To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 48

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

miasto, miejsce, w którym prawie trzydzieści pięć tysięcy ludzi pracuje, je, śpi, kocha się, jeździ samochodami, przechadza się, chodzi do szkoły, a niektórzy z nich są niekiedy zamykani w więzieniu lub znikają w mrokach nocy.

      Aby wiedzieć, czym jest to miejsce, należy, moim zdaniem, dowiedzieć się, czym ono było. I gdybym musiał konkretnie określić, kiedy ponownie zaczął się dla mnie ten koszmar, powiedziałbym, że to było wczesną wiosną 1980 roku, gdy poszedłem na spotkanie z Albertem Carsonem (który umarł zeszłego lata, dożywając sędziwego wieku dziewięćdziesięciu jeden lat). Był głównym bibliotekarzem w tym mieście od 1914 do 1960 roku, co jest dość niezwykłą sprawą (ale on był naprawdę niezwykłym człowiekiem), i miałem wrażenie, że jeżeli ktokolwiek mógł naprawdę dobrze znać historię tego miasta i podpowiedzieć mi, od czego mógłbym zacząć, to na pewno tym kimś był Albert Carson.

      Zapytałem go o to, siedząc na werandzie, a on udzielił mi odpowiedzi. Mówił wolno i ochryple, co było wynikiem postępującego raka gardła, choroby, która ostatecznie go zabrała.

      – Te historie nie są warte funta kłaków. Dobrze o tym wiesz.

      – To od czego powinienem zacząć?

      – Co zacząć, na miły Bóg?

      – Zgłębianie historii tego miejsca. Historii Derry.

      – A tak. Zacznij od Frickego i Michauda. Tak będzie najlepiej.

      – A potem, jak to już przeczytam…

      – Przeczytać ich? Chryste, nie! Wyrzuć ich do kosza! To twoje pierwsze zadanie. Potem przeczytaj Buddingera. Branson Buddinger to był sentymentalny badacz, rozlazły i głupi, przynajmniej tak by wynikało z tego, co o nim słyszałem, ale kiedy przybył do Derry, miał serce na właściwym miejscu. Wiele faktów przeinaczył, ale zrobił to z serca, Hanlon.

      Zaśmiałem się pod nosem i Carson również wykrzywił spękane usta w przejawie dobrego humoru, który mógł być co nieco przerażający. W tym momencie wyglądał jak sęp, który z lubością strzeże świeżo ubitej zwierzyny, czekając, aż postępujący w niej proces rozkładu nada ciału należyty posmak, i będzie mógł zacząć się pożywiać.

      – Kiedy skończysz z Buddingerem, przeczytaj Ivesa. Zrób notatki. Zapisz nazwiska wszystkich ludzi, z którymi rozmawiał. Sandy Ives wciąż jeszcze wykłada na uniwersytecie w Maine. Jest znawcą folkloru. Kiedy go przeczytasz, postaraj się z nim spotkać. Zaproś go na obiad. Ja zabrałem go do Orinoko, bo tam obiady nie mają końca, jak się zdaje. Wyciągnij z niego, ile tylko się da. Wypełnij notes nazwiskami i adresami. Pogadaj z ludźmi starej daty, z którymi i on rozmawiał, na pewno część z nich jeszcze żyje. Paru z nas ciągle jeszcze dycha… cha, cha, cha, cha… wydobądź z nich kolejne nazwiska. Kiedy tego dokonasz, będziesz miał świetny początek do swojej pracy, rzecz jasna, jeżeli jesteś choć w połowie tak cwany, jak ci się wydaje. Jeżeli uda ci się dopaść tych ludzi, dowiesz się o paru rzeczach, o których zwykle się nie mówi. O wydarzeniach, których nie znajdziesz w żadnych kronikach. I kto wie, czy dasz radę jeszcze potem normalnie zasnąć.

      – Derry…

      – Co?

      – Coś jest nie w porządku z tym miastem, prawda?

      – W porządku? – spytał ochrypłym szeptem. – A co to jest „w porządku”? Co oznacza ten zwrot? Czy zdjęcia robione na kliszy Kodaka ukazujące Kenduskeag o zachodzie słońca są „w porządku”? Jeżeli tak, to Derry jest w porządku, bo zdjęcia wychodzą wyśmienicie. Czy jest w porządku, że grupka starych zdewociałych babsztyli chce uratować Governor’s Mansion albo umieścić tablicę pamiątkową przed stacją pomp? Jeżeli tak, to z Derry jest wszystko w porządku. A czy jest w porządku, że przed City Center stoi brzydki plastikowy pomnik Paula Bunyana? Och, gdybym miał ciężarówkę napalmu i moją starą zapalniczkę Zippo, zająłbym się tym kurestwem, zapewniam cię, ale jeżeli czyjś zmysł estetyczny jest na tyle elastyczny, aby znieść widok plastikowych pomników, to znaczy, że z Derry wszystko w porządku. Pytanie brzmi, co to oznacza dla ciebie, Hanlon. Co? A raczej czego w tym wszystkim nie potrafisz się dopatrzyć?

      Mogłem tylko pokręcić głową. Albo on wiedział, albo nie. I albo mi to powie, albo nie.

      – Czy chodzi ci o niezbyt przyjemne opowieści, które możesz dopiero poznać, czy o te, które już znasz? Nieprzyjemne historie istnieją od zawsze. Dzieje miasta to jak zapuszczona stara posesja pełna pokoi i różnych innych zacisznych kryjówek, zarówno na parterze, jak na poddaszu i w piwnicach. Nie mówiąc już o tym, że muszą się w niej znajdować tajemne przejścia. Jeżeli zaczniesz studiować Posiadłość Derry, znajdziesz wszystkie wspomniane miejsca. Tak. Potem możesz tego żałować, ale znajdziesz je i jak już to ci się uda, nie będziesz ich mógł z powrotem ukryć, rozumiesz? Niektóre z pokoi są zamknięte, ale istnieją klucze, którymi można je otworzyć. – Jego oczy błysnęły, kiedy spojrzał na mnie ze starczą przenikliwością. – Możesz dojść do wniosku, że natknąłeś się na najgorszy z sekretów Derry… ale zawsze jest gdzieś ukryty jeszcze jeden.

      – Czy…

      – Myślę, że muszę cię przeprosić i skończyć mój dzisiejszy wykład. Bardzo dokucza mi gardło. Czas, żebym wziął lekarstwo i zdrzemnął się odrobinę. Innymi słowy, masz tu nóż i widelec; do ciebie należy sprawdzić, co zdołasz nimi ukroić.

      Zacząłem od Frickego i Michauda. Poszedłem za radą Carsona i wyrzuciłem ich książki do kosza, ale najpierw je przeczytałem. Były okropne, tak jak sugerował starzec. Przeczytałem historię Buddingera, porobiłem notatki i posługując się nimi, rozpocząłem śledztwo. Było to nieco bardziej zadowalające, choć podążanie tego typu ścieżkami jest wyjątkowo uciążliwe… widzicie, to jak chodzenie po śladach wydeptanych na nieznanym, archaicznym i dzikim gruncie. Ścieżki te to schodzą się, to znów się rozszerzają, a każda pomyłka może zaprowadzić cię w ślepy zaułek lub na niebezpieczne, bagniste trzęsawisko.

      „Jeżeli natraficie na jakiś ślad – powiedział kiedyś wykładowca wydziału bibliotekarstwa klasie, do której chodziłem – podążajcie nim tak szybko, jak tylko możecie, żeby go nie stracić, bo ślady mają to do siebie, że szybko się mnożą”.

      Ślady się mnożą i czasami mnożenie się jest dobrą rzeczą, ale o wiele częściej bywa dokładnie na odwrót. Opierając się na śladach odnalezionych w sztampowej pracy Buddingera Historia starego Derry (Orono, Wyd. Uniw. Maine, 1950), przebrnąłem przez liczący sto lat zbiór złożony z zapomnianych książek, zakurzonych dysertacji z dziedziny historii i folkloru, artykułów z nieistniejących już czasopism i całych stosów ksiąg i raportów miejskich.

      Bardziej interesujące okazały się moje rozmowy z Sandym Ivesem. Jego źródła pokrywały się od czasu do czasu z tymi, z których korzystał Buddinger, ale jedynie to ich łączyło. Ives poświęcił sporą część życia, zbierając przekazy ustne – innymi słowy, opowieści – spisując je niemal słowo w słowo, którą to czynnością Branson Buddinger zwykł gardzić.

      Ives napisał cykl artykułów o Derry w latach 1963—1966. Kiedy zacząłem poszukiwania, większość ludzi starej daty, z którymi rozmawiał, już nie żyła, ale mieli oni wszakże synów, córki, bratanków i kuzynów. Poza tym, rzecz jasna, jedną z najwspanialszych

Скачать книгу