We dwoje. Николас Спаркс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 17
– To głównie robota twojej mamy. Na zajęciach niewiele pieczemy. Aktualnie uczymy się kuchni francuskiej.
– Ślimaki i żabie udka?
– Między innymi.
– I jecie to?
– Wierz mi, są lepsze od ciasteczek.
– Namówiłaś już Marge?
– Nie, ale to nic. Czasami lubię wyrwać się gdzieś sama. Poza tym to tylko jeden wieczór w tygodniu. Żadna tam wielka sprawa.
– A skoro mówimy o Marge, uważa, że jestem pantoflarzem.
– Po prostu martwi się o ciebie – odparła Liz. Z długimi, kasztanowymi włosami, migdałowymi oczami koloru kawy i radosnym usposobieniem wyglądała bardziej jak sekretarz samorządu szkolnego niż cheerleaderka, ale uważałem, że jest przez to jeszcze bardziej atrakcyjna. – Wie, że ostatnio jesteś zestresowany, i martwi się o ciebie. A co u Vivian?
– W porządku, ale też się denerwuje. Chcę tylko, żeby była szczęśliwa.
– Hmmm.
– Co to miało znaczyć?
– A co mam powiedzieć?
– Nie wiem. Zakwestionować moje słowa? Doradzić coś?
– Niby po co miałabym to robić?
– Bo oprócz innych rzeczy jesteś terapeutką.
– Nie jesteś moim pacjentem. A nawet gdybyś był, nie jestem pewna, czy potrafiłabym ci pomóc. Tu chodzi o próbę zmienienia samego siebie.
*
W drodze do samochodu trzymałem London za rączkę.
– Nie mów mamusi, że zjadłem dwa ciasteczka, dobrze?
– Dlaczego?
– Bo nie powinienem, a nie chcę, żeby była smutna.
– Dobrze – powiedziała. – Nie powiem. Obiecuję.
– Dzięki, skarbie.
*
O osiemnastej London i ja wróciliśmy do pustego domu z blachą waniliowych ciasteczek.
Kiedy napisałem do Vivian i zapytałem, gdzie jest, odpisała: Mam jeszcze do załatwienia parę rzeczy – niedługo wrócę. Wiadomość była irytująco zagadkowa, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, London złapała mnie za rękaw i pociągnęła w stronę trzypiętrowego różowego domku Barbie, który ustawiła w kącie pokoju gościnnego.
London uwielbiała Barbie, była po prostu w niej zakochana. Miała siedem lalek, dwa różowe kabriolety i plastikową szafę, w której mieściło się więcej ubrań niż w dobrze wyposażonym sklepie. To, że wszystkie lalki mają tak samo na imię, nie miało dla niej znaczenia; jeszcze bardziej fascynowało mnie to, że za każdym razem, gdy Barbie przenosiła się z jednego pokoju do drugiego albo zajmowała się czymś innym, London wierzyła, że bezwzględnie musi się przebrać. Działo się to średnio co trzydzieści pięć sekund i nie muszę chyba dodawać, że większą frajdę niż samo przebieranie Barbie, sprawiał jej fakt, że robiłem to ja.
Przez następne półtorej godziny spędziłem w świecie Barbie pełne cztery dni, przebierając kolejne lalki w coraz to nowsze stroje.
Muszę przyznać, że sam tego nie rozumiałem. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z teorią względności – czas jest czymś względnym i takie tam – ale London nie obchodziło, czy jestem znudzony, czy nie, pod warunkiem że robiłem, co do mnie należy. Tak jak nie dbała o to, czy rozumiem jej wybór strojów. Mniej więcej trzeciego dnia, późnym popołudniem, sięgnąłem po zielone spodnie, a London pokręciła główką.
– Nie, tatusiu! Mówiłam ci, kiedy jest w kuchni, musi nosić żółte spodnie.
– Dlaczego?
– Bo jest w kuchni.
Aha.
W końcu usłyszałem SUV-a Vivian parkującego na podjeździe. W przeciwieństwie do mojego priusa palił jak smok, ale był duży i bezpieczny, a poza tym Vivian oświadczyła, że nigdy nie przesiądzie się do vana, choć te były dużo bardziej ekonomiczne.
– Mama wróciła, kochanie – rzuciłem i odetchnąłem z ulgą, gdy London pobiegła do drzwi. Chwilę później usłyszałem, jak woła: „Mamusiu!”. Posprzątałem zabawki i ruszyłem za nią. Kiedy wyszedłem na schody, Vivian z London na rękach stała przy otwartym bagażniku. Zauważyłem, że podcięła włosy, które sięgały jej teraz do ramion i wyglądały jak wtedy, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy.
Uśmiechnęła się do mnie, mrużąc oczy w promieniach zachodzącego słońca.
– Cześć, skarbie! – krzyknęła. – Mógłbyś mi pomóc?
Zszedłem po schodach, słuchając, jak London z przejęciem opowiada mamie o tym, jak minął jej dzień. Kiedy się zbliżyłem, Vivian postawiła ją na ziemi. Sądząc po jej minie, czekała na moją reakcję.
– No, no – rzuciłem i pocałowałem ją w policzek. – Budzi wspomnienia.
– Podoba ci się? – zapytała.
– Wyglądasz pięknie. Ale gdzie ty w niedzielę znalazłaś fryzjera? Ktoś w ogóle pracuje o tej porze?
– W centrum jest salon, do którego można umawiać się na niedziele. Słyszałam świetne opinie o jednej z tamtejszych fryzjerek i postanowiłam spróbować.
Nie miałem pojęcia, dlaczego nie wspomniała o tym rano. Zauważyłem też, że zrobiła manicure, o czym również zapomniała mnie uprzedzić.
– Mnie też się podoba, mamusiu. – Piskliwy głosik London wyrwał mnie z zamyślenia.
– Dzięki, skarbie – odparła Vivian.
– Byłam dziś u buni i upiekłam ciasteczka.
– Naprawdę?
– Są taaakie dobre. Tatuś zjadł dwa.
– Poważnie?
Moja córka pokiwała głową, najwyraźniej zapominając o złożonej obietnicy.
– A dziadzio cztery!
– W takim razie naprawdę muszą być pyszne. – Vivian się uśmiechnęła. Sięgnęła do samochodu i wyciągnęła kilka mniejszych toreb. – Pomożesz mi wziąć zakupy?
– Dobrze. – London chwyciła reklamówki. Kiedy wchodziła po schodach, przyjrzałem się żonie i zauważyłem,