Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 6

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Na widok marki Cristal Weronika się skrzywiła, lecz wyjęła dwa papierosy – jednego zapaliła, a drugiego schowała do futerału na okulary. Nie wysiliła się na uprzejme „dziękuję”, kiwnęła tylko młodzieńcowi i podeszła do reszty ekipy. Zamieniła z policjantami kilka zdań, lakonicznie skwitowała kilka faktów i zmarszczyła brwi, kiedy podawali jej wyniki swoich działań. Szerszeń obserwował, jak wskazuje odbarwione prostokąty na ścianach, które jeszcze kilka dni temu niewątpliwie zdobiły obrazy. Lekarz sądowy podsunął jej do podpisania protokół. Weronika zamaszyście złożyła swój autograf, po czym wróciła do podinspektora. Teoretycznie powinna czuwać nad odpowiednim zabezpieczeniem wszelkich śladów i decydować, jakie czynności należy wykonać na miejscu zdarzenia, lecz znała Szerszenia i wiedziała, że tak doświadczony śledczy jak on wie lepiej, co robić. Nietaktem byłoby wymądrzać się na jego terenie. Spokojna o stronę formalną mogła zająć się tym, co lubiła najbardziej – analizą.

      – Myślisz o tym samym co ja? – zapytała, wskazując puste miejsca po obrazach. Niedbałym gestem zdjęła marynarkę. Pod spodem miała białą bluzkę ze stójką, zapiętą po ostatni guzik. W trakcie rozmowy lewe ramiączko biustonosza uparcie opadało i Weronika wciąż je poprawiała. Na dodatek materiał bluzki był tak cienki, że prześwitywała przezeń koronka stanika. Szerszeń z łatwością wyobraził sobie objętość jej biustu.

      – Teraz prawdopodobnie o czymś zupełnie innym… – Odchrząknął. – No, ale powiedzmy, że myślę o tym czymś, co tli ci się w ręku.

      – Palenie zabija, a ponieważ cię lubię, to cię nie poczęstuję. Poza tym nie mogę ryzykować gniewu twojej małżonki. – Uśmiechnęła się szeroko.

      Szerszeń przeniósł wzrok z jej biustu na twarz, przyjrzał się złotej mapie piegów na policzkach, półprzezroczystym zielonym oczom i powiedział:

      – Widzę, że wredne rude koty łażą w tej okolicy nie tylko nocą. No cóż, mały kotek też drapie.

      – Ja natomiast myślałam o tym – ciągnęła Weronika – jak to się stało, że Johann Schmidt, potentat recyklingu, Niemiec polskiego pochodzenia, pojawił się niezauważony w kamienicy należącej do znawczyni seksualnych dewiacji Elwiry Marii Poniatowskiej-Douglas. – Wszystkie imiona i nazwiska pieczołowicie odczytała z protokołu, jakby była w sali sądowej i zamiast półprzezroczystej bluzki miała na sobie togę oskarżyciela. – I to akurat w momencie, kiedy ktoś postanowił obrobić gabinet lekarki ze wszystkich cennych rzeczy – dokończyła.

      – Mnie bardziej interesują te niedopałki, paluchy, które ma Jacek, i czy z tej juchy da się wycisnąć DNA klienta, który załatwił naszego szacownego śpiocha – odburknął Szerszeń. – Myślówkę zostawiam sobie na potem. Ale znajdziemy odpowiedzi na twoje pytania. Wszystko w swoim czasie. Zresztą rozwiązanie tej zagadki może być zaskakująco oczywiste. Może byli kochankami? To się przecież zdarza. Nie było między nimi tak dużej różnicy wieku… – zawiesił głos.

      Prokurator Rudy jakby nie dosłyszała.

      – Ślady to jedno – kontynuowała. – Jacek na pewno coś ci wyłuska. Ja cię pytam teraz o hipotezy śledcze, a ty mi jak zwykle o seksie.

      – Skoro mowa o seksie, to właścicielka tej hacjendy świetnie się na tym znała. – Podszedł do gabloty stojącej pomiędzy dużymi, stylowymi oknami. Wyciągnął dłoń, by chwycić jeden z ustawionych tam eksponatów, lecz zaraz ją cofnął.

      – Czy to jest potrzebne do leczenia? – skrzywił się. Regał składał się z małych półeczek, na których umieszczono imponującą kolekcję różnej wielkości i kształtu penisów oraz figurek indyjskich, przedstawiających rozmaite pozycje z Kamasutry. Eksponaty były wykonane z różnych materiałów: drewna, alabastru, metalu, plastiku. Niektóre wyglądały na rzeźby bądź figurki o antykwarycznej wartości, ale większość prawdopodobnie pochodziła z sex shopu.

      – Może to jest sztuka, Waldek…? – Prokuratorka wzruszyła ramionami. – A zresztą, kto to są pacjenci seksuologa? Ludzie, którzy mają problemy z tą sferą.

      – A kto z nas ich nie ma – żachnął się podinspektor i zdecydował się wziąć do ręki jeden z kolosalnych członków wyrzeźbiony z drewna. Podniósł, obejrzał dokładnie i wymierzając go w Werkę, dodał: – Na mój gust ktoś, kto zbiera takie rzeczy, sam ma nierówno pod sufitem. Znasz ten dowcip o facecie, który poszedł po masło? – zapytał z szerokim uśmiechem.

      – Nie teraz, Waldek… – ziewnęła Weronika, przeczuwając, że podinspektor znów chce opowiedzieć jej jakiś pieprzny dowcip. Zawsze to robił, kiedy się spotykali na miejscu zdarzenia. Gdyby zaczęła je spisywać, wyszedłby z tego mały tomik. Teraz zupełnie nie miała nastroju na słuchanie kawałów. – I odłóż to… – jęknęła, widząc, że Szerszeń za pomocą drewnianego penisa podnosi do góry orientalną kapę, którą sprawcy zabójstwa zrzucili z sofy podczas plądrowania mieszkania. – Na przykład myślałam jeszcze o tym – nie dawała się zbić z tropu – dlaczego przedwczoraj i wczoraj był tu mąż Poniatowskiej. Nie wszedł na górę, za to dziś rano pojawił się zapłakany na policji, by zgłosić, że żona mu zniknęła.

      – A był tu? – zainteresował się Szerszeń. Wreszcie odłożył eksponat na miejsce. – Podobno odwoził dziecko na obóz do Ochab, został tam całą noc i wrócił dopiero dziś rano. Tak, to on zawiadomił nas, że świeci się w jednym z pokoi. A potem zgarnęła go drogówka, bo jeździł bez prawa jazdy. Dzięki temu możemy go przyskrzynić na czterdzieści osiem godzin.

      Weronika wskazała palcem podłogę.

      – Elfryda Hasiukowa mieszkająca piętro niżej ponoć widziała jego auto pod kamienicą. Trzy razy.

      – Trzy razy podziel przez dziesięć. Wiesz dobrze, o czym mówię. – Podinspektor włożył między zęby kolejną wykałaczkę, jakby miała mu pomóc w rozważeniu stopnia wiarygodności tej informacji, po czym skrzywił się z dezaprobatą. – Nie cierpię takich świadków. Więcej zawracania głowy niż realnych danych. Ale niech ci będzie. Sprawdzę to. Mnie bardziej ciekawi, gdzie jest teraz gwiazda seksuologii. Długi weekend skończył się wczoraj, za chwilę zastanie nas tu południe. Kilku pacjentów odesłałem już z kwitkiem.

      – Czyżbyśmy mieli podejrzaną?

      – Formalnie to wciąż zaginiona.

      – Jak sądzisz, dlaczego tak go zostawili? – Wskazała na ciało Schmidta przytwierdzone do krzesła. – Nie wystarczyło, że zginął? A co z narzędziem zbrodni?

      – Pewnie zabrali ze sobą. Zadajesz za dużo pytań. Jak zwykle zresztą… Pogadaj z tamtym gościem. – Zerknął na mężczyznę w drugim pokoju, oddzielonym od salonu i miejsca przyjęć pacjentów rozsuwanymi drzwiami z mlecznej szyby. – On wie wszystko o układaniu trupów. I o motywach działania wszelkiej maści dewiantów. Zobacz, wszyscy spierdolili na korytarz, a ten pracuje.

      Weronika dopiero teraz go dostrzegła. Wysoki, żylasty brunet o rzymskim profilu i brwiach łączących się niemal w jedną kreskę stał obok blatu zajmującego całą szerokość ściany z oknami. To niekonwencjonalne biurko było załadowane dokumentami. W pomieszczeniu – prywatnym

Скачать книгу