Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 14
Brzmiało to trochę przesadnie, ale jak się później przekonałem, nie powiedział za wiele. Rattler zaśmiał się szyderczo i zawołał:
– Ten młokos miałby popełnić takie czyny? Już my to znamy. Wszyscy czerwonoskórzy kradną i grabią.
Była to ciężka obelga. Trzej obcy udali jednak, że jej nie słyszeli. Przystąpili do niedźwiedzia i jęli mu się przypatrywać.
– Zginął od pchnięć zadanych nożem, a nie od kul – rzekł Kleki-petra, zwracając się do mnie.
– To się okaże – powiedział Rattler. – Co taki garbaty bakałarz rozumie się na polowaniu na niedźwiedzie? Gdy zdejmiemy skórę z niedźwiedzia, zobaczymy, która rana była śmiertelna. Nie dam się oszukać greenhornowi.
Na to pochylił się także nad niedźwiedziem Winnetou, dotknął krwawych miejsc i zapytał:
– Kto rzucił się z nożem na niego?
Mówił czystą angielszczyzną.
– Ja – odpowiedziałem.
– Mój młody biały brat posiada wielką odwagę. Dlaczego nazywają go tu greenhornem?
– Ponieważ po raz pierwszy i od niedawna jestem na Zachodzie.
– Ta młoda blada twarz to już nie greenhorn – powiedział ojciec. – Kto w ten sposób zabija szarego niedźwiedzia, tego trzeba nazwać wielkim bohaterem. Nadto ten, który to czyni, aby ocalić innych, powinien się spodziewać z ich strony wdzięczności, nie obelg. Howgh! Wyjdźmy w pole, aby zobaczyć, dlaczego blade twarze znajdują się w tych stronach.
Jakaż różnica między moimi białymi towarzyszami a tymi, pogardzanymi przez nich, Indianami! Już samo poczucie sprawiedliwości skłoniło czerwonoskórych do świadczenia na moją korzyść, co było nawet odwagą z ich strony. Wyszliśmy wszyscy z zarośli. Wtem Inczu-czuna ujrzał wbite w ziemię paliki miernicze, stanął, odwrócił się do mnie i zapytał:
– Co to ma znaczyć? Czy blade twarze chcą ten kraj zmierzyć?
– Tak. Aby zbudować drogę dla konia ognistego.
Z oczu jego zniknął wyraz spokojnej zadumy. Rozgorzał gniewem i zapytał pospiesznie:
– Czy ty należysz do tych ludzi? Czy mierzyłeś z nimi?
– Tak.
– I płacą ci za to?
– Tak.
Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i tak samo pogardliwie odezwał się do Kleki-petry:
– Nauki twoje brzmią bardzo pięknie, ale nie zawsze się sprawdzają. Zobaczyliśmy bladą twarz z obliczem i oczyma pełnymi rzetelności, i oto wychodzi na jaw, że przybyła, aby za pieniądze kraść nam ziemię. Blade twarze mogą wyglądać na dobre czy złe, wewnątrz każda z nich jest taka sama!
Uczciwość każe mi wyznać, że nie znalazłem wtedy słów na swoją obronę. W duchu czułem się zawstydzony, gdyż wódz miał słuszność. Czyż mogłem być w tej chwili dumny ze swojego zawodu?
Starszy inżynier ukrył się razem z trzema surwejorami w namiocie, wyglądając przez dziurkę w stronę, skąd mógł nadejść niedźwiedź. Spostrzegłszy nas, odważyli się wyjść wielce zdumieni, a nawet stropieni widokiem Indian. Przywitali nas oczywiście pytaniem, jak obroniliśmy się przed niedźwiedziem.
Rattler odrzekł:
– Zastrzeliliśmy go i w południe będą na obiad łapy niedźwiedzie, a wieczorem szynka.
Trzej goście spojrzeli na mnie, jakby pytając, czy do tego dopuszczę.
– A ja twierdzę – rzekłem – że to ja zakłułem niedźwiedzia nożem. Tutaj stoją trzej rzeczoznawcy, którzy przyznali mi słuszność, ale niech to jeszcze nie rozstrzyga sprawy. Gdy nadejdą Hawkens, Stone i Parker, wydadzą swój sąd, do którego się zastosujemy. Do tego czasu niech nikt nie waży się ruszać niedźwiedzia. A teraz trzeba pochować zmarłego towarzysza. Nie możecie go przecież tak zostawić. – zmieniłem temat.
– Zginął ktoś? – zapytał Bancroft przestraszony.
– Tak, Rollins – odrzekł Rattler. – Stracił życie tylko przez cudzą głupotę, bo mógł ocaleć. Byłby się wdrapał zupełnie dobrze na drzewo, tymczasem nadbiegł ten greenhorn i w głupi sposób podrażnił niedźwiedzia, który rzucił się potem wściekle na Rollinsa i poszarpał go na sztuki.
To była już tak daleko posunięta nieuczciwość, że ze zdumienia omal nie straciłem mowy. Nie mogłem ścierpieć takiego przedstawienia sprawy, i to jeszcze w mojej obecności.
– Ja zaś twierdzę, że niedźwiedź pochwycił go, zanim ja nadszedłem!
– Kłamstwo!
– Well, wobec tego posłyszycie i poczujecie prawdę!
Po tych słowach wytrąciłem mu lewą ręką rewolwer, a prawą wymierzyłem tak potężny policzek, że potoczył się może z sześć kroków po ziemi. Zerwał się, wyjął nóż zza pasa i podbiegł ku mnie, rycząc jak wściekłe zwierzę. Odparowałem pchnięcie noża lewą ręką, a prawą grzmotnąłem go po głowie tak mocno, że padł nieprzytomny pod moje nogi.
– Uff, uff! – zawołał zdumiony Inczu-czuna, zapominając na widok tego ciosu o zwykłym indiańskim panowaniu nad sobą.
Po chwili Inczu-czuna zwrócił się do inżyniera:
– Ty masz między bladymi twarzami prawo rozkazu. Muszę z tobą pomówić.
– Czy chcesz być naszym gościem?
– To niemożliwe. Jak mogę być twoim gościem, skoro ty znajdujesz się na mojej ziemi, w moim lesie, w mojej dolinie i na mojej prerii. Niechaj biali mężowie usiądą jak przystało podczas narady.
Właśnie wracali z przejażdżki Sam, Dick i Will. Jako doświadczeni westmani zdziwili się niemało na widok Indian, a zaniepokoili się, dowiedziawszy się, kim oni są.
– Kto jest ten trzeci? – spytał mnie Sam.
– Nazywa się Kleki-petra, a Rattler przezwał go bakałarzem.
– Ach, słyszałem o nim, jeśli się nie mylę. To bardzo tajemniczy człowiek, biały, ale żyje już długo pośród Apaczów. Jest to ktoś w rodzaju misjonarza, chociaż nie jest kapłanem. Cieszę się, że go widzę. Czy stało się coś jeszcze?
– Zrobiłem to, przed czym ostrzegaliście mnie wczoraj.
– Nie wiem, co macie na myśli. Ostrzegałem was przed wieloma rzeczami.
– Grizzli.