Kości proroka. Ałbena Grabowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kości proroka - Ałbena Grabowska страница 16
– Zamilknę, kiedy wyrwiecie mi język...
– Przyznajesz się do wyznawania szatańskiego kultu?
– Nie przyznam, że kult Chrystusa jest dziełem Szatana. To Syn Boży jest jedynym jego spadkobiercą, to sam Bóg...
Po policzku brata Lazara płynęła łza.
– A więc spytam cię inaczej – wyszeptał. – Czy przyznajesz się do zaprzeczenia naszej wierze? Czy naprawdę nie wierzysz w to, że świat stworzyli Bóg i Satanael, że Mesjasz nie przyszedł jeszcze na ziemię, że Syn Boga nie narodził się z matki dziewicy?
– Przyznaję się do sławienia w trójcy jedynego! – wrzasnął brat Albert. – Miłuję Chrystusa, który jest Synem Bożym!
– Biada mu! – rozległy się pełne przerażenia głosy.
– Biada ci, nieszczęsny! – krzyczałem.
– Czy przyznajesz się, że chciałeś zarazić nas tym plugastwem? – ciągnął Lazar.
– Przyznaję się – powiedział cicho, ale wyraźnie brat Albert i pokiwał głową. – Zmusiliście mnie do wyznawania tej wiary, ale ona nie jest moja. Mój Bóg jest w niebie i Syna swojego jedynego...
– Milcz! – Krzyk brata Filipa przeszedł w pisk.
Wszyscy baliśmy się tych strasznych słów uparcie powtarzanych przez brata Alberta.
– Wierzę w jednego...! – powtarzał ten nieszczęśnik.
Brat Mateusz podszedł i zatkał mu usta szmatą.
– Teraz, bracia, musimy wydać wyrok – zdecydował Lazar. – My uznaliśmy go za winnego bluźnierstwa. – Na jego twarzy malował się smutek.
Brat Mateusz usiadł. Spojrzałem na brata Iwana, ale on milczał. Wreszcie odezwał się ktoś z tyłu.
– Chłosta!
Brat Eliasz pokręcił głową.
– Czy jakakolwiek chłosta wypędzi z jego duszy Szatana? Nie, bracia. Chłosta to zbyt łagodna kara. Ciało, nawet znękane, pozostaje ciałem. Rana się zabliźnia. Nie ma jednak żadnej nadziei na uzdrowienie wypełnionej jadem duszy, tym bardziej że ten nieszczęśnik nie prosi o łaskę...
– Wykluczyć go! – Z prawej strony dobiegł jękliwy głos. To brat Uriasz. Pracował z nami w kuchni jako pomywacz.
– Tak – zgodził się Eliasz. – Musimy go wykluczyć z naszej społeczności. Czyż jednak otwarcie bram i wyrzucenie go nie stanie się raczej nagrodą? Pozwoli mu wrócić do jego plugawych świątyń, gdzie przyjął chrzest i inne obrzędy?
Zamilkliśmy. Pomyślałem, że wygnanie byłoby dla niego najlepsze. Nie chciałem, aby ktoś go krzywdził. Mimo wszystko to Albert, mój brat.
– Zamknijmy go na rok ze świniami! – krzyknął brat Elaja. – Dajmy mu jeść tylko tyle, aby nie zdechł z głodu. Chłostajmy go, a kiedy zabliźnią się jego rany, znów unieśmy bicz...
Brata Elai, cichego, zgarbionego, szukającego uznania starszych, nikt z nas nie lubił. Zrobiłby wszystko, byle tylko przypodobać się starszyźnie. Widocznie w upadku Alberta upatrywał swojej szansy.
– Nie, bracie... – Eliasz zmarszczył brwi. – Przebywanie ze świniami i chłosty nie pomogą.
Brat Filip wstał i podszedł do Eliasza.
– Jest jedna kara, którą możemy wymierzyć. Jedyna, która zmaże tę straszną winę.
– Jaka to kara? – Usłyszałem pełne grozy szepty, pewien, że już wiem.
– Tą karą jest śmierć! – krzyknął Eliasz.
Zapadła cisza. Stojący obok mnie brat Ibrah padł zemdlony. Ja sam czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Śmierć dla Alberta?
– Łaski – odezwał się ktoś z tyłu.
– Kto? Kto się ośmiela prosić o łaskę dla zdrajcy? – syknął Filip.
Milczenie.
– Ktokolwiek chce łaski dla zdrajcy, sam staje się zdrajcą – oznajmił Lazar
Krążyły nad nami kruki. Poczekajcie, jeszcze nie ma trupa. Odlećcie, ptaki przebrzydłe.
To ja powinienem prosić o łaskę. Albert był moim przyjacielem. Wiem, że uległ podszeptom Szatana. Wystarczyło jednak wygnać z niego złego ducha, a powróciłby dawny pobożny członek wspólnoty bogomiłów. Mimo to zacisnąłem usta.
– Zatem kara za zdradę to śmierć.
Wyrok zapadł. Mateusz zapisał go w księdze, którą podsunął mu brat Teresjusz.
– Wyrok zostanie wykonany o zachodzie słońca – oznajmił Filip.
Wyciągnął szmatę z ust Alberta i zwrócił się bezpośrednio do niego.
– Utną ci głowę niczym jednemu z twoich tak nazwanych świętych. Potem przybijemy twoje ciało do krzyża, jak przybito ciało twojego mesjasza. Nie spoczniesz w ziemi. Kruki, szatańskie ptaki, pożywią się twoim chorym ciałem. Czy przyjmujesz wyrok z pokorą?
Patrzyłem na piasek pod moimi stopami. Czy rozkażą nam patrzeć na kaźń? Nie zniósłbym tego.
– Chrystus Pan poniósł męczeńską śmierć – odparł Albert spokojnie. – Niech stanie się ona także moim udziałem.
Brat Mateusz dał znak, abyśmy odeszli. Odwróciłem się i odszedłem, powłócząc nogami. Obejrzałem się jednak przez ramię i natknąłem się na spojrzenie Alberta. Chciałem mu powiedzieć, że gdybym mógł cokolwiek dla niego zrobić, nie wahałbym się ani chwili. Wyczytam w jego oczach, że o tym wie. Nagle Albert gwałtownie się poruszył. Gdyby nie więzy, padłby na kolana.
– Panie mój! – krzyknął. – Panie, nie opuszczaj mnie!
Zanim na powrót wcisnęli mu knebel w usta i pozbawili głosu, Albert zdążył zawołać:
– Bracia! Nie dajcie się zwieść! Nasza Tajemna Księga, ponoć podyktowana przez samego Boga, to wymysł tych, którzy założyli nasze zgromadzenie! Powinna zostać zniszczona.
Knebel go uciszył. Szybko ruszyłem do kuchni. Za godzinę musiałem podać strawę. Modliłem się, abym zdążył i nie dostał chłosty za opóźnienie. Nie miałem jednak odwagi poprosić o pomoc.
– Powiedz, bracie, co mogę zrobić? – usłyszałem nieoczekiwanie.
To brat Elaja. Musiałem się pilnować, aby nie zdradzić mu swoich myśli nieostrożnym słowem. Fałszywy na wskroś. Nigdy nie zapomnę, jakiej kary chciał dla Alberta.