.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 3
– Jeżeli sporządzicie strzelbę na dwadzieścia pięć strzałów i oddacie ją w ręce pierwszego lepszego łotra, to na preriach, w puszczach i w górskich wąwozach rozpocznie się okropna rzeź. Do biednych Indian strzelać będą jak do kujotów5 i za kilka lat nie ostanie się ani jeden czerwonoskóry. Gotowi jesteście wziąć to na swoje sumienie?
Patrzył na mnie w milczeniu.
– Jeżeli każdy będzie mógł za pieniądze nabyć taką strzelbę – mówiłem dalej – to zbierze pan wprawdzie po kilku latach tysiące, ale mustangi i bizony będą doszczętnie wytępione, a wraz z nimi wszelkiego rodzaju zwierzyna, której mięso potrzebne jest czerwonoskórym do życia. Setki i tysiące zabijaków uzbroją się w wasze sztucery i pójdą na Zachód. Krew ludzi i zwierząt popłynie strumieniami i niebawem okolice z tej i z tamtej strony Gór Skalistych opustoszeją z wszelkich żywych istot.
– Przekleństwo! – zawołał. – Czy rzeczywiście przybyliście tu niedawno z Europy?
– Tak.
– A zatem zupełny greenhorn. Mimo to gada tak, jak gdyby był pradziadkiem wszystkich Indian i żył już tutaj od stu lat! Człowieku, nie wyobrażaj sobie, że napędzisz mi stracha! Wcale nie zamierzam zakładać fabryki broni. Jestem samotny i chcę samotny pozostać. Nie mam ochoty ujadać się ze stu lub więcej robotnikami.
– Moglibyście uzyskać patent na swój wynalazek, sprzedać go i dużo na tym zarobić.
– O to się nie troszczcie, sir! Dotychczas miałem dość na swoje potrzeby; spodziewam się, że i nadal biedy nie zaznam. Teraz zabierajcie się do domu!
Nie obraziłem się za te szorstkie słowa. Taka była jego natura, nie wątpiłem ani na chwilę, że mnie polubił i chciał z pewnością pomagać mi, jak mógł, pod każdym względem.
Nie przeczuwałem, jak ważny miał się stać dla mnie ów wieczór, a tym mniej, że ciężka rusznica, którą Henry nazwał „starą flintą”, oraz niegotowy jeszcze sztucer odegrają w mym przyszłym życiu tak wielką rolę. Cieszyłem się jednak myślą o następnym poranku, gdyż strzelałem już rzeczywiście dużo i dobrze i byłem pewien, że popiszę się przed moim osobliwym starym przyjacielem.
Stawiłem się u niego punktualnie o godzinie szóstej rano. Czekał już na mnie, wyciągnął rękę na powitanie, a po jego surowej, lecz uczciwej twarzy przebiegł lekki, jakby drwiący uśmiech.
– Witam, sir! – rzekł. – Macie minę zwycięzcy. Well, zaraz spróbujemy, czy traficie w mur dwudziestołokciowy. Ja wezmę lżejszą strzelbę, a wy rusznicę, bo nie chce mi się taszczyć takiego ciężaru.
Gdyśmy przybyli na strzelnicę, nabił obydwie strzelby i oddał najpierw dwa strzały ze swojej. Potem przyszła kolej na mnie. Nie znałem jeszcze tej rusznicy, trafiłem mimo to pierwszy raz w samą krawędź czarnego koła na tarczy. Drugi raz powiodło mi się jeszcze lepiej, trzeci strzał padł już dokładnie w sam środek, a wszystkie następne kule przeleciały przez dziurę wybitą za trzecim razem.
Zdumienie Henry’ego wzmagało się za każdym strzałem; musiałem wypróbować i jego dwururkę, a gdy i tym razem osiągnąłem równie pomyślny wynik, zawołał:
– Albo macie diabła w sobie, sir, albo jesteście wprost urodzeni na westmana6. Nie widziałem jeszcze tak strzelającego greenhorna!
– Diabła nie mam, Mr. Henry – zaśmiałem się. – I nie chcę nic wiedzieć o takim przymierzu.
– W takim razie waszym zadaniem, a nawet powinnością, jest zostać westmanem. Czy nie czujecie do tego ochoty?
– Owszem!
– Well, zobaczymy, co się da zrobić z greenhorna. A konno umiecie także jeździć?
– Pshaw! Jeździć konno to żadna sztuka! Najtrudniej dosiąść konia. Gdy się już znajdę w siodle, zrzucić się nie dam.
Spojrzał na mnie badawczo, czy mówię poważnie.
– Tak rzeczywiście sądzicie? Zobaczymy! Dopiero siódma, mamy jeszcze dość czasu. Pójdziemy do Jima Cornera, który odnajmuje konie. Ma on deresza, który się już postara, aby was zrzucić.
Wróciliśmy do miasta, odszukaliśmy handlarza koni, który posiadał dużą ujeżdżalnię, otoczoną stajniami. Corner wyszedł sam i zapytał, czego żądamy.
– Ten młodzieniec twierdzi, że żaden koń nie zrzuci go z siodła – odpowiedział Henry. – Cóż wy na to, Mr. Corner? Pozwolicie mu się wdrapać na waszego deresza?
Handlarz zmierzył mnie badawczym wzrokiem.
– Kościec, zdaje się, dobry i giętki; zresztą młodzi ludzie nie łamią karku tak łatwo jak starsi. Jeżeli ten dżentelmen chce spróbować deresza, to nie mam nic przeciwko temu.
Wydał odpowiednie rozkazy i niebawem dwaj stajenni wyprowadzili ze stajni osiodłanego konia. Kazałem sobie podać bicz i przypiąć ostrogi i po kilku daremnych próbach, przeciwko którym koń bronił się jak mógł, znalazłem się w siodle.
W tym samym momencie stajenni odskoczyli czym prędzej, a deresz zrobił skok wszystkimi czterema nogami w górę, a potem drugi w bok. Utrzymałem się w siodle, chociaż nie miałem jeszcze nóg w strzemionach. Spieszyłem się, by je prędko założyć. Zaledwie się to stało, koń zaczął wierzgać, a gdy nic tym nie wskórał, przycisnął się do ściany, aby mnie o nią zsunąć, ale mój bicz odpędził go wkrótce od niej. Nastąpiła ciężka i niebezpieczna dla jeźdźca walka z koniem. Wytężyłem całą zręczność i niedostateczną wówczas jeszcze wprawę oraz całą siłę nóg; to wszystko razem przyniosło mi w końcu zwycięstwo. Gdy zsiadłem, nogi mi drżały ze zmęczenia, ale koń ociekał potem i bryzgał dużymi, ciężkimi płatami piany. Był teraz posłuszny na każde poruszenie ostrogi lub cugli.
Handlarz zląkł się o konia, kazał owinąć go kocem i przeprowadzać z wolna po dziedzińcu. Potem zwrócił się do mnie:
– Nigdy bym tego nie przypuścił, młodzieńcze; sądziłem, że będziecie leżeli po pierwszym skoku. Nie zapłacicie oczywiście nic, a jeżeli chcecie mi sprawić przyjemność, to przyjdźcie jeszcze i nauczcie tę bestię rozumu. To nie jest koń tani, gdy więc się stanie posłuszny, wtedy ja na tym dużo zyskam.
– Jeśli sobie życzycie, to jestem gotów wyświadczyć wam tę grzeczność.
Henry nie odezwał się ani słowem od czasu, kiedy zsiadłem z konia; przypatrywał mi się tylko, kiwając głową. Naraz klasnął w ręce i zawołał:
– Ten greenhorn to istotnie niezwykły greenhorn! Mało nie zdusił na śmierć tego deresza, zamiast dać się rzucić na piasek. Kto was tego nauczył, sir?
– Przypadek. Swojego czasu dostał się w moje ręce półdziki ogier z puszty7 węgierskiej, który nie pozwalał
5
K u j o t – odmiana drobnego wilka stepowego żyjącego na preriach stanów USA, dziś prawie całkowicie wyniszczona.
6
W e s t m a n – człowiek obeznany doskonale z warunkami Dzikiego Zachodu, kierujący się najczęściej etyką zdobywcy; przede wszystkim: przedsiębiorczy Amerykanin znad zachodniej granicy, która w XIX wieku przesuwała się stale w głąb nie zawojowanych jeszcze terytoriów plemion indiańskich (westman – dosłownie: człowiek Zachodu).
7
P u s z t a – wielkie stepowe równiny w środkowych Węgrzech.