To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 20

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

ten ponury głos, sprawiło mu swoistą przyjemność. Bez trudu mógł sobie wyobrazić potężnego potwora informacji telefonicznej, zagrzebanego gdzieś głęboko pod ziemią, pocącego się nitami, z którego ciała wychodzą tysiące chromowanych błyszczących macek, dzierżących tysiące telefonów. Automatyczna wersja popularnego przeciwnika Spider-Mana, doktora Octopusa. Z każdym rokiem świat, w którym żył Rich, przypominał mu coraz bardziej olbrzymi elektroniczny nawiedzony dom, w którym cyfrowe duchy i przerażeni ludzie prowadzili niespokojną, chwiejną koegzystencję. Ciągle stoi. Parafrazując Paula Simona – ciągle stoi, i to po tylu latach.

      Zadzwonił do hotelu, który po raz ostatni widział w dzieciństwie przez szkła swoich okularów w rogowej oprawie. Wykręcenie numeru 1-207-941-8282 było dziecinnie proste. Przyłożył słuchawkę do ucha, wyglądając przez olbrzymie okno swego studia. Dzieciaków z deskami już nie było. Jakaś para szła wolno wzdłuż plaży, trzymając się za ręce. Wydawali się niemal idealną reklamą do zdjęcia na stronę jednego z pokojów biura podróży, w którym pracowała Carol Feeny. Byli po prostu idealni. Gdyby nie fakt, że oboje nosili okulary.

      Dostanę cię, ślepaku. Stłukę ci te twoje cyngle.

      Criss, powiedział głos w jego myślach. Nazywał się Criss. Victor Criss. Nie była to informacja, na której mu szczególnie zależało, ale najwidoczniej jego zdanie niewiele tu znaczyło. Coś się działo tam, głęboko, w lochach, gdzie Rich Tozier przechowywał swoją prywatną kolekcję standardów sprzed lat. Drzwi zaczęły się otwierać.

      Tylko że tam na dole nie ma płyt, prawda? Tam na dole nie jesteś Richiem „Płyciarzem” Tozierem z KLAD i człowiekiem tysiąca głosów, prawda? To, co się otwiera, to nie są drzwi, racja?

      Próbował odpędzić od siebie te myśli.

      Powinieneś zapamiętać jedynie to, że wszystko jest okay. Ja jestem okay i ty jesteś okay, Rich Tozier jest okay. Jak chcesz, zapal sobie.

      Rzucił palenie przed czterema laty, ale teraz miał wielką ochotę na papierosa. Tam na dole nie ma płyt, tylko trupy. Pogrzebałeś je głęboko, ale teraz musiało się przydarzyć jakieś szalone trzęsienie ziemi i ciała zostały wyrzucone na powierzchnię. Nie jesteś Rich „Płyciarz” Tozier, tam na dole mówią na ciebie „Cynglarz” albo „Czterooki”. I jesteś ze swoimi przyjaciółmi, a boisz się tak bardzo, że masz wrażenie, jakby twoje jaja zaczynały się zmieniać w półpłynną galaretę. Tam nie ma drzwi i one się nie otwierają. To są groby, Richie. Ich płyty pękają i wampiry, o których myślałeś, że są martwe, ponownie wzbijają się do lotu.

      Papieros. Tylko jeden. Może być nawet carlton, na miłość boską. Dostaniemy cię, okularniku! Zeżresz ten worek na książki!

      – Town House – powiedział męski głos z jankeskim akcentem; głos przewędrował całą Nową Anglię, Środkowy Zachód i przemknąwszy pod kasynami Las Vegas, dotarł do jego ucha.

      Rich zapytał właściciela głosu, czy mógłby zarezerwować dlań apartament w Town House, począwszy od jutra. Głos powiedział mu, że mógłby, i zapytał, na jak długo.

      – Nie wiem jeszcze. Mam… – Przerwał na chwilę. Zamyślił się.

      Co on właściwie miał? Oczyma duszy zobaczył chłopca z workiem na książki w szkocką kratę, uciekającego przed bandą łobuzów; zobaczył chłopca w okularach, chudego chłopca o bladej twarzy, który wyglądał, jakby krzyczał: „Uderz mnie! No dalej, uderz mnie!” do każdego mijającego go osiłka. To było niezwykłe i tajemnicze.

      Oto moje usta. Rozgnieć mi je na zębach! Oto mój nos! Rozkwaś mi go i złam, jeżeli potrafisz! Daj mi w ucho, tak żeby napuchło jak bania! Rozwal mi brew! Masz, to moja szczęka, znokautuj mnie! To moje oczy, podbij je i stłucz te okulary, które tak ci się nie podobają. Te wstrętne znienawidzone okulary o grubych szkłach, okulary w rogowych oprawkach połączone na łuku kawałkiem taśmy klejącej. Złam je! Wbij odłamek szkła w jedno z tych niebieskich oczu i zamknij je na zawsze! Zrób to, do diabła! No, zrób!

      Zamknął oczy.

      – Mam w Derry parę spraw do załatwienia. Widzi pan, nie wiem, ile czasu mi to zajmie. Co by pan powiedział na wynajęcie apartamentu na trzy dni z możliwością przedłużenia?

      – Z możliwością przedłużenia? – spytał recepcjonista z powątpiewaniem w głosie, a Rich czekał cierpliwie, aż tamten to sobie przemyśli. – A tak, rozumiem. W porządku!

      – Dziękuję i… ja… mam nadzieję, że będzie pan na nas głosował w październiku – powiedział John Kennedy. – Jackie chce… przejąć Gabinet Owalny, a ja mam już robotę dla mojego brata… hm… Bobby’ego.

      – Pan Tozier?

      – Tak.

      – W porządku… Ktoś włączył się na linię na parę sekund.

      Nie ktoś, tylko stary kumpel z paczki dobrych, znanych nieboszczyków, gdybyś tego nie wiedział. Nie przejmuj się tym. Przeszedł go dreszcz i niemal z desperacją w głosie powiedział do siebie w myślach: Nic ci nie jest, Rich.

      – Ja też to słyszałem – rzekł Rich. – Musiało być jakieś sprzężenie na linii. No i co z tym pokojem?

      – Och, nie ma sprawy – odparł recepcjonista. – Miewamy tu w Derry gości, ale nigdy nie ma specjalnego przepełnienia.

      – Naprawdę?

      – Ehe – rzucił recepcjonista. Rich zapomniał również i o tym potaknięciu używanym powszechnie w północnych regionach Nowej Anglii. „Dostaniemy cię, draniu!”, wrzasnął widmowy głos Henry’ego Bowersa i Richie poczuł, jak w jego wnętrzu pęka coraz więcej nagrobnych płyt. Woń, jaką poczuł, nie była odorem gnijących ciał, lecz rozkładających się wspomnień, a to w pewien sposób wydawało się jeszcze gorsze.

      Podał recepcjoniście numer swojej karty kredytowej American Express i odłożył słuchawkę. Potem zadzwonił do Steve’a Covalla, szefa programów stacji KLAD.

      – Co się stało, Rich? – zapytał Steve. Ostatnie notowania wykazały, że spośród konkurujących stacji KLAD była obecnie na szczycie i od tej pory Steve był w wyśmienitym humorze. Dzięki Bogu za Jego drobne łaski.

      – Możesz pożałować, że o to zapytałeś – powiedział Steve’owi. – Właśnie się zmywam.

      – Zmywasz się… – Usłyszał zatroskanie w głosie Steve’a. – Chyba cię nie rozumiem, Rich.

      – Muszę wyjechać. Spływam stąd.

      – Co to znaczy „wyjechać”? Zgodnie z grafikiem, który mam przed sobą, jutro od drugiej do szóstej po południu powinieneś być na antenie, jak zwykle. Prawdę mówiąc, o szesnastej masz umówiony wywiad z Clarence’em Clemonsem. Znasz Clarence’a Clemonsa, Rich? Jak Come on and blow, Big Man?

      – Clarence, równie dobrze jak ze mną, może pogadać z Mikiem O’Harą.

      – Clarence nie chce rozmawiać z Mikiem, Rich. Clarence nie chce rozmawiać z Bobbym Russellem. Nie chce rozmawiać

Скачать книгу