To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 44
– Kim jest Mike Hanlon?
– To jeszcze jeden dzieciak, z którym się przyjaźniliśmy po śmierci George’a. Oczywiście nie jest już dzieckiem. Nikt z nas nie jest. To Mike do mnie zadzwonił. Powiedział: „Halo, czy to rezydencja pana Denbrough?”, a ja odparłem: „Tak”. Wtedy on spytał: „Bill, czy to ty?”. Ja mu na to: „Tak”. On: „Mówi Mike Hanlon”. Te słowa nic dla mnie nie znaczyły, Audro. Równie dobrze mógł być sprzedawcą książek czy płyt. Potem rzekł: „Dzwonię z Derry”. I kiedy to powiedział, miałem wrażenie, jakby gdzieś wewnątrz mnie otworzyły się tajemne drzwi i zaczęło przez nie prześwitywać upiorne, straszne światło, i wtedy przypomniałem sobie, kim on był. I przypomniałem sobie George’a. I całą resztę. Wszystko to stało się… – Bill strzelił palcami – ot tak, znienacka, w jednej chwili. I wiedziałem już, że poprosi mnie, abym przyjechał.
– Do Derry.
– Właśnie. – Zdjął okulary, przetarł oczy i spojrzał na nią. Nigdy dotąd nie widziała równie przerażonego człowieka.
– Z powrotem do Derry, bo przyrzekliśmy – powiedział. – Złożyliśmy przysięgę i dotrzymamy jej. My, dzieciaki. Wszyscy. Cała nasza grupka. Staliśmy kołem w strumieniu, który przepływa przez Barrens, i trzymaliśmy się za ręce, a potem kawałkiem szkła nacięliśmy sobie dłonie od wewnątrz, jak gromadka dzieciaków bawiąca się w braterstwo krwi. Tyle że my to zrobiliśmy na serio.
Uniósł odwrócone dłonie i pośrodku każdej z nich zobaczyła białe kreski, które mogły być bliznami. Trzymała jego dłoń – obie jego ręce – tyle razy, ale nigdy dotąd nie zauważyła na nich żadnych blizn. Były słabo widoczne, to fakt, ale mogłaby przysiąc, że…
I to przyjęcie! Przyjęcie!
Nie to, na którym się spotkali, choć to drugie mogło stanowić epilog pierwszego, bo wyprawiono je z okazji zakończenia zdjęć do Jamy Czarnego Demona. Ubaw był przedni i cała okolica słyszała, że bawiono się znakomicie. Może nie było to tak ponure przyjęcie, do jakich przywykła w Los Angeles, ponieważ – z czego wszyscy zdawali sobie sprawę – zdjęcia poszły nadzwyczaj dobrze. Audra Phillips miała jeszcze jeden powód do zadowolenia: wtedy zakochała się w Billu Denbrough.
Jak się nazywała ta dziewczyna, która uważała się za chiromantkę? Nie mogła sobie teraz przypomnieć, ale wiedziała, że ta dziewczyna była jedną z dwóch asystentek charakteryzatora. Przypomniała sobie, jak w którymś momencie zdjęła bluzkę (ukazując bardzo przezroczysty stanik) i zaczęła wymachiwać nią nad głową jak cygańską chustką. Naćpana i pijana przez resztę wieczoru odczytywała gościom przyszłość z ich dłoni… to znaczy przynajmniej do chwili, kiedy film jej się urwał. Audra nie mogła sobie przypomnieć, czy przepowiednie, jakie tamta podawała, były dobre czy złe, mądre czy głupie – ona sama tego wieczoru miała nieźle w czubie. Pamiętała tylko, że w pewnej chwili dziewczyna wzięła do ręki dłoń Billa i unosząc swoją, powiedziała, że doskonale do siebie pasują. Są życiowymi bliźniakami, oznajmiła. Przypomniała sobie, jak z więcej niż tylko odrobiną zazdrości przypatrywała się dziewczynie, która wodziła jasno polakierowanym paznokciem wzdłuż linii na dłoni Billa – jakże to było głupie, tu w Los Angeles, w świecie filmu, gdzie wkładanie dziewczynom rąk między nogi było niemal tak rutynową czynnością jak w Nowym Jorku klepanie ich po tyłkach! Jednakże w tym geście było coś intymnego i poufałego. Wtedy na dłoniach Billa nie było drobnych białych blizn. Obserwowała całą tę sytuację czujnym wzrokiem zazdrosnej kochanki i zdawała sobie sprawę, że jej wspomnienie na ten temat było wyjątkowo precyzyjne. Ona po prostu wiedziała. Nie miała najmniejszych wątpliwości.
I podzieliła się tym faktem z Billem. Skinął głową.
– Masz rację. Wtedy ich tam nie było. I choć nie mogę przysiąc, nie sądzę, abym miał je na dłoniach jeszcze zeszłego wieczoru w Plow & Barrow. Ralph i ja ponownie siłowaliśmy się na rękę, o piwo, i myślę, że bym to zauważył. – Uśmiechnął się do niej. Jego uśmiech był oschły, pozbawiony radości i przesiąknięty niepokojem. – Myślę, że one powróciły, kiedy zadzwonił Mike Hanlon. Tak mi się przynajmniej wydaje.
– Bill, to niemożliwe. – Sięgnęła po papierosy. Bill patrzył na swoje dłonie.
– Stan to zrobił – powiedział. – Naciął nam dłonie kawałkiem butelki po coli. Przypominam to sobie dokładnie. – Uniósł wzrok i spojrzał na Audrę, a jego oczy za szkłami okularów przepełniały ból i zakłopotanie. – Pamiętam, jak ten kawałek szkła błyszczał w promieniach słońca. To była jedna z tych nowych butelek. Przedtem butelki od coli były zielone, wiesz? – Pokręciła głową, ale w ogóle tego nie zauważył. Nadal przyglądał się swoim dłoniom. – Pamiętam, że Stan naciął swoje dłonie na końcu, udając najpierw, że chce rozpłatać sobie przeguby rąk. Czułem, że się zgrywa, ale mało brakowało, a rzuciłbym się na niego… żeby go powstrzymać. Bo przez sekundę czy dwie sprawiał wrażenie, jakby naprawdę zamierzał to zrobić.
– Bill, nie – szepnęła. Tym razem, chcąc utrzymać zapalniczkę nieruchomo w prawej ręce, musiała lewą złapać się za nadgarstek, jak policjant mierzący z rewolweru na strzelnicy. – Blizny nie mogą powracać. Albo są, albo ich nie ma.
– A widziałaś je wcześniej? Chcesz mi wmówić, że tak?
– Są bardzo słabo widoczne – powiedziała Audra nieco ostrzej, niż zamierzała.
– Wszyscy krwawiliśmy – rzucił cicho. – Staliśmy w wodzie nieopodal miejsca, gdzie Eddie Kaspbrak, Ben Hanscom i ja zbudowaliśmy tamę…
– Chyba nie masz na myśli tego architekta, co?
– A znasz kogoś, kto by się tak nazywał?
– Boże, Bill, on buduje nowy gmach dla BBC! Wciąż jeszcze trwają spory, czy ten budynek to cud architektury, czy ucieleśnienie najgorszych koszmarów specjalistów z tej dziedziny.
– Cóż, nie wiem, czy to ten sam facet, czy nie. Być może tak, choć to mi się wydaje mało prawdopodobne. Ben, którego znałem, był specem od budowania różnych rzeczy. Staliśmy tam wszyscy, ja trzymałem w prawej ręce dłoń Beverly Marsh, a w lewej rękę Richiego Toziera. Staliśmy w wodzie jak baptyści z Południa, po kolejnym spotkaniu, na którym przyjmowani byli nowi członkowie, i pamiętam, że widziałem na horyzoncie zarys stacji pomp. Lśniła czystą bielą, która mogła się kojarzyć z barwą szat aniołów, a my złożyliśmy przyrzeczenie. Przysięgaliśmy sobie jedno: że jeżeli okaże się, że to się nie skończyło, jeżeli jeszcze kiedykolwiek zacznie się od nowa… powrócimy. I zrobimy to powtórnie. I powstrzymamy To. Na zawsze.
– Co mieliście zatrzymać?! – krzyknęła z wściekłością w głosie. – Co chcieliście powstrzymać? O czym ty mówisz, do cholery?!
– Wolałbym, żebyś nie p-p-pytała – zaczął Bill i nagle umilkł. Zobaczyła, że na jego obliczu zaczął się rozlewać grymas przerażenia. – Daj mi papierosa. – Podała mu paczkę. Zapalił papierosa. Nigdy nie widziała, aby palił.
– Kiedyś się jąkałem. Dawno temu.