Wesołe przygody Robin Hooda. Howard Pyle

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wesołe przygody Robin Hooda - Howard Pyle страница 16

Wesołe przygody Robin Hooda - Howard  Pyle

Скачать книгу

tam wszystko o jarmarku, między innymi i to, że szeryf specjalnie wyznaczył taką nagrodę, aby nikt z Sherwoodu nie połakomił się na nią i nie zjawił się na jarmarku. Zatem, jeśli pozwolisz, wodzu, rad bym pójść i pokusić się o wygranie nawet tej marnej rzeczy w zacnej kompanii strzeleckiej, jaka stanie do zawodów w Nottinghamie.

      – Nie, bracie – rzekł Robin – dzielny i mądry z ciebie człek, ale brak ci sprytu, takiego choćby, jak ma nasz Stutely, a ja za nic w świecie nie dopuszczę, aby ci się stała krzywda. Jeśli się jednak uprzesz, to przynajmniej idź w przebraniu, a nuż znajdą się tacy, co cię znają.

      – Zgoda, wodzu – rzekł Mały John. – Ale żadnego przebrania mi nie trzeba prócz szkarłatnego odzienia, zamiast naszej zieleni. A czuprynę i brodę ukryję pod kapturem, tak że nikt mnie nie pozna.

      – Bardzo mi to nie dogadza – powiedział Robin Hood – ale skoro tak tego pragniesz, to idź, tylko trzymaj się godnie, Mały Johnie, boś jest moją prawą ręką i ciężko by mi było, gdyby spotkała cię krzywda.

      Mały John przebrał się zatem w szkarłat od stóp do głów i wyruszył na wielki jarmark w Nottinghamie.

      Wesołe dni nastały w czas jarmarku w Nottinghamie. Zielone łąki u głównej bramy miasta mieniły się od straganów poustawianych w rzędy, od kolorowych namiotów, chorągiewek i girland. Tłumy ściągnęły ze wszystkich okolic, zarówno możni, jak i pospólstwo. W niektórych namiotach wesołe kapele przygrywały do tańca, w innych lał się miód i piwo, a w jeszcze innych sprzedawano słodycze i specjały. Zabawa wyszła i poza stragany, na murawę, gdzie minstrele2 śpiewali dawne ballady, brzdąkając na harfie, albo zapaśnicy walczyli ze sobą na wysypanym trocinami ringu; ale najwięcej widzów gromadziło się wokół podium, gdzie twardzi zabijacy toczyli pojedynek na pałki.

      Mały John zjawił się na jarmarku cały w szkarłacie. Miał szkarłatne trykoty i kaftan, szkarłatny kołpak i zatknięte w nim pióro szkarłatne. Przez ramię przewiesił mocny cisowy łuk, a przez plecy kołczan pełen smukłych strzał. Oglądano się z podziwem za takim dryblasem, bo bary miał szersze niż najtęższy mąż i przerastał każdego o głowę. A i dziewczęta zerkały na niego ukradkiem, myśląc sobie, że pierwszy raz widzą tak dorodnego młodziana.

      Najpierw skierował kroki tam, gdzie sprzedawano krzepkie piwo, i wskoczywszy na ławę, wezwał wszystkich wokół do wypitki.

      – Hej, bracia mili! – wołał. – Kto wypije z dzielnym kompanem? Chodźcie, chodźcie wszyscy! Weselmy się, bo dzionek piękny, a piwo aż się pieni. Chodź tu, druhu, i ty, i ty, bracie, żaden grosza nie płaci. A nie odwracaj się, chwacki żebraku, tylko chodź do nas, i ty, wesoły kotlarzu, bo stawiam wszystkim pospołu dla prawdziwego wesela.

      Wołał tak, gdy kompani ze śmiechem się tłoczyli, a słodowe piwo lało się brunatną strugą. Wychwalali go pod niebiosa, każdy się zaklinał, że kocha go jak brata; taką to miłość każdy żywi do tego, kto go ugości za darmo.

      Z kolei Mały John skierował się tam, gdzie trzej kobziarze przygrywali skocznie do tańca. Odłożył na bok swój kołczan i łuk i poszedł w tany, a tak zapalczywie, że nikt mu nie sprostał. Z tuzin dziewcząt, jedna po drugiej, kusiło się na darmo, aby zmęczyć go do upadłego, ale żadnej się to nie udało, a Mały John skakał tak wysoko i strzelał palcami, i pokrzykiwał tak głośno, aż dziewczęta zaklinały się jedna przez drugą, że w życiu nie widziały tak słodkiego chłopca.

      Kiedy wreszcie Mały John wytańczył się za wszystkie czasy, poszedł pooglądać sobie zawodników i walkę na pałki, przepadał bowiem za szermierką nie mniej niż za pieczystym i trunkiem. I tam spotkała go przygoda, o której przez długie lata śpiewano potem ballady.

      Wśród zawodników był jeden, co nabijał guzy i kładł każdego bez wyjątku, kto tylko rzucił swój kołpak na ring. Był to cieszący się wielkim rozgłosem Eryk z Lincolnu, którego imię powtarzało się w niejednej ludowej balladzie. Zjawiwszy się tam, Mały John zobaczył, że nikt nie walczy, tylko dzielny Eryk przechadza się tam i z powrotem po ringu, kołysząc pałką i wykrzykując chwacko:

      – Hej, kto dla swojej krasnej bogdanki skrzyżuje pałkę z prawym szlachcicem z hrabstwa Lincoln? No, chłopcy? Stawajcie! Stawajcie który, bo pomyślę sobie, że dziewczęta w waszych stronach ze wszem nieurodziwe albo – jak Nottingham szeroki – krew w was zimna i gnuśna. Lincoln wyzywa Nottingham, powiadam! Bo jeszcze nie postawił dziś nogi na deskach żaden taki, którego u nas zwą „prawdziwą pałką”.

      Na to jeden drugiego trącił łokciem, powiadając: „Idź ty, Ned!” albo: „Idź ty, Tomasz!”, ale żadnemu nie uśmiechało się oberwać guza za nic.

      Niebawem Eryk zoczył Małego Johna, który o głowę wyrastał nad tłum, i zawołał do niego głośno:

      – Hej ty, dryblasie w szkarłacie! Bary masz potężne i łeb jak ceber twardy. Czyżby twoja luba tak brzydka była, że nie weźmiesz dla niej pałki do ręki? Dalibóg, w Nottinghamie mężczyźni schodzą na psy, bo serca nie mają ni odwagi! No, drągalu, nie wywiniesz pałką za honor Nottinghamu?

      – A jakże – rzekł Mały John – gdybym tylko miał tu swojego sękacza, z wielką ochotą trzepnąłbym cię w ciemię, ty durny pyszałku. Na zdrowie by ci wyszło, bo przestałbyś się puszyć jak kogut. – Tak mu odparował, najpierw cedząc słowa, bo podniecał się niełatwo, ale wściekłość w nim wzbierała jak głaz toczący się z góry i pod koniec cały dyszał gniewem.

      Eryk z Lincolnu zaśmiał się w głos.

      – Pięknie powiedziane jak na tchórza, co boi się zmierzyć ze mną po męsku – zawołał. – Sam jesteś pyszałek, postaw tylko nogę na deskach, a twoje przechwałki kołkiem ci w gardle staną!

      – Dobra – rzekł Mały John – nie ma tu takiego, co by mi pożyczył tęgiej pałki, abym mógł wypróbować, ile wart ten łachmyta?

      Z tuzin pałek wyciągnęło się na to do Małego Johna, a on wybrał najtwardszą i najcięższą. Przeciągając po niej okiem, powiedział:

      – Trzymam w garści taki sobie patyczek, słomkę nieledwie, ale liczę, że mnie nie zawiedzie, leć… – rzucił pałkę na ring, zgrabnie wskoczył za nią i pochwycił ją znów do ręki.

      Każdy stanął w swoim rogu i mierzyli się obaj złowrogim spojrzeniem, aż sędzia spotkania zawołał: „Zaczynać!” Wystąpili naprzód, ściskając pałki przez pół. Naówczas ci, co zgromadzili się wokół ringu, ujrzeli taką walkę, jakiej Nottingham jeszcze nie oglądał. Z początku Eryk z Lincolnu mniemał, że łatwo zdobędzie przewagę, więc wyszedł śmiało naprzód, jakby mówił: „Patrzcie no, dobrzy ludzie, jak w mig oporządzę tego kogucika”; ale zaraz przekonał się, że nie pójdzie mu jak po maśle. Pięknie zaatakował i z wielkim kunsztem szermierczym, lecz okazało się, że trafiła kosa na kamień. Uderzył raz, drugi, trzeci, a Mały John trzykrotnie sparował w prawo i w lewo, po czym błyskawicznie dosięgnął Eryka ślicznym ciosem na odlew, aż tamtemu w uszach zadzwoniło. Eryk zawlókł się do rogu, aby odzyskać siły, a widownia wybuchnęła gromkim krzykiem, gdyż wszyscy się cieszyli, że nottinghamczyk nabił lincolnczykowi guza. Tak skończyła się pierwsza runda spotkania.

      Niebawem

Скачать книгу


<p>2</p>

Średniowieczny śpiewak ballad miłosnych i poematów bohaterskich.