Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 7
![Winnetou - Karol May Winnetou - Karol May](/cover_pre401992.jpg)
Hawkens wiedział, że prowadziłem prywatne zapiski. White poprosił, żebym mu pokazał swoje notatki. Cóż miałem zrobić? Czy moi koledzy zasłużyli na to, żebym się dla nich męczył bez żadnej wdzięczności z ich strony i żebym to jeszcze zatajał? Szkodzić im nie chciałem w żaden sposób, ale nie mogłem być niegrzeczny wobec White’a. Podałem mu więc dziennik, ale pod warunkiem, że nikomu nie wspomni o tym, co zawiera. Przeczytał, zwrócił mi go i rzekł:
– Powinienem właściwie zabrać ze sobą te kartki i przedłożyć je, gdzie należy. Wasi koledzy to nicponie, którzy nie są warci ani jednego dolara. Wam zaś powinno się zapłacić w trójnasób. Dobrze zrobicie, jeśli zachowacie te prywatne zapiski, gdyż mogą się wam one później bardzo przydać. A teraz zbudźmy tych sławetnych dżentelmenów.
Wstał i wszczął alarm. „Dżentelmeni” powyłazili z zarośli z błędnymi oczyma i zmienionymi twarzami. Bancroft gotów był uciec się do grubiaństw ze złości, że go zbudzono, okazał się jednak uprzejmy, gdy usłyszał, że przybył Mr. White z najbliższego sektora. Widzieli się po raz pierwszy. Bancroft podał mu przede wszystkim kieliszek wódki, ale źle się z tym wybrał, bo White wygłosił umoralniające kazanie, jakiego Bancroft chyba jeszcze w życiu nie słyszał. Zdumiony pijak milczał przez chwilę, ale potem rzucił się na White’a, chwycił go za ramię i krzyknął:
– Panie, kim jesteście?
– Starszym inżynierem sąsiedniego sektora.
– Czy tam może wam kto rozkazywać?
– Sądzę, że nie.
– A więc! Ja jestem Bancroft, starszy inżynier tego sektora, i nikt nie ma prawa mi tu rozkazywać!
– To prawda, że jesteśmy sobie równi – rzekł napadnięty spokojnie. – Żaden z nas nie jest obowiązany przyjmować od drugiego rozkazów. Ale skoro jeden widzi, że drugi szkodzi przedsiębiorstwu, jego powinnością jest zwrócić uwagę na jego błędy. Wszyscy, szesnastu ludzi, których tu zastałem przyjechawszy przed dwoma godzinami, byli pijani. Przypatrzyłem się już zdjęciom i dowiedziałem się, kto je robił. Najmłodszy z was dźwigał cały ogrom pracy.
Na to Bancroft zwrócił się do mnie i syknął:
– To wy powiedzieliście o tym, nikt inny! Nie wypierajcie się, nikczemny kłamco i podstępny zdrajco!
– Nie – odparł Mr. White. – Wasz młody kolega postąpił jak dżentelmen; wyrażał się o was tylko dobrze i brał was w obronę. Radzę wam przeto prosić go o przebaczenie za to, że nazwaliście go kłamcą i zdrajcą.
– Ani myślę! – zaśmiał się Bancroft szyderczo! – Ten greenhorn nie umie odróżnić trójkąta od czworoboku i wyobraża sobie, że jest surwejorem. Spóźniliśmy się z pracą, ponieważ on wszystko robił nie tak, jak trzeba.
Nie dokończył. Miesiące całe cierpiałem i pozwalałem tym ludziom myśleć i mówić o mnie, co chcieli. Teraz nadeszła chwila pokazania im, jak dalece pomylili się w ocenie mojej osoby. Pochwyciłem Bancrofta za ramię i ścisnąłem tak silnie, że aż krzyknął z bólu.
– Mr. Bancroft – rzekłem – wypiliście za dużo wódki i nie odespaliście jeszcze waszego pijaństwa. Zapewne jesteście jeszcze pijani, przyjmuję więc, żeście tego nie powiedzieli. Czy macie teraz odwagę zaprzeczyć temu, żeście się upili?
Trzymałem go jeszcze za ramię. Nie był słabeuszem, ale wyraz mojej twarzy zdawał się go przerażać. Zwrócił się więc do dowódcy dwunastu westmanów:
– Mr. Rattler, czy ścierpicie, żeby ten człowiek porywał się na mnie?
Rattler, wysoki i tęgo zbudowany mężczyzna, posiadał, jak się zdawało, siłę trzech, a może czterech ludzi. Z radością skorzystał ze sposobności, aby dać ujście złości, jaką czuł do mnie. Przyskoczył prędko, pochwycił mnie za ramię, jak ja Bancrofta, i odpowiedział:
– Nie, ja na to nie pozwolę, Mr. Bancroft. Ten smarkacz ośmiela się grozić dorosłym mężczyznom. Nie podnoś ręki na Mr. Bancrofta, smarkaczu, bo ci pokażę, jaki z ciebie greenhorn!
Wyrwałem mu ramię i odrzekłem:
– Ja smarkacz, greenhorn? Odwołajcie to natychmiast, Mr. Rattler, bo grzmotnę wami o ziemię!
Zaśmiał się.
– Taki greenhorn jest naprawdę na tyle głupi, że…
Nie skończył, gdyż uderzyłem go pięścią w skroń tak, że runął ciężko na ziemię jak wór. Dłuższą chwilę trwała głęboka cisza.
Cała banda Rattlera miała wielką ochotę pomścić na mnie klęskę towarzysza. Jeden spozierał na drugiego, lecz ich przestrzegłem:
– Słuchajcie, ludzie! Kto zbliży się o krok lub chwyci za broń, dostanie kulkę w łeb! Ja wam dowiodę, że jeden taki greenhorn jak ja da sobie radę z dwunastu takimi westmanami jak wy!
Wtem stanął przy mnie Sam Hawkens i rzekł:
– A ja, Sam Hawkens, także was ostrzegam, jeśli się nie mylę. Ten młody greenhorn jest pod moją szczególną opieką. Kto by się poważył strącić mu włos z głowy, temu natychmiast wystrzelę dziurę w jego własnej osobie. Ja nie żartuję. Zapamiętajcie to sobie, hi! hi! hi!
Dick Stone i Will Parker stanęli obok mnie, aby zaznaczyć, że są tego samego zdania, co Hawkens. To zaimponowało przeciwnikom. Odwrócili się, mrucząc pod nosem przekleństwa.
White patrzył na mnie szeroko rozwartymi ze zdziwienia oczyma. Potrząsnął głową i rzekł tonem niekłamanego zdumienia:
– Ależ, sir, to jest przerażające! Nie chciałbym dostać się w wasze ręce. Należałoby was naprawdę nazwać Shatterhand13 za to, że tego wielkiego i silnego jak dąb człowieka rozciągnęliście na ziemi jednym uderzeniem pięści.
Ten projekt podobał się widocznie Samowi Hawkensowi, gdyż zaczął prychać wesoło.
– Shatterhand, hi! hi! hi! Greenhorn – i już – wojenny przydomek, i to jaki! Old Shatterhand! Całkiem tak jak Old Firehand14, także westman i silny jak niedźwiedź.
– Czy odprowadzicie mnie kawałek drogi? – zapytał White.
– Chcecie zaraz wracać, Mr. White?
– Tak. Zastałem tu takie stosunki, że nie mogę bawić dłużej niż potrzeba.
– Przybyliście, aby pomówić z inżynierem.
– Zapewne, ale mogę to także powiedzieć wam.
13
S h a t t e r h a n d (ang.) – Grzmocąca Ręka.
14
F i r e h a n d (ang.) – Ognista Ręka.