Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 12

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda

Скачать книгу

zbrodni, bywał dość często. Uważał to za część swojej pracy. Ktoś musi to robić, a czasem lepiej, by zawiadamiał o tym doświadczony psycholog niż surowy dzielnicowy. Meyer stwierdził, że nie przypomina sobie osoby, która będąc w głębokim szoku, zachowałaby się tak chłodno jak żona Schmidta. Niepokoił go zwłaszcza stan trzeźwości wdowy i rany na jej twarzy.

* * *

      Elwira trzymała twarz ukrytą w dłoniach. Od godziny czekała na korytarzu komendy na jakiegoś psychologa. Minęła czternasta, a ten wciąż nie nadchodził. Już raz ją przesłuchiwano. Pytali o Johanna: jak długo się znają, o co się pokłócili, gdzie była przez te wszystkie dni, i wreszcie próbowano jej wmówić, że to ona go zabiła.

      – To chyba jakiś żart – zgromiła spojrzeniem wąsatego policjanta, który wyglądał jak działkowiec albo wędkarz, po czym zerwała się z krzesła i ruszyła do drzwi.

      Ten drugi gliniarz wstał. Miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat i gdyby go zobaczyła na ulicy, pomyślałaby raczej, że jest członkiem półświatka niż przedstawicielem organów ścigania. Niski, krępy, krótko przystrzyżony, w sportowej bluzie ciasno opinającej bicepsy. Chwycił ją za ramiona i siłą posadził z powrotem na krzesło.

      – Możemy od razu zafundować ci dołek – wysyczał.

      Jego zachowanie, agresja oraz forma „ty” poraziły ją. Dawno już nikt jej tak nie potraktował. Była przyzwyczajona do szacunku, jakim darzono ją ze względu na pozycję zawodową i tytuł doktora nauk medycznych.

      – Spokojnie, Rysiu! – Waldemar Szerszeń podniósł rękę. – Pani chyba przemyślała sprawę.

      Wtedy, choć takie sceny znała jedynie z amerykańskich filmów kryminalnych, Elwira powiedziała:

      – Chcę się porozumieć ze swoim adwokatem.

      To był odruch. Tak naprawdę nie znała żadnego, który specjalizowałby się w podobnych sprawach. Mecenas Kozłowski, który czasem konsultował procedury dotyczące praw autorskich czy umów z telewizją, raczej się do tego nie nadawał.

      – Na razie jest pani przesłuchiwana w charakterze świadka, nie podejrzanej – odpowiedział Szerszeń, zapamiętale dłubiąc w zębie wykałaczką. – A świadek ma obowiązek powiedzieć wszystko, co wie. Do tego zobowiązuje artykuł dwieście trzydziesty trzeci paragraf pierwszy i drugi kodeksu karnego. Za składanie fałszywych zeznań grozi kara więzienia do lat trzech. Może pani zadzwonić do swoich mecenasów zaraz po opuszczeniu tego pokoju. Zwłaszcza jeśli chciałaby się pani do czegoś przyznać… Czy jest coś, co chciałaby pani dodać?

      Podinspektor mówił cicho i flegmatycznie. Sprawiał wrażenie znudzonego. Tak naprawdę jednak bacznie obserwował przesłuchiwaną kobietę.

      – Nie mam nic więcej do dodania – odpowiedziała mu karnie Elwira i zamilkła.

      – Czyli wasza znajomość miała charakter zawodowy. Leczyła go pani przed laty. Półtora roku temu odnowiliście kontakt i pisaliście razem powieść, tak?

      – Poradnik, a właściwie pamiętnik uzależnionego od seksu. Johann opisywał swoje wychodzenie z problemów seksualnych, a ja obudowywałam to teoretycznie. Wkrótce mieliśmy złożyć książkę u wydawcy.

      – Nie mieliście romansu, nie spaliście ze sobą? To jak to się stało, że Schmidt znalazł się w pani domu? – zapytał ten młodszy, drapiąc się po wygolonej głowie.

      – To była relacja zawodowa. Każde z nas ma rodzinę. Nie zdradzaliśmy swoich partnerów. – Elwira dumnie podniosła głowę. – W trakcie pisania nawiązała się między nami nić sympatii, ale nic poza tym. Darzyłam Johanna wielkim szacunkiem i on mnie chyba też. Nie posunęliśmy się nawet o krok dalej. Nie wiem już, co pana przekona, że mówię prawdę. Czy mam przysiąc na Biblię? A zresztą to wszystko… Ja nie mam związku z jego śmiercią! Jeśli tak sądzicie, to jesteście beznadziejnie głupi! – podniosła głos.

      – Przestań krzyczeć, bo cię uciszę – syknął młodszy.

      Elwira przestraszyła się. Z pomocą przyszedł jej starszy policjant.

      – Owszem, może pani mieć związek. Musimy zbadać wszystkie okoliczności. Radzę spokojniej odpowiadać na pytania, bo będę musiał postawić pani zarzut znieważenia policjanta.

      Elwira chciała krzyknąć, że to ją się znieważa, ale się powstrzymała. Postanowiła ignorować młodego i rozmawiać tylko ze starszym. Wydawało jej się, że jest milszy i może liczyć na jego zrozumienie. Dała się złapać na najstarszą technikę „dobrego i złego policjanta”.

      – Ja naprawdę… Nie wiem, jak to się mogło stać. To dla mnie straszny cios. Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Kto mógł to zrobić? I dlaczego mnie w to wplątał! Kto śmiał wejść i zrobić coś tak strasznego w moim domu?! – wyrzuciła z siebie z wściekłością. – Czy pan nie rozumie, że mnie to wszystko boli?

      – Tak – bąknął Szerszeń. I dodał, rozkładając ręce: – Czas i śmierć nigdy uprosić się nie dają. – Zastanawiał się, co boli ją bardziej: śmierć Schmidta czy to, że znaleziono go w jej mieszkaniu, lecz nie powiedział tego głośno. – Mam nadzieję, że i pani nas rozumie. Musimy znaleźć sprawcę tej zbrodni. Zna pani przysłowie: „Sędzia, który puszcza winnego, winien grzechu jego”?

      – Ale ja jestem niewinna.

      – Ja nie twierdzę, że to pani. Między nami mówiąc, wolałbym, żeby to nie była pani. Szkoda tak pięknej kobiety do więzienia.

      Elwira wpatrywała się w starszego policjanta szeroko otwartymi oczami.

      – Czy pani wie, jak wygląda więzienny chrzest? Powiem szczerze, że damskie pudła są o wiele gorsze niż męskie, co, Rysiu?

      Wygolony gliniarz łypnął na nią okiem i skinął głową.

      – Jo! – mruknął.

      – Nie chcę o tym słyszeć, bo się tam nie wybieram!

      – To się okaże – zarechotał Rysio.

      Elwira przerażona spojrzała na Szerszenia. Ten obdarzył ją dobrotliwym uśmiechem, przeznaczonym właśnie na taką okoliczność, i dokończył:

      – Jeśli chce nam pani pomóc, proszę wykazać odrobinę dobrej woli. Muszę zadać jeszcze kilka pytań.

      Elwira z rezygnacją pokiwała głową. Była już w takim stanie, że zgodziłaby się na wszystko, byle tylko opuścić to straszne miejsce.

      – Proszę pytać.

      – Gdzie pani była w piątek od południa do dzisiejszego poranka? Proszę godzina po godzinie opowiedzieć przebieg tych trzech dni.

      – O Boże, przecież już mówiłam. – Opadła zrezygnowana na krzesło.

      – Dobry Boże tu nie pomoże – syknął młody, irytująco stukając długopisem o blat biurka.

      Spiorunowała

Скачать книгу