To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 21

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

mówisz serio, co? – spytał w końcu Steve. Jego głos brzmiał płaczliwie. – Chyba że chodzi o śmierć twojej matki, guz mózgu albo coś równie poważnego.

      – Muszę jechać, Steve.

      – Czy twoja matka jest chora? A może, nie daj Boże, umarła?

      – Przed dziesięciu laty.

      – Masz guza mózgu?

      – Nawet jednego czyraka.

      – To nie jest zabawne, Rich.

      – Nie.

      – Robisz mi koło pióra i wcale mi się to nie podoba.

      – Mnie też nie, ale muszę jechać.

      – Dokąd? Dlaczego? O co chodzi? Powiedz mi, Rich!

      – Ktoś do mnie zadzwonił. Ktoś, kogo znałem dawno temu. Przed wieloma laty. W innym miejscu coś się wtedy stało. Złożyłem obietnicę. Wszyscy przyrzekliśmy, że wrócimy, jeżeli znowu coś się stanie. I wydaje mi się, że To się znowu zaczęło.

      – O czym ty mówisz, Rich?

      – Na razie nie mogę powiedzieć. – Uznałbyś, że mi odbiło, gdybym ci powiedział prawdę. Ja po prostu nie pamiętam, dodał w myślach.

      – Kiedy złożyłeś tę sławetną obietnicę?

      – Dawno temu, latem pięćdziesiątego ósmego roku.

      Nastała długa cisza i czuł, że właśnie w tej chwili Steve Covall zastanawiał się, czy Rich „Płyciarz” Tozier alias Buford Kissdrivel, alias Wyatt Zabójczy Włóczęga po prostu się zgrywał czy też przeżywał poważny kryzys psychiczny.

      – Musiałeś być wtedy dzieckiem – rzucił niepewnym tonem Steve.

      – Miałem jedenaście lat. Prawie dwanaście.

      Kolejna dłuższa przerwa. Rich czekał cierpliwie.

      – W porządku – rzekł Steve. – Zmienię grafik. Zastąpi cię Mike. Mogę zadzwonić do Chucka Fostera, żeby się wszystkim zajął. Rzecz jasna, jeżeli uda mi się go znaleźć. Pewno znów zaszył się w jakiejś chińskiej restauracji. Zrobię to, bo obaj przeszliśmy razem długą drogę. Ale nigdy nie zapomnę numeru, jaki mi wywinąłeś, Rich.

      – Och, dajże spokój – zniecierpliwił się Rich, a jego ból głowy się wzmógł. Wiedział, co robił. Czy Steve naprawdę nie zdawał sobie z tego sprawy? – Po prostu potrzebuję paru dni wolnego, to wszystko. Zachowujesz się, jakbym zrywał z tobą kontrakt.

      – Po cholerę ci parę dni wolnego? Jedziesz na Spotkanie Klubu Skautów z Pcimia Górnego w Dakocie Północnej czy Zadupia Wielkiego w Wirginii Zachodniej?

      – Pławdę mówiąc, wydaje mi się, że to będą łaczej Szambowice Małe w Ałkansas, szefie – powiedział gromki głos Buforda Kissdrivela, ale Steve nie dał się zbić z tropu.

      – Jedziesz tam, bo gdy miałeś jedenaście lat, złożyłeś taką obietnicę? Dzieciaki w tym wieku nie składają poważnych obietnic, na miłość boską! I nie tylko o to chodzi, Rich. Wiesz o tym. Nie pracujesz w zakładzie ubezpieczeń czy w kancelarii adwokackiej, tylko w show-biznesie. Tu obowiązują pewne reguły i dobrze o tym wiesz! Gdybyś mnie zawiadomił o tym, że chcesz wyjechać, nie trzymałbym w jednej ręce słuchawki, a w drugiej butelki mylanty. Przyparłeś mnie do muru. Zadałeś mi cios poniżej pasa i zdajesz sobie z tego sprawę, więc nie obrażaj mojej inteligencji!

      Steve już prawie krzyczał, a Rich zamknął oczy.

      – Nigdy ci tego nie wybaczę! – rzucił Steve i Rich przypuszczał, że tak właśnie będzie. Ale Steve powiedział również, że jedenastoletnie dzieci nie składają poważnych obietnic, a to nieprawda. Rich nie pamiętał, o jaką obietnicę chodziło. Nie był pewny, czy chciał pamiętać, ale wiedział, że chodziło o coś bardzo poważnego.

      – Steve, muszę.

      – Taaak. I powiedziałem ci, że sobie poradzę. Jedź. Zasuwaj, ty parszywy draniu.

      – Steve, ty idio…

      Ale Steve już odłożył słuchawkę. Richie zrobił to samo. Miał właśnie odejść od stołu, kiedy ponownie zabrzęczał telefon. Rich wiedział niemal instynktownie, nie podnosząc słuchawki, że to znowu był wściekły jak osa Steve. Bardziej wkurzony niż kiedykolwiek do tej pory. Rozmawianie z nim w tej chwili nie było wskazane – mogłoby jedynie pogorszyć całą sprawę. Przesunął przełącznik znajdujący się z boku aparatu w prawo; dzwonienie ucichło jak ucięte nożem. Poszedł na górę, wyjął z szafy dwie walizki i uzupełnił je ubraniami, które wybierał, praktycznie rzecz biorąc, na chybił trafił. Dżinsy, slipy, skarpety. Dopiero później zda sobie sprawę, że wybrał wyłącznie młodzieżowe rzeczy. Zniósł walizki na dół.

      Na ścianie jego kryjówki znajdowała się czarno-biała fotografia Big Sur zrobiona przez Ansela Adamsa. Rich odchylił ją na ukrytych zawiasach, odsłaniając znajdujący się pod spodem sejf. Otworzył go, a potem przekopał się przez stertę zalegających tam papierów i dokumentów (papiery domu, dwadzieścia akrów terenów wycinki lasu w Idaho i plik papierów wartościowych). Co się tyczy akcji, kupił je przypadkiem, a jego makler natychmiast złapał się za głowę – ale ich wartość w miarę upływu lat systematycznie wzrastała.

      Czasami dziwił się, że był prawie – lecz nie do końca – bogatym człowiekiem. Wszystko to dzięki muzyce rockowej… i naturalnie dzięki głosom. Domy, teren wycinki lasu, akcje, polisa ubezpieczeniowa, nawet kopia jego ostatniej woli i testament. Sznurki, które przywiązują cię mocno do mapy życia, pomyślał.

      Raptem ogarnął go dziki impuls, aby zapalić swoją zapalniczkę Zippo i podpalić to wszystko, zmieniając znajdujące się w sejfie dokumenty w kupkę popiołu. Mógł to zrobić. Czuł, że byłby do tego zdolny. Zawartość jego sejfu nagle przestała mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. A wtedy poczuł po raz pierwszy prawdziwą zgrozę i nie było w tym nic nadnaturalnego. Po prostu zdał sobie sprawę, jak łatwo zniszczyć całe życie. Właśnie to było tak przerażające. Wystarczyło jedno pstryknięcie palcem. Mógł spalić to wszystko albo wysadzić w powietrze, a potem po prostu się ulotnić.

      Za papierami wartościowymi znajdował się prawdziwy szmal. Gotówka. Cztery tysiące dolarów, w dziesiątkach, dwudziestkach i pięćdziesiątkach. Wygarniając je teraz i wpychając do kieszeni dżinsów, zastanawiał się, czy instynktownie nie przeczuwał nadejścia tej chwili, kiedy każdego miesiąca układał tu parę banknotów pięćdziesięcio-, stu-, dwudziesto- czy dziesięciodolarowych. Robił to regularnie. Pieniądze na czarną godzinę. Forsa, która teraz miała mu pomóc, którą teraz miał wykorzystać.

      – Rany, to okropne – powiedział, niemal nie zdając sobie z tego sprawy. Wyglądał przez olbrzymie okno z widokiem na plażę i ocean. Plaża była teraz pusta, ludzie z deskami odeszli, podobnie jak nowożeńcy (jeżeli nimi byli, ma się rozumieć).

      O tak, teraz zaczynam sobie przypominać. Pamiętasz na przykład Stanleya Urisa? Założę się o swoje

Скачать книгу