Święte krowy na kółkach. Jacek Fedorowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Święte krowy na kółkach - Jacek Fedorowicz страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Święte krowy na kółkach - Jacek Fedorowicz

Скачать книгу

target="_blank" rel="nofollow" href="#i000001390000.png" alt="Doktor, szklanka iświnka"/>

      Znad samego brzegu

      „Miasto odwróciło się od Wisły”. „Przywrócić Wisłę miastu”. „Czy miasto zwróci się ku rzece?” I tak dalej. Czytam to i słyszę od dziesięcioleci. Jako mieszkaniec terenów przywiślańskich od (z przerwami) roku 1939 mam w pamięci całą historię odejścia miasta od Wisły i mozolnego do niej powracania.

      Ogólnie rzecz biorąc, sprawa jest dość prosta. Kiedy miasto bywa zwrócone ku rzece? Wtedy, gdy rzeka do czegoś mu służy. W czasach, gdy Wisła była szlakiem transportowym, to i porty miała, i stocznie, i piaskarzy, a jak jeszcze w dodatku można było się chłodzić nią podczas upałów, kąpać bez obawy poparzenia, wysypki i zatrucia – to i eleganckie plaże po obu brzegach były, i przystanie jachtowe też.

      Po wojnie w miarę bezpiecznie można się było kąpać tak gdzieś do połowy lat pięćdziesiątych, później wszystkie rzeki z Wisłą na czele uległy kompletnemu zatruciu. Jako szlak komunikacyjny Wisła też mocno straciła na znaczeniu. Trudno więc się dziwić, że warszawiacy tłumnie nad rzekę już nie chodzili. Co nie znaczy, że było nad Wisłą pusto. W lecie zawsze zjawiali się amatorzy opalania, a przez cały rok wędkarze. Gdy spytałem kiedyś jednego, czy te ryby można usmażyć i zjeść, zapewniał, że tak, bo on łowi w miejscach, o których wie, że są znacznie czystsze, a zresztą on łowi głównie po to, by mieć czym karmić kota.

      Historię brzegów rzeki mam udokumentowaną starannie, bo od pół wieku jest to mój stały szlak przebieżek (niegdyś z psami). Brzegi zmieniały się w ciągu dziesięcioleci. Mało kto pewnie pamięta, że jeszcze w latach siedemdziesiątych z elektrowni na Tamce odchodziła linia kolejowa. Prawdziwe szyny biegły wzdłuż rzeki na północ, o żadnych betonowych schodach nikt jeszcze nie myślał, na wysokości Bednarskiej szło się nad Wisłą zwyczajną ubitą ścieżką wśród chaszczy.

Znad samego brzegu

      Od niedawna ścieżkę – wytyczoną sztucznie, ale bardzo sympatyczną – ma brzeg praski. Wije się ona w lasku przez ładnych parę kilometrów i tylko szkoda, że jest jeszcze trochę jakby zbyt piaszczysta. Po deszczu nader chętnie zmienia się w ścieżkę błotną. Za to okolica Centrum Nauki Kopernik na lewym brzegu jest dla mnie przykładem nieco zbyt intensywnego ucywilizowania i powoduje pewną tęsknotę za błotem, więc w sumie się to wyrównuje. Myślę, że niezłe proporcje między zielonym a betonowym zachowują okolice wejścia do Portu Czerniakowskiego i sam cypel z ulicą Zaruskiego. Szkoda tylko, że zmierzając dalej na południe, trzeba ominąć teren wodociągów, a omija się niestety Wisłostradą, a potem Bartycką. Na Bartyckiej kiedyś (ech, gdzie te czasy) można było zaraz za wystawą budowlaną, wzdłuż płotu ogródków działkowych, wydostać się na wał tuż-tuż za wodociągami; dziś niestety wszystko jest już zagrodzone i zabudowane, a kto chce dojść do rzeki, musi jeszcze przejść Bartycką spory kawałek.

      Mógłbym tak o każdym krzaczku aż do jutra, ale pora na uogólnienie: z tym kontaktem miasta z rzeką nie jest tak źle. Kto chce – kontakt znajdzie. A jak znajdzie, to jest szansa, że będzie mu miło. Chyba że nienasyceni zwolennicy zbliżenia miasta z rzeką zabetonują wszystko, kawiarnie i bary piwne wybudują co dziesięć metrów, a co sto urządzą plażę z muzyką na pełen regulator. Wtedy chyba się stąd wyprowadzę.

(2012)

      Od Bieruty do PiJ Krakowska

      Od czasu do czasu wybucha w Warszawie wojna o jakąś nazwę placu, skweru lub ulicy. Walczą ze sobą najczęściej dwie strony: przyzwyczajeni do nazwy mieszkańcy i powodowani wyższymi racjami decydenci. Oni to właśnie tłumaczą, że w mieście, które tyle wycierpiało od komunistów, nie może kłuć w oczy ulica Armii Czerwonej czy Bolesława Bieruta. Z tym wszyscy się na ogół zgadzają, chociaż akurat ten przykład przypomina mi zdarzenie sprzed lat, mogące świadczyć o tym, że sporej części społeczeństwa wiele takich nazw z niczym się już nie kojarzy. Otóż szedłem sobie pod koniec lat osiemdziesiątych ulicami Piły i spytałem mijaną nastolatkę, jak dojść do domu kultury. „Tu w Bierutę pan skręci, pójdzie pan Bierutą do końca i w lewo”. Jak Państwo się domyślają, miałem pójść ulicą Bieruta, której owa panienka nie kojarzyła z żadną postacią historyczną; dla niej Bieruta to było coś jak Promenada.

      Niemniej mieszkańcy na ogół mają świadomość, że trudno walczyć o zachowanie nazwy ulicy poświęconej jakiemuś osobnikowi z wyjątkowo zaszarganym życiorysem. Ale walczą, bo najczęściej nie są tu ważne względy ideologiczne, lecz zwyczajna niechęć do zmiany adresu w licznych dokumentach z dowodem osobistym na czele. Nie wszyscy mają szczęście do pomysłowych radnych, takich jak ci, którzy wymyślili, że skoro trzeba – i słusznie – odebrać ulicę Aleksandrowi Kowalskiemu, działaczowi Komunistycznej Partii Polski, to należy poszukać innego Aleksandra Kowalskiego, który był człowiekiem przyzwoitym. Poszukali i znaleźli Aleksandra Kowalskiego, przedwojennego hokeistę. I już. Mieszkańcy ulicy nie musieli niczego zmieniać w papierach. Inna sprawa, że pomógł sam pierwotny patron. Jak ktoś nosi nazwisko Kowalski czy Nowak, to ze sporą dozą prawdopodobieństwa można twierdzić, że znajdzie mu się kogoś z identycznymi personaliami, ale znacznie lepszym życiorysem.

      Wyższe racje, jakimi kierują się samorządowi nazewnicy, nader często zderzają się z sympatią do nazw nienaznaczonych racjami upadłych ideologii, ale po prostu miłych lub prostych i dodatkowo tradycyjnych, na przykład rondo Babka czy – tu mniej popularny przykład – skwer ochrzczony dźwięczną nazwą wymyśloną przez dzieci: Skwerek Berek.

      Ostatnia gorąca dyskusja dotyczyła tego, czy najnowszy most warszawski powinien nosić imię naszej wielkiej uczonej Marii Skłodowskiej-Curie, czy też po prostu Most Północny. Zaproponowałbym most Marii Północnej-Curie, ale pewnie by się nie przyjęło.

      Inna dyskusja już zwiędła, bo Zarząd Transportu Miejskiego się nie ugiął i wprowadził nową nazwę dla pętli Okęcie: P+R Aleja Krakowska. Na początku mniej raziło mnie w tej nazwie sprzeniewierzenie się tradycji, bardziej skrót P+R. Z „P” od parkowania muszę się pogodzić, bo parkowanie, słowo zapożyczone, ale już zadomowione. Ale „R” jak ride? Jeszcze nie każda jazda jest dla nas rajdowaniem. Przekonał mnie jednak argument, że to skrót międzynarodowy przyjęty i w Czechach, i w Niemczech, a poza tym czysto polski skrót brzmiałby „pij”, czyli absolutnie niepedagogicznie. W dyskusji internautów jeden argument za nową nazwą bardzo mnie rozbawił – w ferworze walki ktoś dowodził, że należało już dawno zlikwidować nazwę przystanku Okęcie z powodu dbałości o pasażerów z biletami lotniczymi w kieszeni, którzy zmyleni nazwą, wysiadają właśnie tam, sądząc, że dojechali na lotnisko. Pomyślałem sobie, że przy wszystkich głupstwach, jakie ludzie są w stanie popełnić, w istnienie idiotów, którzy kupili bilety i nie sprawdzili, gdzie jest lotnisko – nie wierzę. Idąc tropem tego argumentu, należało już dawno zmienić nazwę dzielnicy Praga, bo przecież zawsze może się znaleźć ktoś, kto mając bilet na ekspres do Pragi czeskiej, pojedzie elektrycznym na stację Warszawa Praga i będzie miał pretensje, że taki bałagan w nazwach.

(2012)

      Kolor warszawiaka

      Jeżeli młody warszawiak interesuje się wyglądem swych rodaków w ubiegłym stuleciu – sięga po zdjęcia. Obejrzawszy je, wie, jak ubierała się Warszawa przed wojną, po wojnie, w początkach socjalizmu i w jego rzekomym rozkwicie, ale ta wiedza ma jeden podstawowy

Скачать книгу