Włócznia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Włócznia - Louis de Wohl страница 5
Prawdopodobnie miała go za prostaka. Czuł się tak, kiedy patrzyła na niego swymi cudownymi piwnymi oczami: jak prostak i głupiec, ale szczęśliwy do szaleństwa. „Na moje życie, nie umiałbym nikomu jej opisać”, pomyślał.
– Spokojnie, Plutonie. – Kasjusz mocniej ściągnął lejce, kiedy koń się potknął. To przez szukanie Klaudii w chmurach. Albo raczej w gwiazdach. Na niebie było ich pełno, cała armia zaczarowanych bogów i bogiń.
Skręcił w ciemną Via Sempronia i zachichotał, przypomniawszy sobie, że była to ulica wróżbitów, chiromantów i astrologów, w większości Egipcjan lub Persów. Uliczka była mała, nędzna i przesiąknięta kwaśnym zapachem, ale potężni senatorowie posyłali po tych ludzi, by radzić się ich w ważnych sprawach. Sprzedawcy horoskopów zawsze mówili, że wypadki chodzą stadami – jeden dzień jest dobry, drugi zły. Może też mieli rację, jak poeci. To na pewno był dzień, w którym wszystko fruwało jak na skrzydłach – spokojnie, Plutonie – i nic nie mogło pójść źle.
Ojciec byłby zachwycony, choć pewnie uważa, że mężczyzna powinien pomyśleć najpierw o karierze, a potem się żenić, ponieważ sam tak zrobił. Ale kochał matkę, a po jej śmierci nigdy nie pomyślał o powtórnym małżeństwie. Kochał – to zrozumie.
– Dobrze, Plutonie – czy nie znasz drogi do domu?
Mijali Forum. Ponure, odpychające budynki były ciche i puste. Politycy i ludzie interesu umarli i niepodzielnie rządziła miłość.
Dzisiaj zaczęło się życie. Co robił, o czym myślał przez wszystkie poprzednie lata?
Ogród i szeroka droga wjazdowa, wysypana żwirem. Niewolnik, który otworzył mu drzwi i przejął od niego lejce, miał zaspane oczy.
– Czy mój ojciec już się położył, Traksie?
– Tak, panie.
Mógł jeszcze być na nogach – często przyjmował w swoim domu kupców, by dyskutować z nimi do świtu o nudnych sprawach. Ale może i dobrze, że nie było teraz żadnego z nich.
Wszedł. Nie było światła w bibliotece ani w małym owalnym pokoju obok niej, gdzie ojciec uwielbiał szperać w starych dokumentach. Nie znosił, gdy mu wtedy przeszkadzano.
Czy trzeba będzie odłożyć ważną rozmowę do rana?
Wiedział, że nie zaśnie. Ale człowiek nie jest w najlepszym nastroju, kiedy się go budzi w środku nocy. Byłoby inaczej, gdyby ojciec poznał Klaudię.
Z pewnością lepiej zaczekać do rana. Tullus informował ojca o ważnych sprawach dopiero po śniadaniu, a znał swego pana lepiej, niż ktokolwiek inny, będąc jego osobistym służącym od trzydziestu lat, z czego większość spędzili w namiotach i obozach.
Co powie ojciec? Z pewnością pogratuluje mu jako najszczęśliwszemu człowiekowi w cesarstwie. A przynajmniej by to zrobił, gdyby poznał Klaudię.
Kasjusz stał bez ruchu, próbując podjąć decyzję, a gdy tak stał, cisza w ciemnym korytarzu zaczęła go przytłaczać, a z nią przyszło uczucie skrytego niepokoju, a nawet strachu. To było niedorzeczne, bo czego miał się bać?
Czuł się jednak tak, jak w dzieciństwie, kiedy we śnie szedł przez ciemny pokój i uświadamiał sobie nagle, że coś strasznego i potwornego czeka na niego w ponurej ciemności.
I tak jak wtedy krzyknął:
– Ojcze!
Nie było odpowiedzi.
Ale teraz podjął już decyzję.
– Ojcze! Obudź się! Muszę z tobą porozmawiać.
Znów żadnej odpowiedzi. Nasłuchiwał. Zza ciężkiej zasłony w sypialni dochodził dziwny odgłos – jakby kapania.
Odsunął zasłonę, zaplątując się w jej ciężkie fałdy, uwolnił się z nich i zobaczył – swego ojca leżącego na łóżku, śpiącego spokojnie, gdyby nie…
Przez chwilę patrzył, nie rozumiejąc. Potem zrozumiał, już wiedział i zaczął działać.
W paru susach dopadł stolika przy łóżku, chwycił mały gong i uderzył w niego kilka razy. Dźwięk gongu wypełnił cichy dom. Zanim umilkł, Kasjusz chwycił rękę ojca i ścisnął obiema dłońmi tuż nad przegubem i strasznymi, głębokimi cięciami.
Stary Longinus jęknął. Ten odgłos podniósł Kasjusza na duchu. Teraz szybko…
Z zewnątrz dobiegł tupot ciężkich stóp. Stary sługa zjawił się rozczochrany, z nieprzytomnym spojrzeniem. Gdy zobaczył, co się stało, rozdziawił usta i zaczął się trząść.
– Weź się w garść – warknął Kasjusz. – Idź po Euforusa – i bandaże! Przynieś lampę! Szybko! I nie wpuszczaj tu nikogo. Nikomu ani słowa, oprócz Euforusa. Biegnij, Tullusie!
Tullus pobiegł.
Kasjusz znów został sam z człowiekiem, który dał mu życie, i którego własne życie teraz wycieknie, jeżeli ręce syna go nie zatrzymają, jeśli Euforus nie zdąży… jeśli nie stracił już zbyt dużo krwi.
Na podłodze zebrała się wielka jej kałuża.
Dlaczego? Dlaczego zrobił tak straszną rzecz?
Kasjusz dopiero teraz uświadomił sobie, jak mało wie o swoim ojcu. Wiedział, że jest surowym, sztywno wyprostowanym i sztywno uprzejmym oficerem armii, który wstaje każdego ranka o wschodzie słońca, niezależnie od tego, jak długo poprzedniego wieczora siedział z przyjaciółmi, który co rano po skromnym śniadaniu udaje się na konną przejażdżkę i rozmawia o sprawach taktyki i strategii, a szczególnie o latach służby w Germanii, Recji i Noricum. Znał go jako surowego sędziego, kiedy coś złego zrobili jego wyzwoleńcy, jego niewolnicy albo jego syn. Nie był trudnym panem, choć srogim, i był dobrym ojcem, choć rzadko pozwalał sobie na okazywanie uczuć.
Kasjusz nigdy się nie zastanawiał, czy jego ojciec jest szczęśliwy, czy nie – po prostu był sobą. Nie trapił się chyba zanadto sprawami politycznymi i nigdy nie mieszał się do polityki.
Nie było wątpliwości, że próbował odebrać sobie życie – narzędzie leżało na stoliku obok gongu. Kasjusz zobaczył je od razu nawet w ciemności – był to sztylet legionisty, ostry jak brzytwa. Dlaczego? Dlaczego?
Nareszcie kroki, tym razem szybkie, i pojawił się Euforus, też z nieprzytomnym spojrzeniem, lecz nie rozczochrany: był łysy jak kolano. Tullus niósł za nim lampę i Kasjusz zobaczył w jej świetle twarz ojca, barwy starego pergaminu. Czy było za późno?
Spojrzał za Euforusa. Niewolnik był dobrym lekarzem i masażystą. Ojciec Kasjusza zapłacił za niego ogromne pieniądze wiele lat temu.
– Doskonale, paniczu – rzekł Euforus niskim głosem. – Niech zobaczę… przybliż lampę, Tullusie. Tak dobrze. Wytrzymaj jeszcze chwilę, paniczu. – Pochylił się nad nieruchomym ciałem