Kości proroka. Ałbena Grabowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kości proroka - Ałbena Grabowska страница 19
– Odrąbać bodaj kosteczkę? – zażartował Dimityr.
I on przeciwko mnie.
– Masz lepszy punkt zaczepienia? – spytałam.
– Tak. Litery na jego ciele.
– Jeszcze się za to nie wzięłam. – Nieoczekiwanie ogarnęła mnie złość. Wstałam i sięgnęłam po torebkę. – Siedzicie tu i czekacie, co ja zrobię, co powiem, co odkryję... Może byście sami ruszyli tyłki?
– Ruszyliśmy i nic z tego nie wyniknęło – powiedział spokojnie Christo. – Nie denerwuj się.
– Nie denerwuję się, tylko wkurzam, bo wygląda na to, że waszą jedyną praca jest krytykowanie mnie.
Strasznie się oburzyli, zwłaszcza Wirginija. Czyżbym źle ją oceniła? No dalej, piękna, powiedz, co ci leży na wątrobie.
– Margarito – odezwał się Dimityr. – Nie denerwuj się. Chłopaki... – uniósł rękę – ...cisza i spokój. Dziewczyny też cisza i spokój.
Ten wentylator był nieznośny. Kupię chyba jutro jakiś nowocześniejszy, bo huk jego wiatraków nie pozwalał zebrać myśli.
– Nedko i Milena do biblioteki. Szukajcie wszystkiego na temat tych liter i znaków. Wrzućcie skan do komputera, znajdźcie profesorów językoznawców, popów naukowców, co tam chcecie.
Uniosłam oczy.
– Koljo, ty szukasz podobnych zbrodni. Czegokolwiek. Albo niepodobnych, ale związanych z cerkwią, choćby luźno. Zabójstwo popa, jego żony...
– Szukałem trochę. – Koljo pokiwał głową.
– Poszukaj bardziej – przerwał mu Dimityr. – Wirginija, zapomnij o fochach i zrób jakiś profil sprawcy, sprawców czy cokolwiek w tym stylu.
– Przecież już zrobiłam.
– Tak, pasujący do dwóch milionów Bułgarów, o innych nacjach nie wspomnę.
– Nie mówiłam, że zrobił to Bułgar. – Wykrzywiła się. – I muszę dziś wcześniej wyjść, bo...
– Nie interesuje mnie to. – Dimityr podniósł głos. – Jak musisz wcześniej wyjść, bo coś tam, to odpracuj w nocy. Jednym słowem, postaraj się bardziej.
Zbombardowali mnie nieprzyjaznymi spojrzeniami.
– A ja co mam robić? – spytał Christo.
– Spróbuj jeszcze raz poszukać świadków. Może jednak ktoś coś widział albo słyszał. Ustaliliśmy, że sprawcy mieli tylko jedną drogę do amfiteatru. Saborna jest zamknięta szlabanem, a Hisar Kapija za wąska, żeby przejechała nią ciężarówka. Popytaj kelnerów w lokalach niedaleko meczetu.
– I to mi się zaczyna podobać. – Christo zaprzeczył ruchem głowy i wstał. Chusteczką wytarł sobie twarz i uśmiechnął się do nas. Po czym na zdumione spojrzenie Wirginii dodał: – Lubię pracować, tylko trzeba mi nadać kierunek.
Milena pokiwała głową na Nedka. Ten demonstracyjnie wziął butelkę z wodą i wyszedł.
– Ja też mam wyjść? – spytała Wirginija.
– Ja chcesz – rzucił Dimityr. – My idziemy.
A my niby dokąd mamy iść? Nie przydzielił mi żadnego zadania. Mimo to ruszyłam posłusznie za Dimityrem, rzuciwszy Wirginii nieprzychylne spojrzenie. Zatrzymaliśmy się dopiero w kawiarni na ulicy Georgiewa, przy hali targowej. Kafejka, wąskie, ciemne pomieszczenie zastawione kolorowymi stolikami i krzesłami, ulokowane na piętrze. Bez klimatyzacji, w każdym rogu pracuje wiatrak.
– Dwa razy przedłużone espresso – poprosiliśmy. Barman w milczeniu przyjął zamówienie i uruchomił ekspres. W lokalu byliśmy tylko my. Z rzadka ktoś przechodził ulicą.
– Powiedz wreszcie – zachęciłam Dimityra. – Nie rozumiem, czemu nie chciałeś ze mną rozmawiać w komendzie.
– Bo tu jest przyjemniej – uciął dyskusję. – Kiedy się z nią skontaktujesz?
Mowa o mojej matce. Krzesło się chybocze, o mało z niego nie spadam. Dimityr bez słowa przyniósł inne, a to odstawił na bok. Wiem, powinnam do niej zadzwonić, pojechać, porozmawiać z nią. To wydaje się oczywiste. Jest najlepszą specjalistką w interesującym nas temacie, zajmuje się historią Traków i Biblią. Nie rozumiem, czemu nie chciała pomóc Dimityrowi, tylko kazała ściągnąć mnie. Zawsze robiła ze mną, co się jej podobało.
– Ona chce, żebym zadzwoniła. Będzie mną manipulowała i wcale nam nie pomoże. – Nie wierzysz w to, co mówisz, Margarito. Twoja matka chce tylko, żebyś do niej wróciła, poznała przyrodnich braci, pomogła Cwetanowi zbierać figi na konfitury. Rosną u nich na podwórzu, widziałaś na zdjęciach. Lubisz je, prawda?
– Jesteś uparta jak osioł. – Dimityr westchnął.
– Jestem tu dopiero drugi dzień – odparowałam. – Zdaje się, że nie zasypiam gruszek w popiele...
Przetłumaczyłam to dosłownie.
– Jakie gruszki? – wybuchnął. – Jaki popiół? Nie palę przecież. – Dopił kawę jednym haustem. – Dobrze, rób, co uważasz. Przyznaję, że ruszyliśmy z kopyta. Obiecaj mi tylko, że w końcu do niej zadzwonisz.
Pokiwałam głową. Dopiłam kawę, potem wychyliłam swoją szklankę wody, sięgnęłam po wodę Dimityra i wypiłam bez słowa. Jeszcze raz pokiwałam kilka razy głową. Niech zgaduje, czy zgadzam się z nim po polsku, czy też po bułgarsku zaprzeczam.
– Cześć.
Nie czekałam na niego, nie zaprosiłam do domu, chociaż miałby kawał drogi, żeby mnie odprowadzić. Nic, złapie autobus z pobliskiego bazaru Czwartek i będzie na ulicy Radost po kilku minutach. Wstąpiłam do pobliskiego sklepu. Mieli tam gotowe dania na wynos. Nie mogłam się zdecydować, bo zjadłabym wszystko. Może znów sarmi? Nie, nie będą takie dobre jak lelji Rajny. Wzięłam smażone kabaczki, faszerowanego bakłażana i zapiekane papryki. W hali targowej kupiłam wino. Zjem wszystko na tarasie, potem pomyślę o tych znakach. To dobry plan.
CESARSTWO BIZANTYJSKIE, XII WIEK
Już od dwóch miesięcy mijam ścierwo Alberta. Odwracam głowę i staram się nie myśleć o nim jak o bracie. Każda taka myśl może mnie dużo kosztować. Wczoraj śniłem, że Albert prosi mnie, bym go pochował. Odpowiedziałem mu, że nie ma znaczenia, gdzie obrócimy się w proch. Naprawdę tak rzekłem. Po chwili przypomniałem sobie pogrzeb swojej matki i słowa wypowiedziane w chwili składania jej w ziemi. „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. To chrześcijańska myśl, niewłaściwa w naszym świecie.