To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 10
– Czy naprawdę zaczął nad nią pracować? – spytał Gardener, choć wcale go to nie obchodziło, chciał jednak, aby Hagarty kontynuował swoją wypowiedź.
– Tak… Pisał jak szalony. Mówił, że może to będzie okropna książka, ale przynajmniej ją skończy. Oszacował, że jej zakończenie powinno wypaść w październiku, na jego urodziny. Oczywiście nie wiedział, jakie naprawdę jest Derry. Tak mu się tylko wydawało, ale nie mieszkał tu dostatecznie długo, aby poczuć prawdziwy zapach tego miasta. Próbowałem mu to uświadomić, ale nie chciał mnie słuchać.
– A jakie naprawdę jest Derry, Don? – spytał Reeves.
– Jest jak zdechła kurwa z robakami wyłażącymi z cipy – odrzekł Don Hagarty.
Dwaj gliniarze spojrzeli na niego zaskoczeni.
– To złe miejsce – dodał Hagarty. – Czy wy dwaj naprawdę nie zdajecie sobie z tego sprawy? Żyjecie tu i o tym nie wiecie?
Żaden z nich nie odpowiadał. Po krótkiej chwili Hagarty mówił dalej.
Dopóki w jego życiu nie pojawił się Adrian Mellon, Don miał zamiar wyjechać z Derry. Mieszkał tu już od trzech lat głównie dlatego, że zgodził się na długoterminowy wynajem apartamentu z najbardziej niezwykłym widokiem na rzekę, ale teraz okres najmu dobiegał końca i Don był z tego zadowolony. Miał już tego dość. Miał już dość złych bioprądów Derry; kiedyś powiedział Adrianowi, że czuje się tak, jakby w tym mieście stale wypadało trzynastego.
Adrian mógł myśleć, że Derry było wspaniałym miejscem, i to Dona przerażało. Nie chodziło tu tylko o homofobię panującą w tym miejscu i nastawienie wyrażane zarówno słowami wypowiadanymi przez kaznodziejów, jak i graffiti w miejskim parku, ale przynajmniej to mógł wytknąć palcem. Adrian tylko się roześmiał.
– Don, w każdym mieście w Stanach znajdziesz ludzi, którzy nie cierpią gejów – odparł. – Nie mów, że o tym nie wiesz. Przecież to w końcu era Ronniego Morona i Phyllis Housefly.
– Chodź ze mną do Bassey Park – odparł Don po tym, jak zrozumiał, że Adrian bynajmniej nie żartował i że naprawdę uważał Derry za zwykłe miasteczko, nie gorsze od wielu innych miast podobnej wielkości w jakiejkolwiek części Stanów. – Chcę ci coś pokazać, kochany.
Pojechali do Bassey Park w połowie czerwca, na miesiąc przed zabójstwem, jak powiedział Hagarty gliniarzom. Zabrał Adriana do mrocznych cuchnących podcieni Mostu Pocałunków i pokazał jeden z napisów. Adrian zapalił zapałkę i przytrzymał przed graffiti: „Pokaż mi swego kutasa, cioto, to ci go utnę”.
– Wiem, co ludzie myślą o gejach – rzekł cicho Don. – Kiedy byłem nastolatkiem, pobito mnie na przystanku autobusowym w Dayton. W Portlandzie paru facetów podpaliło mi buty przed sklepem, podczas gdy gruby glina z wielkim tyłkiem patrzył na to wszystko i śmiał się do rozpuku. Wiele widziałem… ale nigdy nie widziałem czegoś takiego. Spójrz tu. Zobacz.
Blask kolejnej zapałki oświetlił napis: „Wbij gwoździe w oczy wszystkim pedałom (na chwałę Boga!)”.
– Ktokolwiek pisze te krótkie homilie, jest niespełna rozumu. Czułbym się lepiej, gdybym wiedział, że to dzieło tylko jednego, jedynego psychola, ale… – Don zatoczył ręką łuk wzdłuż całej długości Mostu Pocałunków. – Ale tego jest cała masa… i nie sądzę, aby te napisy były dziełem tylko jednego człowieka. Właśnie dlatego chcę wyjechać z Derry, Ade. Ostatnio mamy tu sezon na szaleńców.
– Dobrze, ale jak skończę książkę, co? Proszę. Przyrzekam, wyjedziemy w październiku. Nie później. Tu jest lepsze powietrze.
– Nie wiedział, że powinien uważać na wodę – dodał z goryczą w głosie Hagarty.
Tom Boutillier i szef policji Rademacher pochylili się do przodu, ale żaden z nich się nie odezwał. Chris Unwin siedział ze spuszczoną głową, mówiąc monotonnym głosem do podłogi. To była część, którą chcieli usłyszeć, to była część, po której przynajmniej dwóch z tych dupków zostanie odesłanych do Thomaston.
– W wesołym miasteczku robiło się nudno – rzekł Unwin. – Wszystko, co najlepsze, było nieczynne, tak jak Diabelski Młyn czy Spadochronowy Zeskok. Wesołe Samochodziki też już zamknięto. Zostały tylko karuzele dla dzieciaków. No to minęliśmy parę salonów gier i Webby zobaczył budę Pitch Til U Win, i zapłacił pięćdziesiąt centów, a potem zobaczył kapelusik, taki jak ten, który nosił ten pedał, i zaczął rzucać, żeby go wygrać, ale nie trafiał, i za każdym razem, jak pudłował, coraz bardziej się wkurzał. A Steve, wiecie, ten typ, co to zawsze mówi: „Zbastuj, stary; przestań, stary; czemu się nie uspokoisz, stary”… on go naprawdę doprowadzał do szału, bo Webby wziął pigułkę. Może to nawet było coś całkiem legalnego. Czerwona pigułka. Nie wiem, co to było. Ale potem zaczął marudzić Webby’emu, i to tak, że mało mu Webby nie przywalił. Mówi: „Nawet nie potrafisz wygrać pedalskiej czapki. Musisz być naprawdę do niczego, skoro nie potrafisz jej wygrać. A to przecież zwykła pedalska czapeczka”. W końcu ta babka z budy dała mu nagrodę, mimo że nawet nie trafił w nią kółkiem. Chyba dlatego, że chciała się nas pozbyć. Nie mam pojęcia. Może nie. A może tak. Chyba miała nas dość. To była taka zabawka do robienia hałasu, wiecie. Taka, co wydaje odgłosy, jakby ktoś pierdział. Znacie to? Miałem kiedyś taką. Dostałem ją na Halloween czy Nowy Rok, a może na jakieś inne pierdolone święto, była całkiem fajna, ale gdzieś ją posiałem. A może ktoś mi ją podprowadził w budzie. Nie mam pojęcia. No, nieważne. Potem lunapark zamknęli, a my wyszliśmy i Steve nadal truł dupę Webby’emu, wiecie, o tym, że nie potrafił wygrać tej pieprzonej pedalskiej czapeczki. Webby niewiele gadał i wiedziałem, że to kiepski znak, ale robiłem dobrą minę do złej gry, kapujecie. Czułem, że powinienem go zmusić, żeby zmienił temat, ale w ogóle nie byłem w stanie myśleć. Nie mogłem, rozumiecie, na niczym się skupić. No więc kiedy doszliśmy na parking, Steve mówi: „Gdzie ty chcesz iść? Do domu? Już?”. A Webby na to: „Pokręćmy się wpierw trochę pod Falconem, zobaczymy, może ta ciota się tam zjawi”.
Boutillier i Rademacher wymienili spojrzenia. Boutillier uniósł palec i stuknął nim w policzek. Choć chłopak w roboczych butach o tym nie wiedział, mówił o morderstwie pierwszego stopnia.
– A ja na to, że muszę iść do domu, a Webby: „Boisz się przejść obok tej knajpy dla pedałów?”. No to ja mu odpowiadam: „Nie, kurwa!”, a Steve, który był naćpany czy jak, nie mam pojęcia, wtrąca: „Wpierdolmy jakiemuś pedałowi! Wpierdolmy…”.
Czas okazał się dla wszystkich nielitościwy. Adrian Mellon i Don Hagarty wyszli właśnie z Falcona po wypiciu dwóch piw; przeszli obok przystanku autobusowego i wzięli się za ręce. Żaden z nich o tym nie myślał. Zrobili to odruchowo. Była dwudziesta druga dwadzieścia. Doszli do zakrętu i skręcili w lewo. Most Pocałunków znajdował się o pół mili stąd. Mieli zamiar przejść przez Main Street Bridge, który był o wiele mniej romantyczny. Poziom Kenduskeag był niski – nie więcej niż cztery stopy wody przepływającej apatycznie wokół cementowych filarów.