We dwoje. Николас Спаркс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 20
W środę optowałem za tym, żeby podobnie jak w sobotę pójść po śniadaniu do parku, ale nie mogłem przestać myśleć o pracy. Wyobrażałem sobie, że potencjalni klienci próbują się ze mną skontaktować albo, co gorsza, stoją pod drzwiami, ale gdy zadzwoniłem do recepcjonistki, dowiedziałem się, że nikt nie zostawił dla mnie żadnych wiadomości.
Kiedy początkowa lista klientów stopniała do zera, zacząłem wydzwaniać po okolicznych firmach. Od środy po południu przez cały czwartek wykonałem kilkaset telefonów. Wszędzie słyszałem „Nie jesteśmy zainteresowani”, nie dawałem jednak za wygraną i w końcu udało mi się umówić kilka spotkań na przyszły tydzień. Nie były to firmy, do których adresowała swoją ofertę Peters Group – rodzinna restauracja, sklep z kanapkami, dwóch kręgarzy i salon spa – i nie liczyłem na kokosy, ale uznałem, że lepsze to niż nic.
Vivian niewiele mówiła o rozmowach kwalifikacyjnych. Twierdziła, że nie chce zapeszać, ale sprawiała wrażenie pewnej siebie i kiedy powiedziałem jej o spotkaniach w przyszłym tygodniu, błądziła myślami gdzieś indziej. Gdy teraz o tym myślę, powinienem był to potraktować jako znak.
W piątek rano, zaraz po tym, jak wszedłem do kuchni, zadzwonił telefon Vivian. London siedziała przy stole i jadła płatki z mlekiem. Vivian zerknęła na wyświetlacz i wyszła na patio, żeby odebrać. Przekonany, że to jej matka – jedyna osoba, która mogła zadzwonić o tak wczesnej porze – nalazłem sobie filiżankę kawy.
– Cześć, skarbie – rzuciłem do London.
– Cześć, tatusiu. Czy zero to liczba?
– Tak – odparłem. – Dlaczego pytasz?
– Wiesz, że mam pięć lat, prawda? A wcześniej miałam cztery?
– Tak.
– No to ile miałam lat, zanim skończyłam roczek?
– Zanim skończyłaś roczek, mówiliśmy, że masz kilka miesięcy. Na przykład, że masz trzy miesiące albo sześć. A zanim skończyłaś miesiąc, mówiliśmy, że masz kilka tygodni. Albo nawet dni.
– A jeszcze wcześniej miałam zero lat?
– Chyba tak. Skąd te wszystkie pytania?
– Bo w październiku skończę sześć lat. Ale tak naprawdę będę miała siedem.
– Sześć, skarbie.
Podniosła rączki i zaczęła liczyć, za każdym razem unosząc jeden palec.
– Zero. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć.
Kiedy skończyła, miała podniesione pięć palców jednej ręki i dwa drugiej. Razem siedem.
– To nie tak – powiedziałem.
– Ale przecież mówiłeś, że zero to liczba. Podniosłam siedem paluszków. To znaczy, że będę miała siedem lat, nie sześć.
Miałem do przetrawienia zbyt wiele rzeczy, a nie wypiłem nawet pierwszej kawy.
– Kiedy to wymyśliłaś?
Zamiast odpowiedzieć, wzruszyła ramionami i patrząc na nią, pomyślałem, że jest bardzo podobna do matki. W tej samej chwili Vivian wróciła do kuchni; policzki miała lekko zarumienione.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
Nie byłem pewien, czy mnie usłyszała.
– Tak – odparła w końcu. – Nic mi nie jest.
– Wszystko dobrze u mamy?
– Chyba tak. Nie rozmawiałam z nią od tygodnia. Dlaczego o nią pytasz?
– To nie z nią rozmawiałaś?
– Nie – odparła.
– Więc z kim? – naciskałem.
– Z Rachel Johnson.
– Z kim?
– Jest jednym z wiceprezesów w firmie Spannermana. Byłam u niej na rozmowie w środę.
Nie dodała nic więcej. Czekałem, ale nadal milczała.
– I zadzwoniła, bo…? – Nie wytrzymałem.
– Proponują mi pracę – odparła. – Chcą, żebym zaczęła od poniedziałku. Od szkolenia.
Nie byłem pewien, czy powinienem jej gratulować, ale i tak to zrobiłem. Nie miałem pojęcia, że już niebawem cały mój świat legnie w gruzach.
*
Praca tamtego dnia nie była… normalna, a to dość odważne stwierdzenie, zwłaszcza że odkąd otworzyłem własny biznes, nic w mojej pracy nie było normalne. Zacząłem tworzyć w PowerPoincie prezentacje na umówione spotkania. Przedstawiłem w ogólnym zarysie moje dotychczasowe dokonania, cennik usług i propozycje tego, co miałem do zaoferowania. Jeśli potencjalni klienci wykażą zainteresowanie, przy kolejnym spotkaniu przedstawię więcej szczegółów.
Chociaż zrobiłem znaczny postęp, od czasu do czasu wracałem myślami do tego, czego dowiedziałem się dziś rano.
W poniedziałek moja żona zacznie pracę dla Spannermana.
Dobry Boże.
Dla Spannermana!
Był jednak wieczór randkowy i miałem nadzieję, że spędzę go w towarzystwie Vivian. Ale gdy wróciłem z pracy, miałem wrażenie, że pomyliłem domy. Pokój gościnny, jadalnia i kuchnia przypominały pobojowisko, a London siedziała przed telewizorem, co o tej porze nigdy się nie zdarzało. Nigdzie nie było Vivian i nie odpowiadała, gdy ją wołałem. Chodziłem od pokoju do pokoju, aż w końcu znalazłem ją w gabinecie. Siedziała przed komputerem, wyszukując, co się da na temat Spannermana, i po raz pierwszy wyglądała na naprawdę zmordowaną. Miała na sobie dżinsy i koszulkę, a jej włosy wyglądały, jakby cały dzień nawijała je na palce. Obok leżał gruby segregator – wydrukowała kilkadziesiąt kartek i zakreśliła co ciekawsze informacje – a kiedy odwróciła się w moją stronę, wiedziałem, że nie mam co liczyć na romantyczny wieczór we dwoje.
Ukryłem rozczarowanie i po krótkiej rozmowie zaproponowałem, żebyśmy zamówili chińszczyznę. Zjedliśmy razem, jednak Vivian wydawała się nieobecna i kiedy tylko skończyła, wróciła do gabinetu. Podczas gdy ona klikała i drukowała, ja posprzątałem dom i przygotowałem córkę do snu. Nalałem wody do wanny – London była już na tyle duża, że mogła sama się kąpać – rozczesałem jej włosy i położyłem się obok niej, żeby poczytać jej do snu. Pierwszy raz Vivian pocałowała naszą córeczkę na dobranoc, nie poczytawszy jej książki, a kiedy zajrzałem do niej do gabinetu, oświadczyła, że posiedzi tam jeszcze kilka godzin. Przez chwilę oglądałem