Babcia Rabuś. David Walliams
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Babcia Rabuś - David Walliams страница 5
– Jaka szkoda, że już zasnąłeś… Cóż, chciałam tylko powiedzieć, że cię kocham. Dobranoc, mój mały Benny.
Nie znosił, gdy nazywała go „Benny”.
Ani „mały”.
Koszmar robił się coraz mroczniejszy, gdy babcia pochyliła się, aby ucałować wnuczka. Ben poczuł na policzku nieprzyjemne ukłucie jej szczeciniastego podbródka. Potem usłyszał znajome, rytmiczne kwakanie babcinego zadka, piszczącego przy każdym kroku. Wykwakała z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
Dosyć tego, pomyślał Ben, muszę stąd uciec!
5
Nieco Przybita
– Chrrrrrrrrrr… fffffffffffffffffff… chrrrrrrrrr… fffffffffff…
Nie, czytelniku, nie kupiłeś przez pomyłkę wydania swahili tej książki. To był dźwięk, na który Ben czekał.
Babcine chrapanie.
Wreszcie zasnęła.
– Chrrrrrrrrrr… fffffffffffffffffff… chrrrrrrrrr… fffffffffff…
Ben cichutko wymknął się z pokoju i ruszył do stojącego w korytarzu telefonu. To był jeden z tych starodawnych telefonów, mruczących niczym kot, gdy wykręcało się numer.
– Mamo…? – szepnął.
– STRASZNIE SŁABO CIĘ SŁYSZĘ! – odkrzyknęła. W tle grała głośna muzyka jazzowa. Mama i Tata znów oglądali Taniec Najsławniejszych Sław Na żywo! Na scenie! Pewnie właśnie omdlewała na widok kołyszącego biodrami Flavio Flaviolego, rozszarpującego serca tysięcy kobiet w pewnym wieku. – Co się stało? Wszystko w porządku? Czy to stare pudło wciąż na chodzie?
– Tak, nic jej nie jest, ale nie znoszę tu być. Nie możesz po mnie przyjechać? Proszę! – jęknął cicho Ben.
– Ale Flavio nie zatańczył jeszcze drugiego tańca.
– Błagam. Chcę wracać do domu. Babcia to skończona nudziara. Siedzenie z nią to jak tortury.
– Porozmawiaj z Tatą.
Ben usłyszał przytłumiony odgłos przekazywanego z rąk do rąk telefonu.
– HALO? – krzyknął Tata.
– Proszę cię, mów ciszej!
– CO?
– Ciii. Nie krzycz, bo obudzisz Babcię. Tato, czy możesz po mnie przyjechać? Błagam. Tu jest beznadziejnie.
– Nic z tego. Szansa na obejrzenie tego widowiska zdarza się tylko raz w życiu.
– Widzieliście to w zeszły piątek! – zaprotestował Ben.
– W takim razie, tylko dwa razy.
– I mówiłeś, że w przyszły piątek też będzie!
– Słuchaj, jeśli dalej będziesz tak pyskował, smarkaczu, zostaniesz u niej aż do Bożego Narodzenia. Dobranoc!
Po tych słowach Tata rozłączył się, Ben ostrożnie odłożył słuchawkę na widełki, a telefon wydał z siebie cichuteńkie „dzyń”.
Nagle chłopiec zauważył, że babcine chrapanie ustało.
Czy słyszała jego rozmowę? Obejrzał się za siebie i wydawało mu się, że przez chwilę dostrzega jej cień.
Rzeczywiście uważał swoją babcię za potwornie nudną, jednak nie chciał, by o tym wiedziała. W końcu była samotną, starą wdową, dziadek chłopca zmarł na długo przed narodzinami wnuka. Nękany poczuciem winy Ben wrócił do sypialni, gdzie czekał i czekał. I czekał, aż nadejdzie ranek.
Przy śniadaniu Babcia wydawała się jakaś nieswoja.
Cichsza. Może starsza. Nieco przybita.
Jej oczy były zaczerwienione, jak gdyby płakała.
Może jednak słyszała, co mówiłem?, zastanawiał się Ben. Oby tylko nie słyszała.
Babcia stała przy kuchence, podczas gdy Ben siedział przy malutkim, kuchennym stoliku. Udawała, że z zainteresowaniem wczytuje się w przypięty do ściany kalendarz. Ben wiedział, że to tylko pozory, ponieważ nie było tam niczego ciekawego.
Typowy tydzień w zwariowanym życiu Babci wyglądał następująco:
Poniedziałek: Ugotować zupę kapuścianą. Zagrać w scrabble przeciwko samej sobie. Przeczytać książkę.
Wtorek: Upiec ciasto z kapustą. Przeczytać kolejną książkę. Puszczać wiatry.
Środa: Przyrządzić danie zwane „Czekoladową niespodzianką”. Niespodzianka polega na tym, że nie ma w nim czekolady. W rzeczywistości zawiera 100% kapusty.
Czwartek: Ssać miętówkę firmy Murray od rana do wieczora (pojedyncza miętówka mogłaby równie dobrze starczyć jej do końca życia).
Piątek: Nadal ssać tę samą miętówkę Murraya. Mój wspaniały wnuczek przyjeżdża z wizytą.
Sobota: Mój wspaniały wnuczek wraca do domu. Zasiąść na tronie. Elegancko się wypróżnić!
Niedziela: Zjeść pieczoną kapustę z duszoną kapustą oraz dodatkiem gotowanej kapusty. Puszczać wiatry od rana do wieczora.
Wreszcie Babcia odwróciła się od kalendarza.
– Mamusia i Tatuś niedługo będą – powiedziała, przerywając ciszę.
– Tak – odparł Ben, spoglądając na zegarek. – Za kilka minut.
Minuty ciągnęły się niczym godziny. A nawet dni. Miesiące!
Minuta to czasem naprawdę długo. Nie wierzysz? W takim razie siądź w pokoju zupełnie sam, nie robiąc nic, poza odliczaniem sześćdziesięciu sekund.
Zrobione? Nie wierzę ci. Wcale nie żartowałem. Chcę, żebyś naprawdę to zrobił.
Nie dokończę opowieści, póki sam nie sprawdzisz, jak to jest.
To nie ja marnuję czas. Mogę czekać choćby cały dzień. I jak, policzyłeś już? Dobrze. To wróćmy do naszej historii…
Chwilę po jedenastej pod dom Babci podjechał brązowy samochodzik. Jak kierowca podczas napadu na bank, Mama nie wyłączała silnika. Pochylając się, otworzyła