Włócznia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Włócznia - Louis de Wohl страница 3
Odpowiedział mu głośny aplauz. Tancerki z Kadyksu były znane w świecie, a dwanaście Świetlików szturmem zdobyło Rzym.
Balbus klasnął w ręce. Rozsunięto kurtynę i tancerki ukazały się w szalonym wirze czerwonych przezroczystych sukni.
– Czy chcesz popatrzeć? – zapytała lekko Klaudia.
– Kto chciałby gwiazd, kiedy świeci słońce? – szepnął Kasjusz.
– Jestem zmęczona – powiedziała Klaudia, przecząc tym słowom spojrzeniem. – Chyba zamówię lektykę.
– Potrzebujesz eskorty – zawyrokował Kasjusz. – Na ulicach jest pełno hołoty o tej porze nocy, a…
– …a twoja włócznia mnie ochroni, jak sądzę. – Uśmiechnęła się. – W rzeczy samej, mam silnego strażnika. Ale kto mnie ochroni przed tym strażnikiem?
Uniósł ręce.
– Na kolana Wenus…
– Ta bogini zdecydowanie nie jest godna zaufania – roześmiała się.
– A zatem na Junonę – przysiągł Kasjusz.
Uniosła pięknie zarysowane brwi.
– Bogini małżeństwa! Czy ty wiesz, co mówisz?
– Drażnisz się ze mną. – Wyglądał na tak dotkniętego, że obdarzyła go swoim najpiękniejszym uśmiechem. Był taki młody – dwadzieścia, może dwadzieścia jeden lat. Wiedziała, że mogłaby go wprawić w zachwyt i w rozpacz między jednym oddechem a drugim i poczuła wzruszenie – tak silne, że zadała sobie poważne pytanie, czy nie jest w nim zakochana. Może tak. Tak czy inaczej, śmieszne było, że ludzie zaczynali mówić o niej i o Balbusie – jakby w ogóle mogła się interesować tą nadętą ropuchą, jakkolwiek by nie był bogaty.
Rozejrzała się dokoła. Wszyscy byli skupieni na tancerkach.
– Idę – powiedziała. – Wymknijmy się tędy, nie przez atrium.
Minęli paru niewolników niosących ciężką amforę ze schłodzonym w śniegu winem i wielki półmisek z języczkami słowików i skowronków. Dla jego przyrządzenia trzeba było schwytać wiele tysięcy małych ptaszków.
„Balbus jest bogaty”, pomyślała Klaudia z lekkim westchnieniem.
Kasjusz, z oczami utkwionymi w kołyszącą się z wdziękiem smukłą sylwetkę, wpadł na jednego z niewolników, który zdołał, dzięki akrobatycznym niemal wysiłkom, uchronić cenne danie od rozsypania na mozaikowej posadzce, ale Kasjusz nawet tego nie zauważył. Doszli do małych drzwi prowadzących na dziedziniec. Niewolnicy wznieśli ręce w pokornym pozdrowieniu.
– To jest moja lektyka – powiedziała Klaudia, wskazując ruchem głowy kunsztownie rzeźbiony pojazd z drewna i kości słoniowej. Tragarzami było sześciu Numidyjczyków, których brązowe ciała lśniły w świetle pochodni. Zerwali się na nogi i złożyli pokłon.
– Mój koń, szybko – rozkazał Kasjusz tubalnym głosem. Co będzie, jeśli Klaudia zdecyduje się odjechać, zanim przyprowadzą jego konia ze stajni? Lektyki z niewolnikami zostawiano przy bocznym wejściu do domu, ale konie trzeba było oporządzić i stajnie znajdowały się w pewnej odległości. Nie wiedział, gdzie Klaudia mieszka. Numidyjczycy biegali szybko, a Rzym był labiryntem krętych uliczek.
Podszedł do lektyki. Niewolnicy właśnie pomogli Klaudii wsiąść. Widział jej profil, delikatny i pogodny, w przyćmionym świetle pochodni na murze. Powinien teraz powiedzieć coś zabawnego, ale miał sparaliżowany umysł. Zdołał tylko wykrztusić:
– Zaczekaj na mnie, proszę.
Jej uśmiech trochę go pokrzepił, a po chwili usłyszał stukanie kopyt Plutona. Wskoczył na siodło bez pomocy stajennego niewolnika i podjechał do lektyki, ale Klaudia zaciągnęła zasłony i nie widział już jej twarzy.
Numidyjczycy pobiegli szybko koło świątyni Neptuna i na lewo, koło Circus Maximus, i znów na lewo, w stronę wzgórza Awentynu, i zatrzymali się przed małą willą w greckim stylu. Kasjusz zeskoczył z konia, gotów pomóc Klaudii wysiąść z lektyki, aby żaden niewolnik nie dotykał jej ręki.
Nadszedł niewolnik trzymający pochodnię, by poprowadzić ją po schodach do wejścia.
– Pani Klaudio – rzekł Kasjusz schrypniętym głosem – błagam cię, nie każ mi wracać do świata, który bez ciebie nie ma sensu – pozwól mi wejść tu z tobą.
– Co, o tej porze? – Uniosła brwi w udawanym oburzeniu.
– Zapewniam cię…
– Niemal wszystko, co o tobie wiem, to twoje imię i to, że jesteś odważnym, zdecydowanym i pewnym siebie młodzieńcem.
– Gdybyś tylko wiedziała, jak niepewnie się czuję…
– A ja nie mam ani rodziców, ani braci. Mieszkam tu sama z moją starą przyjaciółką Sabiną.
– Pamiętaj, przysięgałem na Junonę…
– „Wiele dziewcząt zostało niecnie oszukanych, kiedy mężczyzna przysięgał na bogów” – zacytowała epigram modnego poety, tłumiąc chichot.
– Naprawdę tak myślę – zaprotestował. – A w naszej rodzinie nie traktujemy lekko przysiąg. Niech twoja przyjaciółka będzie z nami, jeśli chcesz.
– Wyglądasz na mężczyznę honoru – mruknęła Klaudia, rzucając z ukosa spojrzenie, które przyprawiło go o szybsze bicie serca.
Majordomus schodził po schodach, kłaniając się.
Mijając go, powiedziała niedbałym tonem:
– Powiedz Sabinie, że chcę, by poznała mego gościa – niech ktoś oporządzi jego konia i przyniesie nam wino i owoce.
Rozdział drugi
Sabina była niską, tęgą kobietą. Ubrana na ciemno i sztywno wyprostowana, stwarzała wrażenie osoby pełnej godności. Uważny obserwator zauważyłby może, że jej ruchy są nieco zbyt dystyngowane, spojrzenie przebiegłe, a dłonie nie przypominają rąk dobrze urodzonej kobiety.
Ale Kasjusz widział ją tylko jako niewyraźną ciemną plamę.
W innych okolicznościach Kasjusz, który miał dość bystre oczy, zauważyłby, że tunika majordomusa jest podniszczona, a piękna murreńska waza na cyprysowym drewnianym stoliku wyszczerbiona. Nie widział jednak nic oprócz Klaudii.
– Nie pijesz – powiedziała Klaudia.
Uniósł piękną czarkę, wylewając parę kropel na leżący przed nim srebrny półmisek.
– Za Junonę – powiedział.
– Najwyraźniej