Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 11
Była mokra od potu. Okna w pokoju były zamknięte, na zewnątrz panował niemiłosierny upał. Rozejrzała się po sypialni, ale nie znalazła ani jednej z kilku butelek po ginie lubuskim opróżnionych samotnie w ciągu długiego weekendu ani niezliczonych niedopałków w popielniczkach, których widok zapamiętała z wczorajszego, a może przedwczorajszego wieczoru. Jakby w ogóle ich tu nie było. Rozczuliło ją, że córka zadbała i o to. Podeszła do toaletki i z niepokojem spojrzała w swoją twarz. Szybko odwróciła wzrok, bo odbicie nie prezentowało się zbyt dobrze. Włosy sterczały na wszystkie strony, oczy były podkrążone i zaczerwienione od płaczu i przepicia. Na twarzy miała kilka zadrapań, a rozbity łuk brwiowy był zaklejony przybrudzonym plastrem. Spuchnięte usta pulsowały i piekły, choć były tylko draśnięte w kąciku. W gardle czuła suchość i gorzki smak kaca. Ze zgrozą spostrzegła, że spała w ubraniu. Ściągnęła ze wstrętem brudne ciuchy i weszła pod prysznic.
Łazienkę oddzielała od sypialni jedynie szyba. Dopiero teraz, kiedy stała, poczuła, jak bardzo trzęsą się jej ręce, a w głowie wszystko wiruje. Była jeszcze pijana. Odkręciła zimną wodę i z zapamiętaniem szorowała całe ciało. Jakby chciała zedrzeć z siebie skórę. Włosy myła pięciokrotnie. Aż oczy zaczęły ją piec od spływającego szamponu, którego wylała sobie na głowę prawie pół butelki. Niesiona impulsem, cała ociekająca wodą wyszła z kabiny prysznicowej, by umyć zęby. Jej mokre stopy odznaczyły się na białym łazienkowym chodniczku frotté. Z otwartej kabiny prysznicowej woda lała się wprost na kamienną posadzkę, ona jednak nie zwróciła na to uwagi. Szorowała zapamiętale usta i dopiero kiedy zauważyła, że stoi w wodzie, weszła z powrotem pod prysznic i zasunęła szklane drzwi. Dłuższą chwilę stała pod lodowatym strumieniem, gdy zorientowała się, że ma w ręku szczotkę Johanna, a nie własną. To ją kompletnie wyprowadziło z równowagi. Cisnęła tą szczotką i rozpłakała się.
Zdrętwiała z zimna wyszła wreszcie spod prysznica, wciągnęła na siebie szlafrok i ruszyła w kierunku kuchni. Wydawało jej się, że zejście po schodach trwa wieczność. Kurczowo trzymała się barierki i skupiała głównie na tym, by zachować równowagę i nie zjechać po schodach jak po zjeżdżalni. Prawdopodobnie dlatego dopiero kiedy była na dole, usłyszała męskie głosy. Magda ma gości?, zdziwiła się. Kiedy ich dostrzegła, poczuła ucisk w piersi. Jeden z mężczyzn miał na sobie mundur policyjny. Drugi był ubrany w szary garnitur i lakierki.
Odcinek od schodów do kuchni wydał się Klaudii niezwykle długim dystansem. Choć wszystko wirowało, starała się iść prosto.
– Dzień dobry – wydukała. W tym momencie uświadomiła sobie niestosowność swojego wyglądu i poczuła silny zapach nieprzetrawionego alkoholu, który wydobył się jej z ust. Przeraziła się, co pomyślą sobie policjanci. Spojrzała na kuchenny zegar nad lodówką. Pół godziny temu minęło południe. Zerknęła na córkę. Magda stała oparta o blat kuchenny, w ręku miała rękawicę i ścierkę. Złociste ciasteczka były wszędzie: na blacie, na paterach. Na ścierkach leżało jeszcze mnóstwo tych czekających na upieczenie. Wyglądało na to, że dziewczyna piekła je całą noc. Prawdopodobnie odkąd Klaudia leżała na górze półprzytomna z rozpaczy po tym, jak porzucił ją Johann. Widząc dużą ich część także na podłodze, zrozumiała, że hałas, który słyszała po przebudzeniu, to nie była klapa od piekarnika. Córka upuściła na podłogę gorącą blachę. A przybycie nieoczekiwanych gości uniemożliwiło pozbieranie rozsypanych ciasteczek. Córka była blada i milcząca. Jej nieładna twarz zastygła w oczekiwaniu, jeszcze bardziej wyostrzając rysy. Oczy zmieniły się w szparki.
– Pani Klaudia Schmidt? – Policjant w mundurze przerwał krępującą ciszę. – Starszy sierżant Mirosław Sokołowski, jestem pani dzielnicowym.
Kobieta skinęła głową.
– Proszę usiąść. – Wskazał najbliższe krzesło u szczytu stołu.
Starała się przybrać obojętny wyraz twarzy, choć drżała z niepokoju. Na dodatek czuła, że zaczyna ją mdlić. Postanowiła udać nonszalancką i nieprzyjemną. Liczyła, że wtedy szybciej sobie pójdą.
– Wszystko, co miałyśmy do powiedzenia w sprawie tego włamania, już powiedziałyśmy. Panowie wybaczą, ale dziś chyba nie jest najlepsza pora… A może już złapaliście sprawców?
– Jakiego włamania? – zdziwił się ten w garniturze.
– Szesnastego kwietnia w nocy splądrowano gabinet pana Schmidta – wyjaśnił mu dzielnicowy. – Sprawcy ukradli komputer, kasetkę z pieniędzmi i trochę dokumentów firmowych. Odjechali jednym z aut. Zniszczyli też system wideokontroli. Wszystko odbyło się pod nieobecność państwa.
– Rozumiem, że nadal nie wiecie, kto to zrobił? – fuknęła Klaudia.
Znów zapadła cisza.
– Może pani także usiądzie? – Mężczyzna w garniturze nie spuszczał wzroku z Klaudii, lecz pytanie skierował wyraźnie do Magdy. Dziewczyna chyba nie czuła się najlepiej. Nerwowo miętosiła kwiecistą spódnicę z falbanami, która przydawała jej lat i tuszy. Mimo zachęty pozostała w tym samym miejscu. – Nazywam się Hubert Meyer. Jestem psychologiem policyjnym. Mamy dla pań taką informację… – zaczął w końcu profiler. Obie kobiety wpatrywały się w niego tępo. Znał ten wzrok. Tak patrzą ludzie, którzy przeczuwają, że za chwilę ujawni im coś strasznego, lecz jeszcze nie chcą w to uwierzyć.
– Czy coś się stało Johannowi? – Klaudia była chyba bardziej zaskoczona swoim pytaniem niż policjanci.
– Tak, jesteśmy tu w związku z pani mężem. Przykro mi, że to ja muszę panią powiadomić. – Głos Meyera był spokojny. Za spokojny, pomyślała Klaudia. – Został odnaleziony dziś rano. Nie żyje.
Rozległ się rozpaczliwy krzyk Magdy, który stopniowo zamienił się w lament. Klaudia nie odezwała się ani słowem. Poczuła falę gorąca, która uderzyła jej do głowy. Strużka potu pociekła jej wzdłuż kręgosłupa. Nie zadała ani jednego pytania. Uśmiechnęła się, na ile pozwalały jej obolałe usta.
– To się musiało tak skończyć. Mądrego można oszukać tylko raz… – nie dosłyszeli końca zdania, bo Klaudia nagle wstała, jakby zamierzała opuścić kuchnię.
– Bylibyśmy wdzięczni, gdyby chciała