Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 5

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda

Скачать книгу

włosy miała ściągnięte gładko do tyłu. Szylkretowe okulary godne przemądrzałej nauczycielki i wyprostowana jak struna sylwetka sprawiały, że mimo atrakcyjności fizycznej wydawała się dość wredna.

      – Cześć, Wera, znowu się spóźniłaś – odpowiedział Szerszeń z wyrzutem.

      – Jakie znowu? Ostatnio ty się spóźniłeś – odburknęła prokurator Weronika Rudy. – Byłam rano w Załężu. Spróbuj przebić się Gliwicką do centrum. Korek jak na Manhattanie. Czy wszyscy po weekendzie przypomnieli sobie, że mają samochody? Musiałam jeszcze wziąć dokumenty z prokuratury. – Podniosła do góry nowiutką teczkę z tektury. – Trochę się zeszło. A zresztą ten tutaj raczej nie ucieknie…

      – A co tam trafiłaś?

      – Eee, ubój gospodarczy.

      Szerszeń pokiwał głową ze zrozumieniem. Ta kolokwialna nazwa określała najczęściej spotykane zabójstwo, z jakim policjanci i prokuratorzy mieli do czynienia. Wynik przemocy domowej, kiedy to maltretowana żona zabija swojego wieloletniego oprawcę nożem do chleba, lub jatkę w melinie. Wykrycie winnego takiej zbrodni nie było trudne, ale według polskiego prawa prokurator musi uczestniczyć w każdych oględzinach zwłok, jeśli istnieje podejrzenie, że śmierć nastąpiła przy udziale osób trzecich.

      – Ofiara miała półtora promila we krwi – dodała mimochodem. – A domniemany sprawca niewiele mniej…

      – Dobra, wybaczam ci. – Podinspektor uśmiechnął się pobłażliwie. Już rozumiał, dlaczego Werka ma podkrążone oczy, a na twarzy ani śladu makijażu. Wstała dziś bardzo wcześnie. Jak zwykle oszacował jej sylwetkę. Była w dopasowanych dżinsach, czarnych czółenkach na słupku i zamszowej marynarce, szytej po męsku i zdecydowanie za ciepłej, bo znów zapowiadał się prawdziwy upał. W tym roku właściwie nie było wiosny, niemal z dnia na dzień nadeszło lato.

      Dlaczego w dzisiejszych czasach takie urocze dziewczęta trafiają do tej branży?, zastanawiał się za każdym razem, kiedy się spotykali na miejscu zdarzenia. Trzydziestopięcioletnia Weronika Rudy była młodym narybkiem śląskiej prokuratury, ale już zyskała opinię jednej z najbardziej obiecujących oskarżycielek. W ciągu niespełna dwóch lat pracy awansowała do okręgówki1 i teraz zajmowała się śledztwami najcięższego kalibru. Choć podinspektor Szerszeń był starszy od Werki o szesnaście lat, założyciel pierwszej w Polsce sekcji Archiwum X2 i jeden z najlepszych psów gończych katowickich organów ścigania w jej obecności wcale nie czuł się jak kandydat na emeryta. Przeciwnie. Zdecydowanie wolałby mieć z młodą prokuratorką relacje trochę inne niż ojcowskie. Tym bardziej że Werka nigdy nie dała po sobie poznać, że dzieciństwo spędzali w zupełnie innych czasach, i bez skrupułów prowadziła z nim potyczki słowne, flirtowała, a kiedy trzeba było – potrafiła porządnie opieprzyć.

      – Po co wyżywasz się na tym biednym Marku? – rzuciła. Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Chyba rzeczywiście nie liczyła na odpowiedź, bo zaraz odeszła w kierunku denata i z zainteresowaniem godnym anatomopatologa3 przyjrzała się jego ranie na szyi. – Nie jego wina, że śmierdzi tu jak w trupiarni – dodała, odruchowo zasłaniając twarz.

      – Teraz to nic. Ale jak tu wszedłem po ósmej, aż mi się cofnęło śniadanie mistrzów… – mruknął Szerszeń.

      – Co? – Rudy nie załapała. Dopiero po chwili skrzywiła się. – Aha, rozumiem.

      Podinspektor jednak bardzo chciał ten wątek kontynuować.

      – Śniadanie mistrzów. Kiełbasa z całego województwa. Najlepsze żydowskie lekarstwo na kaca: żarcie – wyjaśnił. – Ale leczenie dzisiaj na marne, wszystko na nic – zasmucił się.

      – Czyli dręczysz chłopaka, bo masz kaca i musiałeś przyjechać rano do roboty? – Weronika pokręciła głową z niedowierzaniem. – Rozumiem, że wy w policji macie falowe podejście do sprawy? – dodała z niesmakiem.

      – O nie – pokiwał palcem Szerszeń – co to, to nie! Ja mściwy nie jestem, moja panno. Tylko nie lubię pracować z idiotami.

      Weronika milczała, lecz wyraz jej twarzy mówił: „Dobrze, dobrze, ja i tak wiem swoje”. Wreszcie roześmiała się, ukazując białe, równe zęby z przerwą między jedynkami. Jej twarz natychmiast nabrała innego wyrazu. Była tak urocza, że Szerszeń aż pokraśniał z zadowolenia.

      – A jednak wolałam, jak paliłeś – westchnęła prokuratorka i wyciągnęła w jego kierunku pudełko z cukierkami.

      Szerszeń wygrzebał kilka miętusów i natychmiast załadował je do ust.

      – Nie przeszadżaj sz tym szmrodem. I czak krótko leżał.

      – Siedział – poprawiła go Werka.

      – Sziedżał – powtórzył Szerszeń i głośno rozchrupał cukierki. Po chwili dodał: – Ze dwa dni. Tylko ten upał…

      Rozejrzał się po pokoju. Większość ekipy kręciła się przed wejściem do mieszkania.

      – Co to jest? Święto policji? – krzyknął do nich podinspektor. W pomieszczeniu natychmiast zaroiło się od policjantów.

      – Ale bajzel! – Weronika się rozejrzała. Tylko poczekalnia dla pacjentów, kuchnia i osobisty gabinet lekarki nie nosiły śladów walki. Salon i odgrodzony od niego ścianą z karton-gipsu przedpokój były niemal doszczętnie zdemolowane. Na ścianach brakowało obrazów, szuflady komód wraz z zawartością leżały na podłodze odwrócone dnem do góry, książki pozrzucane z półek, z niewielkiej sofy w salonie wyciągnięto pościel. Kiedy Werka podeszła do inkrustowanej gabloty z wiśniowego drewna, pod stopami usłyszała chrzęst. Spojrzała na dół i już wiedziała, co znajdowało się w gablocie. Na podłodze wokół mebla utworzył się dywanik z porcelanowych skorupek. Zerknęła na szklane drzwiczki szafki, które nie nosiły żadnych śladów uszkodzeń, i pomyślała, że intruz pewnie stał w tym samym miejscu co ona teraz i po prostu tłukł kolejne filiżanki, dzbanuszki, talerzyki. Dla samego faktu zniszczenia, tylko po to, by przestały istnieć. W tej kupce porcelanowej drobnicy dostrzegła ocalałą filiżankę Rosenthala w różany wzór. Zerknęła na denko – 1896 rok. Obejrzała ją pod słońce. Porcelana była cienka niczym papier. Poczuła złość na prymitywów, którzy bezceremonialnie wytłukli takie cacka.

      – Masz fajki? – spytała Marka, który właśnie pojawił się obok niej. Fotograf, głośno sapiąc, odpakowywał z folii baterie, które udało mu się kupić dopiero w centrum handlowym, kilka przecznic od kamienicy.

      Nie śpieszył się. Spokojnie odstał swoje w kolejce do kasy, potem cierpliwie poczekał na wystawienie faktury. W tym czasie skoczył na hamburgera i frytki, a wreszcie spacerkiem, paląc papierosa, wrócił do kamienicy. Schody pokonywał jednak biegiem, by nie zmiażdżył go gniew podinspektora, gdyby ten zorientował się, że chłopak zrobił sobie samowolną przerwę.

      – Poczęstujesz mnie? – zapytała Weronika, a kiedy nie reagował, dodała: – Widziałam, że paliłeś na ulicy.

      Stanęła

Скачать книгу


<p>1</p>

Okręgówka – Prokuratura Okręgowa.

<p>2</p>

Archiwum X – wydział policji zajmujący się niewyjaśnionymi zbrodniami sprzed lat.

<p>3</p>

Anatomopatolog – medyk sądowy, lekarz zajmujący się analizą obrażeń po śmierci i ustalający sposób oraz przyczynę zgonu denata.