Winnetou. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 5

Winnetou - Karol May

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Zwrot „jeśli się nie mylę” był jego stałym przyzwyczajeniem. Lady skinęła głową, zwróciła się do mnie, wskazała na najmłodszego z gości i rzekła:

      – Nie wiecie zapewne, że Mr. Black jest waszym następcą, sir!

      – Moim… na…stępcą! – wybuchnąłem zmieszany.

      – Ponieważ żegnamy was dzisiaj, musieliśmy się rozejrzeć za nowym nauczycielem.

      – Że… gna…my?

      – Tak, żegnamy was, sir – rzekła z uśmiechem, który mi się wydał niestosowny, gdyż ja bynajmniej nie miałem ochoty do wesołości. – Polubiliśmy pana bardzo, nie chcieliśmy przeto przeszkadzać w tym, by jak najprędzej zdobył pan szczęście. Bardzo nam przykro, ale rozstajemy się przecież w pełni wielkiej życzliwości. Jedźcie jutro w imię Boże!

      – Odjeżdżać? Jutro? Dokąd? – wykrztusiłem.

      Na to Sam Hawkens uderzył mnie po ramieniu i odrzekł z uśmiechem:

      – Dokąd? Na Dziki Zachód ze mną. Zdaliście znakomicie egzamin, hi! hi! hi! Inni surwejorzy10 odjeżdżają jutro i nie mogą dłużej czekać. Mnie, Dicka Stone’a i Willa Parkera przyjęto na przewodników przy budowie linii kolejowej wzdłuż Canadianu do Nowego Meksyku. Myślę, że nie zechcecie tutaj nadal pozostać greenhornem!

      Teraz spadła mi łuska z oczu. A więc to wszystko było z góry ukartowane! Surwejorzy, pomiary dla jednej z wielkich kolei, które zamierzano budować. Co za radość! Dalej nie było o co pytać, gdyż mój stary, kochany Henry sam podszedł do mnie, ujął mnie za rękę i rzekł:

      – Powiedziałem wam już, dlaczego was lubię. Jesteście tu u zacnych ludzi, ale stanowisko nauczyciela domowego nie jest dla was odpowiednie. Musicie się udać na Zachód. Zwróciłem się w tym celu do Atlantic i Pacific Company i kazałem wybadać wasze wiadomości tak, abyście się tego nie domyślili. Zdaliście dobrze egzaminy i macie tu waszą nominację.

      Podał mi dokument. Gdy rzuciwszy nań okiem, przeczytałem przewidywaną wysokość wynagrodzenia, ciemno mi się w oczach zrobiło.

      Stary przyjaciel mówił dalej:

      – Pojedziecie konno, potrzebujecie więc dobrego konia. Kupiłem dla was deresza, którego ujeździliście. Bez broni nie możecie się ruszyć, dostaniecie więc tę starą flintę, która na nic mi się nie przyda, a z której wy tak dobrze trafiacie. I cóż wy na to, sir, hę?

      Z początku milczałem, a gdy wreszcie odzyskałem mowę, próbowałem nie przyjąć darów, ale bez skutku. Ci zacni ludzie postanowili mnie uszczęśliwić, zrobiłbym im wielką przykrość, gdybym odmówił.

      Aby na razie przynajmniej zapobiec dalszemu wałkowaniu tej sprawy, lady usiadła przy stole, a my musieliśmy pójść za jej przykładem. Zaczęła się uczta.

      Po kolacji udzielono mi potrzebnych wiadomości. Miano budować linię kolejową z St. Louis przez Indian Territory11, Nowy Meksyk, Arizonę i Kalifornię do wybrzeża Pacyfiku i postanowiono tę długą trasę zbadać i odmierzyć sektorami. Sektor, który przypadł w udziale mnie i trzem innym surwejorom pod kierunkiem starszego inżyniera, leżał między źródłami rzek Rio Pecos i południowego Canadianu. Trzej wytrawni przewodnicy: Sam Hawkens, Dick Stone i Will Parker, mieli nam towarzyszyć aż na miejsce, gdzie oczekiwała nas gromada dzielnych westmanów, dodanych nam dla bezpieczeństwa. Oczywiście mogliśmy także liczyć na pomoc wszystkich załóg wojskowych w sąsiednich fortach. Aby mi zrobić niespodziankę, powiedziano mi o tym wszystkim dopiero dzisiaj, co prawda, trochę za późno. Uspokoiła mnie jednak wiadomość, że postarano się o wszystko, co było konieczne do podróży, aż do najdrobniejszych szczegółów. Nie pozostawało mi nic innego, jak przedstawić się kolegom, którzy czekali na mnie w mieszkaniu starszego inżyniera.

      Pożegnawszy się nazajutrz z mymi gospodarzami, udałem się do Henry’ego. Zacząłem mu dziękować, ale on potrząsnąwszy mnie silnie za ręce, przerwał mi tymi słowy:

      – Nie ma o czym mówić, sir! Wysyłam was tylko dlatego, żeby moja stara flinta mogła się jeszcze na coś przydać. Gdy wrócicie, odszukacie mnie i opowiecie, coście przeżyli i czego doświadczyliście.

      To rzekłszy, wypchnął mnie za drzwi. Obróciłem się jeszcze raz i zobaczyłem łzy w jego oczach.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      KLEKI-PETRA

      Zbliżał się koniec wspaniałej, północnoamerykańskiej jesieni. Pracowaliśmy od trzech miesięcy, ale nie wypełniliśmy jeszcze naszego zadania, gdy tymczasem inne sektory wróciły już dawno do domu. Złożyły się na to dwa powody.

      Pierwszy ten, że przeznaczono nam do opracowania bardzo trudną okolicę. Linia kolejowa miała iść przez prerię wzdłuż południowego Canadianu, kierunek był więc wskazany tylko do źródeł tej rzeki; od Nowego Meksyku zaś wyznaczało go położenie dolin i wąwozów. Nasz sektor leżał pomiędzy Canadianem a Nowym Meksykiem. Utrudniało nam pracę jeszcze i to, że znajdowaliśmy się w okolicy niebezpiecznej. Tamtejsi bowiem Indianie – Kiowa, Komancze i Apacze – nie chcieli pozwolić na budowę kolei poprzez kraje, które uznawali za swoją własność. Musieliśmy się bardzo strzec i ciągle być w pogotowiu, przez co oczywiście nasza robota znacznie się opóźniała. Ze względu na Indian nie mogliśmy zdobywać środków żywności polując, ponieważ wówczas Indianie odkryliby łatwo nasze ślady. Sprowadzaliśmy wszystko, czego nam było potrzeba, z Santa Fe na zaprzężonych wołami wozach. Niestety, dowóz ten był także bardzo niepewny i kilkakrotnie nie mogliśmy posunąć się naprzód z naszymi pomiarami, ponieważ wozy z żywnością nie przybywały na czas.

      Drugą przyczyną był skład naszego towarzystwa. W St. Louis przywitał mnie starszy inżynier i inni surwejorzy bardzo przychylnie. To przyjęcie, jakiego doznałem, pozwalało się spodziewać dobrej i skutecznej współpracy. Jednak pod tym względem spotkało mnie przykre rozczarowanie.

      Moi koledzy, prawdziwi jankesi, widzieli we mnie niedoświadczonego greenhorna. Chcieli zarobić pieniądze, nie dbając o to, czy wypełnią sumiennie swoje zadanie. Ja zawadzałem im przy tym, toteż niebawem zniknęła okazywana mi z początku przychylność. Nie dałem się tym zbić z tropu i robiłem, co do mnie należało. Wkrótce też zorientowałem się, że moi koledzy posiadali niezbyt duży zasób wiedzy. Zwalali na mnie najtrudniejszą robotę, a sami szukali okazji do uprzyjemniania sobie życia.

      Starszy inżynier, Mr. Bancroft, był z nich najbardziej wykształcony, ale okazało się, niestety, że lubi wódkę. Przywieziono z Santa Fe kilka baryłek tego zgubnego napoju, a od tego czasu nasz przełożony zajmował się więcej brandy12 niż przyrządami mierniczymi. Nieraz potrafił przeleżeć pół dnia na ziemi zupełnie pijany. Trzej surwejorzy, Riggs, Marcy i Wheeler, musieli, jak zresztą i ja, płacić za dostawy, aby więc nie ponieść straty, pili z nim na wyścigi. Ponieważ ja nie próbowałem nawet wódki, przeto obowiązek pracy spoczywał oczywiście wyłącznie na mnie.

      Reszta towarzystwa pozostawiała również wiele do życzenia. Przybywszy na sektor, zastaliśmy w nim

Скачать книгу


<p>10</p>

S u r w e j o r  (ang. surveyor) – geometra, inspektor.

<p>11</p>

I n d i a n   T e r r i t o r y  (ang.) – Terytorium Indiańskie – równinny obszar pozostawiony przez Kongres Stanów Zjednoczonych dla plemion indiańskich.

<p>12</p>

B r a n d y  (ang.) – gatunek angielskiej wódki.