.

      Don Luiz puścił mu jeden ze swych rzadkich uśmiechów.

      – Chyba stary Juan Galarza opowiedział ci o tym.

      – Tak, panie. Opowiedział mi. A również o bitwie pod Golettą, Hesdin i Landrecies, gdzie cesarz dał ci flagę i kazał szwadronowi straży...

      – Oto dzień waszej chwały – zacytował don Luiz. – Walczcie na miarę rycerzy, którymi jesteście. A jeśli zobaczycie, że koń pada pode mną i upada flaga don Luiza, ratujcie najpierw flagę.

      Oczy chłopca zaiskrzyły się.

      – Może zostaniesz żołnierzem – rzekł wolno don Luiz. – W każdym razie dzisiaj dałeś mi żołnierską odpowiedź. Dobrze zatem...

      Odłożył strzelbę i przeszedł na drugą stronę do półki z mieczami. Wybrał najmniejszy, wyjął go z pochwy i wypróbował na kolanie, jak jest elastyczny.

      – Masz – rzekł wkładając go do pochwy. – Weź go, jest twój. Możesz go nosić, ilekroć wyjedziesz poza zamek.

      Rozdział piąty

      Doña Magdalena nie mogła zasnąć. Wiedziała dobrze, co nie daje jej spać. Chociaż było po północy, jej mąż zasnął nieco ponad godzinę temu. Zasypiał na zawołanie – przynajmniej tak się wydawało. Mówiono, że cechuje to większość mężczyzn, jeżeli są żołnierzami, a don Luiz całe życie był żołnierzem.

      Oddychał głęboko i regularnie, i wiedziała bez sprawdzania, że leżał wyciągnięty na wznak, z czubkiem brody skierowanym ku górze i rękami złożonymi na piersiach, jak gdyby spoczywał na łożu śmierci. Zawsze tak sypiał – święci mają go w swojej opiece.

      Tak dobrze go znała – jego ruchy, myśli, idee, przywiązania. Ale nie lęki – nie, bo nie miał żadnych lęków, natomiast wszystko inne – tak, wszystko poza tą jedną rzeczą...

      Istniała jakaś tajemnica. Po raz pierwszy w ich małżeństwie pojawiła się między nimi jakaś tajemnica i miała ona straszną moc.

      Trzy lata temu sporządzono kontrakt małżeński po-między doñą Magdaleną de Ulloa Toledo-Osorio y Qui-ñones, córką pana la Mota, San Cerbrián i la Vega del Condado oraz doñi Marii de Toledo, siostry markiza de la Mota, blisko spokrewnionego ze starodawną rodziną hrabiów de Luna – oraz pomiędzy don Luizem Mendézem Quixadą Manuelem de Figueredo y Mendoza, panem Villagarcíi, Villanueva de los Caballeros i Santofirmii. Stało się to dwudziestego dziewiątego lutego. Tak dobrze to pamiętała. W Valladolid. Nie była obecna ani panna młoda, ani pan młody. Pannę młodą reprezentował don Diego de Tabera, radca Jego Cesarskiej Wysokości i członek Inkwizycji, pana młodego – jego wuj don Pedro Manuel, arcybiskup Santiago, don Gómez Mansrique i don Pedro Laso de Castilla, mistrz ceremonii arcyksięcia Maksymiliana Austriackiego.

      Kontrakt został potwierdzony i zatwierdzony przez cesarza. Wówczas pan młody dał swemu bratu Álvarowi de Mendoza pisemne pełnomocnictwo do poślubienia w jego imieniu doñi Magdaleny i ceremonia ta odbyła się dwudziestego siódmego listopada 1549 roku. Sam don Luiz był w tym czasie w polu z cesarzem.

      Po całych trzech miesiącach udzielono mu urlopu i pospieszył do Valladolid na spotkanie z dziewczyną, którą poślubił przez pełnomocnika. I zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. Nie było w tym nic niezwykłego. Ostatecznie widział wcześniej jej obraz, a wuj doñi Magdaleny dobrze jej go opisał, ponieważ don Luiz sam nigdy nie miał czasu pozować do obrazu.

      Z łaski i dobroci Boga nie potrzebowali uczyć się, jak z biegiem czasu wzajemnie się pokochać. Od razu zakochali się w sobie i po paru dniach czuli się, jakby znali się całe życie. On uważał, że ona jest dalece piękniejsza niż wynikało z portretu. I powiedział jej to prosto z serca. Ona przekonała się, że żaden opis, nawet najbardziej pochlebny, nie oddawał jego zalet. Był on bowiem szlachetny w każdym calu, wielkoduszny i prawy. Pomimo że przebywał stale z cesarzem, nie było w nim nic z lizusowatego dworzanina. Był mężczyzną, jakiego podziwiać mogą kobiety, nie żywiąc żadnego lęku, za to darząc szacunkiem.

      Młoda szlachta w tych nowoczesnych czasach stwarzała wrażenie, że pociąga ją jakiś nowy duch przygody, przedsiębiorczości i podboju, z nienasyconą żądzą posiadania – rodzący się być może z niewyobrażalnego bogactwa nowo odkrytych krajów. Nie taki był ten mężczyzna w średnim wieku. Co prawda, on również zawsze gotów był na spotkanie z niebezpieczeństwem i ryzykiem, lecz jedynie na usługach dwóch wielkich spraw – świętych dla każdego, kto chciał być godnym miana rycerza: sprawy Boga i ludzi potrzebujących pomocy oraz sprawy cesarza i ojczyzny.

      Znaczenie jego osoby oraz pełnione stanowisko raz po raz kazało mu rozstawać się z żoną i za każdym razem, gdy wyjeżdżał, ona żegnała go uśmiechem, zachowując łzy dla siebie. Natomiast dzień jego powrotu był zawsze świętem i radosnym odnowieniem stanu szczęśliwości.

      Teraz jednak istniał jakiś sekret.

      Wiedziała, że wszyscy we wsi uważali Hieronima za rodzonego syna don Luiza. Dla nich nie była to żadna tajemnica, nie mieli też wątpliwości. I prawdopodobnie nie było nikogo, kto by przynajmniej raz nie policzył na palcach, by sprawdzić, czy chłopiec został poczęty i urodzony w czasie trwania ich małżeństwa. Oczywiście tak samo działo się na zamku.

      La Rubia dość bezczelnie przenosiła wzrok z don Luiza na chłopca i z powrotem, demonstrując wszem i wobec, jak są do siebie podobni. Luiza zaś – prostolinijna, tłusta, głupiutka Luiza – zapytana któregoś dnia, gdzie jest pan, wypaliła: „Jest w zbrojowni,

Скачать книгу