Kości proroka. Ałbena Grabowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kości proroka - Ałbena Grabowska страница 17
– Przyjaźniliście się.
Zesztywniałem z gniewu.
– Pracowałem z nim. Podobnie jak ty pracowałeś z nim w polu. Raz dzięki niemu nawet uniknąłeś chłosty.
– Zapomniałem wtedy obrócić dynie – jęknął Elaja i spuścił wzrok.
Chyba pożałował, że tu przyszedł.
– Dobrze ci radzę, bracie, zajmij się swoją robotą – naparłem. – Jestem wstrząśnięty tym, co zrobił Albert. Starsi bracia orzekli: oddał się Szatanowi. Nie jest już moim bratem. Niech piekło go pochłonie.
Elaja rzucił nóż i wyszedł z kuchni. To dobrze, bo nie umiał obierać warzyw. Gdyby bracia zauważyli obierki grubsze niż zwykle, mogliby mnie ukarać. Moje myśli krążyły wokół jego ostatnich słów. Czyżby zajrzał do Tajemnej Księgi bogomiłów? My, młodzi, nie mieliśmy szansy jej zobaczyć. Podczas nabożeństw czytano jej fragmenty, ale z innego manuskryptu. Czasem wątpiłem w jej istnienie, chociaż nigdy nie przyznałbym się do tego. Według podań Księga bogomiłów została podyktowana naszemu ojcu Bazylemu przez samego Boga. On wezwał go przed swoje oblicze i przekazał mu wielką mądrość. Bazyli zaś ukazywał się we śnie swojemu synowi Brachtowi i dyktował mu Słowo Boże. Bracht stworzył nasze zgromadzenie, zakazał kultu Chrystusa i Maryi oraz nakazał braciom ślubować życie w czystości.
Mądrości zawarte w Księdze były przekazywane w naszym zgromadzeniu z pokolenia na pokolenie. Samej Księgi nigdy nie widzieliśmy. Ukryto ją kilkaset lat temu. Tylko kilku najdostojniejszych braci wie, gdzie znajduje się oryginał. Gdyby umarli, nie przekazawszy tej wiadomości, ukażą się we śnie najbardziej godnemu bogomiłowi i wyjawią sekret. Czemu Albert mówił, że Księga jest fałszywa? Czy ją widział? A jeśli Księga jest w naszym zgromadzeniu? Może brat Albert dotarł do niej i dlatego zbłądził? A jeśli tak, to w istocie musi być dziełem Szatana.
PŁOWDIW, XXI WIEK
Rozmowa z policjantem z Polski nie przyniosła wiele. Dowiedzieliśmy się jedynie, że beneficjentem zamordowanego jest warszawska katedra pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela.
– A niech mnie! – zagwizdał Christo.
– A niech cię co? – spytała Wirginija.
Gapili się na mnie.
– Wciąż nie mamy punktu zaczepienia. – Wzruszyłam ramionami. – Może to przypadek?
– Może przyjaźnił się z jakimś popem? I dałoby się z tym popem porozmawiać? – spytała Milena.
– Z księdzem – poprawiłam odruchowo. – My mamy księży, nie popów. Niezły pomysł, tylko że ksiądz może się powołać na tajemnicę spowiedzi...
– Na co? – To znów Christo.
– U nas wyznaje się grzechy przy konfesjonale. To jest takie zabudowane krzesło. W środku siedzi ksiądz i słucha spowiedzi wiernego...
– Widzieliśmy na filmach – przerwała Wirginija. – Masz nas za kretynów?
Dimityr się zerwał, ale ja zrobiłam minę pod tytułem „daj spokój, każdemu zdarza się gorszy dzień”.
– Nie wiem, czy widziałaś na filmie, że ksiądz ma obowiązek trzymać w sekrecie to, co usłyszy podczas spowiedzi.
Wirginija pogładziła czoło. Dziś miała na głowie koczek i wyglądała jeszcze ładniej niż wczoraj. Ubrała się skromniej, w białą bluzkę i spódnicę w kwiatki. Jej drobna figura zginęła w tych ciuchach. Była wyraźnie zła. Może dzieci nie dały jej spać albo zdenerwowała się, że mój przyjazd nie pomógł w wyjaśnieniu czegokolwiek.
– To co? – spytał zaczepnie. – Nie warto dzwonić?
– Zawsze warto – stwierdziłam.
Wentylator pracował. Było kilka minut po dziesiątej, ale upał narastał. Włożyłam bluzkę z krótkimi rękawami, ale z jakiejś sztucznej tkaniny oblepiającej mnie niczym macki ośmiornicy. Powinnam sobie kupić coś w stylu Wirginii, kilka przewiewnych koszul, bawełniane bluzki w kwiaty i motyle, spódnicę zamiast dżinsów.
– Słuchajcie – powiedziałam pojednawczo, chociaż nikt mnie nie atakował. – Jestem tu drugi dzień, dopiero się ogarniam. Dajcie mi chwilę.
Mężczyźni na wyścigi zapewniali, że oczywiście, mamy czas, nie musimy się spieszyć. Dziwnie brzmiały te słowa w ustach policjantów. Nie ma co się spieszyć ze śledztwem, nie denerwuj się, Margarito, nie ma problemu, coś się poradzi. Bułgarska mentalność.
Przecież lubiłaś to powolne życie w upale, przyznaj się, Margarito. Dziś od świtu nie mogłaś się doczekać, żeby kupić sobie banicę i kiseło mljako.
– Dzwonimy do katedry – zdecydowałam.
Milena znalazła w internecie numer do zakrystii. Wykręciłam cyfry, które mi podyktowała. Ciekawe czy chcieli mieć taki staroświecki aparat? Tu wszystko wyglądało jak z lat siedemdziesiątych. Ciężka słuchawka drżała mi w ręku. Z drugiej strony odezwał się kobiecy głos.
– Parafia Świętego Jana Chrzciciela, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Przedstawiłam się i z grubsza zaczęłam tłumaczyć, o co chodzi.
– Najlepiej, żeby pani przyszła osobiście. – Usłyszałam kobiecy głos.
Domyśliłam się, że to zakonnica.
– Siostro – naciskałam. – Jestem w Bułgarii. Bardzo proszę nam pomóc. Przemysław Tarkowski był kimś więcej niż dobrym katolikiem...
– Tak, wiem – przerwała mi. – To nasz darczyńca i przyjaciel. Pójdę po księdza Mariana, proszę poczekać. On może z panią porozmawiać.
Zakryłam ręką słuchawkę i rzuciłam w stronę Nedka:
– Przynieś nam wody, co?
Uniósł brwi zdumiony i spojrzał na Milenę. Ta zaczęła dźwigać się z miejsca. Dimityr usadził ją wzrokiem.
– Przynieś ze dwie butelki – zwrócił się do Nedka.
W słuchawce odezwał się niski głos.
– Ksiądz Marian Wicher, w czym mogę pomóc?
Znów wytłumaczyłam, kim jestem, gdzie przebywam i po co.
– Czy mogę zadać księdzu kilka pytań? To nie jest oficjalna rozmowa... Chodzi mi o to, że zwracam się do księdza nie jak policjantka. – Którą zresztą nie byłam. Co ty pleciesz, Margarito? Dobrze, że cię nie rozumieją.
– Już