To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 51

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Siedzę tuż obok telefonu. Kładę rękę na aparacie… dłoń obsuwa się… dotyka otworów w tarczy, dzięki którym mógłbym połączyć się z nimi wszystkimi – z moimi starymi przyjaciółmi.

      Wspólnie w tym ugrzęźliśmy. Wspólnie pogrążyliśmy się w czerni. Czy uda nam się z niej wyjść, jeśli zabrniemy w nią powtórnie? Nie sądzę.

      Boże, spraw, proszę, abym nie musiał do nich dzwonić.

      CZĘŚĆ II

      CZERWIEC 1958

      Moja powierzchnia

      to ja sam,

      pod nią zaś

      pogrzebana jest

      moja młodość

      Korzenie? Każdy z nas je ma

William Carlos Williams, Paterson

      Czasami zastanawiam się, co mam zrobić

      Nie ma lekarstwa na letniego bluesa

Eddie Cochran

      ROZDZIAŁ 4

      Upadek Bena Hanscoma

1

      Około dwudziestej trzeciej czterdzieści pięć jedna ze stewardes obsługująca pierwszą klasę w samolocie United Airlines lot 41 z Omaha do Chicago doznaje strasznego szoku. Przez parę chwil wydaje jej się, że człowiek siedzący w 1-A wyzionął ducha. Kiedy wszedł na pokład w Omaha, pomyślała: O rany, zapowiadają się kłopoty. Jest zalany w pestkę. Woń alkoholu wokół jego głowy przypominała jej chmurę kurzu, która zawsze otacza tego małego brudnego chłopca z komiksu Fistaszki, zwanego Pig-Pen. Była zdenerwowana pierwszą obsługą, czyli podawaniem pasażerom alkoholu, gdyż spodziewała się, że poprosi o drinka – zapewne nawet podwójnego. Potem będzie musiała zdecydować, czy ma go obsłużyć, czy nie. Jakby tego było mało, przez całą dzisiejszą podróż lecieli pośród burz i stewardesa jest pewna, że facet ubrany w dżinsy i kraciastą koszulę lada chwila puści pawia.

      Jednakże kiedy przyszła pora pierwszej obsługi, wysoki mężczyzna nie zamówił niczego więcej prócz wody sodowej i zrobił to naprawdę uprzejmie. Jego lampka nie zapaliła się więcej i stewardesa już niebawem kompletnie o nim zapomni, bo w samolocie jest dziś sporo ludzi. To jeden z tych lotów, o których zwykle chce się jak najszybciej zapomnieć; jeżeli masz wolną chwilę, wciąż zadajesz sobie pytania, czy go przetrwasz.

      Samolot wykonuje slalom pomiędzy błyskawicami niczym dobry narciarz zjeżdżający ze stoku. Pogoda jest fatalna. Pasażerowie krzyczą i opowiadają nerwowo dowcipy na temat błyskawic, które raz po raz wytryskują spomiędzy kłębów chmur otaczających maszynę. „Mamo, czy Bóg robi zdjęcia aniołkom?”, pyta mały chłopiec, a jego matka, zielona na twarzy, wybucha urywanym śmiechem. Pierwsza obsługa okazuje się jedyną obsługą na pokładzie maszyny. Wszyscy pasażerowie od dwudziestej minuty lotu, kiedy pojawił się napis, mają zapięte pasy. W tym samym czasie stewardesy czekają w przejściach i odpowiadają na błyski światełek wezwaniowych, które pojawiają się seriami niczym wystrzały petard.

      – Ralph jest dziś zajęty – mówi główna stewardesa, przechodząc wzdłuż przejścia. Główna stewardesa wraca do turysty ze świeżym zapasem torebek na wymiociny. To pół żargon, pół żart. Ralph jest zawsze zajęty, kiedy samolotem zaczyna rzucać. Samolot przechyla się nagle na skrzydło, ktoś krzyczy półgłosem, stewardesa odwraca się nieznacznie, wyciąga rękę, żeby utrzymać równowagę, i spogląda prosto w patrzące niewidzącym wzrokiem oczy człowieka na fotelu oznaczonym numerem 1-A.

      O mój Boże, on nie żyje, myśli. Najpierw ta woda, którą wypił… potem te harce maszyny… jego serce nie wytrzymało… przeraził się na śmierć.

      Wysoki wymizerowany mężczyzna patrzy prosto na nią, ale jakby w ogóle jej nie zauważał. Jego oczy się nie poruszają. Są błyszczące. To z całą pewnością oczy trupa.

      Stewardesa odwraca się przed tym okropnym spojrzeniem, czując, jak serce podchodzi jej do gardła, i zaczyna się zastanawiać, co ma zrobić, jak dalej postępować. Dziękuje Bogu, że na sąsiednim fotelu nie ma pasażera, który mógłby zacząć krzyczeć i wszcząć panikę. Decyduje się powiadomić o wypadku główną stewardesę i męską załogę z przodu. Może przykryją go kocem i zamkną mu oczy. Pilot nie wyłączy napisu nakazującego zapięcie pasów, nawet jeżeli pogoda się poprawi, i żaden z pasażerów nie będzie mógł wstać z fotela, a kiedy już wylądują i zaczną opuszczać samolot, pomyślą, że facet po prostu usnął…

      Te myśli przelatują jej przez głowę z prędkością błyskawicy i odwraca się raz jeszcze, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Jej oczy napotykają spojrzenie martwych, niewidzących oczu… a potem trup podnosi szklaneczkę z wodą sodową i upija z niej łyk.

      W tej samej chwili samolot znów zaczyna się chybotać i zduszony okrzyk zdziwienia stewardesy ginie pośród innych, bardziej przejmujących oznak trwogi. Oczy mężczyzny przesuwają się – nie za bardzo, ale na tyle, by przekonać ją, że żyje i ją widzi. Kiedy wszedł na pokład, uznałam, że jest dobrze po pięćdziesiątce, ale on przecież nie jest taki stary, nawet pomimo siwizny we włosach, myśli stewardesa. Podchodzi do niego, choć słyszy za sobą brzęczenie włączanych przycisków (Ralph rzeczywiście jest dziś bardzo zajęty – po ich idealnym lądowaniu na O’Hare, za trzydzieści minut od tej chwili stewardesy wyrzucą ponad siedemdziesiąt zużytych torebek na wymiociny).

      – Czy wszystko w porządku, proszę pana? – pyta z uśmiechem. Uśmiech jest fałszywy, nierealny.

      – W jak najlepszym porządku – odpowiada wymizerowany mężczyzna.

      Dziewczyna patrzy na plakietkę z tyłu siedzenia pierwszej klasy i odczytuje jego nazwisko: „Hanscom”.

      – Świetnie. Ale trochę dziś telepie, prawda? Ma pani masę roboty. Niech się pani mną nie przejmuje. Ja… – Uśmiecha się do niej upiornym uśmiechem, który sprawia, że przychodzi jej na myśl strach na wróble łopoczący nad nagimi listopadowymi polami. – Czuję się po prostu wyśmienicie.

      – Wyglądał pan… (jak trup)… niezbyt dobrze.

      – Myślałem o dawnych czasach – mówi. – Dopiero dziś zdałem sobie sprawę, że było coś takiego jak „dawne czasy”, a przynajmniej odniosłem takie wrażenie.

      Brzęczenie kolejnych włączanych przycisków.

      – Przepraszam, można prosić stewardesę?! – krzyczy ktoś nerwowym tonem.

      – Cóż, skoro pan twierdzi, że wszystko w porządku…

      – Myślałem o tamie, którą zbudowałem z paroma moimi przyjaciółmi – mówi Ben Hanscom. – To chyba byli pierwsi przyjaciele, jakich miałem. Zbudowali tamę, kiedy ja…

      Przerywa, patrzy na nią ze zdziwieniem, a potem wybucha śmiechem. To szczery śmiech, przypominający beztroski śmiech małego chłopca, i brzmi bardzo dziwnie we wnętrzu kołyszącego się i trzęsącego niemiłosiernie samolotu.

      – …na

Скачать книгу