Behawiorysta. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 9
Na czarnym ekranie pojawiła się najbardziej rozpoznawana nuta, ósemka. Zamiast chorągiewki na górze znaku widniało jednak ostrze kosy z końcówką zabarwioną na czerwono. Edling mimowolnie wlepiał w nią wzrok.
– Sądzicie, że mnie zamknęli? – rozległ się głos zamachowca. – Jesteście w błędzie.
Kilka kropel krwi skapnęło z nuty. Gerard podejrzewał, że każda państwowa agencja w Polsce stara się namierzyć, skąd pochodzi nagranie. On wprawdzie niespecjalnie znał się na nowych technologiach, ale wiedział wystarczająco, by mieć pewność, że wszelkie starania okażą się daremne.
– Mogą umieścić mnie w areszcie, w więzieniu, mogą nawet mnie zabić – kontynuował głos. Nuta lekko drżała przy każdym słowie. – Ale nigdy mnie nie zamkną, nie usuną. Tkwię bowiem w was samych.
Gerard pożałował, że nie dolał sobie wina.
– Jestem konsekwencją wszystkiego, do czego dążyliście – dodał. – Jestem sumą waszych oczekiwań.
W pierwszej chwili Edlingowi wydawało się, że słyszał w głosie zabójcy pychę i satysfakcję, teraz jednak zmienił zdanie. Ten człowiek wypowiadał się w sposób, który sugerował przekonanie o swoim nadludzkim statusie, o podjęciu dziejowej misji.
– Chcieliście przyjrzeć się tragediom z bliska? Otrzymacie taką możliwość. Chcieliście móc wpływać na rozwój wydarzeń? Ja wam to zapewnię. Pragnęliście widzieć rzeczy, których nikt nie chciał wam pokazywać? Ze mną zobaczycie wszystko.
Na moment urwał, nuta zamarła.
– Wszystko – powtórzył.
Gerard pomyślał, że to skończy się gorzej, niż wszyscy przypuszczali. Od tysięcy lat ludzie lgnęli do nieszczęść jak ćmy do światła. W starożytności uczęszczali na krwawe gladiatorskie starcia na arenach. W średniowieczu masowo udawali się na publiczne egzekucje. W nowożytnym świecie ukrywano to pod płaszczykiem cywilizacji – zamiast walk gladiatorów były sporty walki, zamiast brutalnych procesów publiczne rozprawy sądowe.
A w zglobalizowanym świecie? Każdy mógł odchylić cienką kurtynę i z zacisza własnego domu spojrzeć wprost na niedolę drugiego człowieka.
Zamachowiec wiedział, jak potężną pożywką dysponował. Gerard zaś zastanawiał się, jak wiele osób skorzystało z okazji, by uratować przedszkolankę lub dziewczynkę. Zapewne sporo – i ta liczba niechybnie podwoi się lub potroi przy następnym zdarzeniu.
Tylko jak zamachowiec zamierzał do tego doprowadzić?
– Oczekujcie mnie – dodał zabójca. – I pamiętajcie, że oto stoję u drzwi i kołaczę. Tylko od was zależy, czy mnie wpuścicie.
Dźwięk się urwał, a nuta przestała drgać. Raz po raz powoli ściekała po niej kropla krwi.
Edling spojrzał na zegarek. Miał najwyżej pół godziny, nim Brygida wróci do domu. Pół godziny na poważne zastanowienie się, bo potem z pewnością oddadzą się zwyczajowej kłótni. Efekt będzie taki jak zawsze – zamilkną na resztę dnia, a on nie będzie potrafił na niczym się skupić.
Wstał z krzesła, zabrał marynarkę i przeszedł do salonu. Wziął kieliszek, a potem podszedł do szafki, w której trzymał wina. Pijał tylko polskie, co niegdyś budziło zdumienie znajomych. Od pewnego czasu nikt się już jednak nie dziwił, bo nikt go nie odwiedzał. Taki los byłego prokuratora, za którym drzwi zamknęły się z hukiem. Z tej pracy nikogo nie wyrzuca się bez powodu. Ani przez przypadek.
Powiódł wzrokiem po etykietach. Po krótkim zastanowieniu sięgnął po czerwonego wytrawnego regenta z 2014 roku, z Winnicy Chodorowa. Kosztował ponad pięćdziesiąt złotych, Gerard uwielbiał ten kupaż. Wyhodowali go Niemcy jako krzyżówkę diany z chambourcin, a w Polsce przyjmował się wprost idealnie.
Edling upił łyk i gorzko przyznał przed sobą, że niebawem będzie musiał obniżyć półkę cenową. Alternatywą było ograniczenie spożywania. Nigdy się nie upijał, ale sączył wino przez cały dzień. Taki miał styl bycia.
Zerknął na telewizor, ciekaw, ile zdążyli odkryć dziennikarze. Ruszył w stronę fotela, ale zatrzymał się w pół kroku, gdy z kieszeni marynarki dobiegł fabryczny dzwonek blackberry. Gerard nie miał wątpliwości, że dzwoni była podopieczna.
Szybko przekonał się, że miał rację.
– Dzień dobry – powiedział. – Gerard Edling.
– Widziałeś nowe nagranie?
– Niestety. Co oczy zobaczą, tego pamięć nie wymaże.
– Słucham?
– Nieistotne – odparł, stawiając kieliszek na stoliku i siadając na fotelu. – Spodziewałem się, że poradzicie sobie beze mnie jeszcze przez jakiś czas.
Beata Drejer przez moment milczała. Zapewne rekapitulowała sobie wszystko, co doprowadziło do podjęcia decyzji o wykonaniu tego telefonu.
– Powiesz mi, co sądzisz? – zapytała w końcu.
– Znacznie lepiej jest sformułować takie pytanie expressis verbis jako prośbę o pomoc – odparł. – I nie chodzi mi o dobre wychowanie, ale siłę przekonywania. Jeśli powiesz rozmówcy „potrzebuję twojej pomocy”, istnieje znacznie większe prawdopodobieństwo, że w istocie ją uzyskasz. Musisz postawić się na pozornie gorszej pozycji, dać drugiej stronie odczuć, że…
– W tym przypadku to niekonieczne. Ty i tak chcesz brać udział w śledztwie.
Gerard napił się.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś nie wchodziła mi w zdanie – odpowiedział. – A wracając do meritum, owszem, nasunęły mi się pewne wnioski.
– Jakie?
Edling nie zwykł przeciągać podawania odpowiedzi. W tym wypadku sprawiłoby mu to niejaką satysfakcję, ale nie należał do ludzi, którzy chcieliby czerpać ją z takich sytuacji. A przynajmniej nie chciał do nich należeć.
– Przede wszystkim zabójca czyni liczne odniesienia do religii. Powiedział, że „grupa interwencyjna już puka do mych drzwi”. To oczywista parafraza pieśni Pan Jezus już się zbliża Kowalkowskiego.
– I?
– „Oto stoję u drzwi i kołaczę” to fragment Apokalipsy Świętego Jana.
– Więc mamy katolika zamachowca?
Pytanie zabrzmiało absurdalnie, choć biorąc pod uwagę historię krucjat, nie było pozbawione sensu. Skoro islam potrafił popchnąć do takich czynów, równie dobrze mogło to zrobić chrześcijaństwo.
– Nie – powiedział jednak Edling. – Słyszałaś, w jaki sposób wypowiadał te kwestie?
Nie