We dwoje. Николас Спаркс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 13

Жанр:
Серия:
Издательство:
We dwoje - Николас Спаркс

Скачать книгу

się uśmiechasz, tatusiu?”, pytała mnie moja córeczka.

      „Bo myślę o tobie”, odpowiadałem i oczami wyobraźni widziałem ją jako niemowlę śpiące w moich ramionach, przypominałem sobie jej pierwszy uśmiech albo to, jak pierwszy raz przewróciła się na plecki. Miała trochę ponad pięć miesięcy i kiedy Vivian poszła na zajęcia jogi, położyłem ją do snu na brzuszku. Gdy się obudziła, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że leży na plecach i uśmiecha się do mnie.

      Innym razem przypominałem ją sobie jako raczkującego bobasa, ostrożnie pełzającą po podłodze i przytrzymującą się stołu, aby wstać; pamiętam, jak trzymałem ją za rączkę, kiedy tam i z powrotem spacerowaliśmy po korytarzu, zanim nauczyła się chodzić sama.

      Jest jednak wiele rzeczy, które mnie ominęły, zwłaszcza kiedy robiła je pierwszy raz. Nie było mnie przy niej, jak wypowiedziała pierwsze słowo; byłem poza domem, gdy straciła pierwszego mleczaka. Nie widziałem, jak pierwszy raz je danie ze słoiczka. Ale kiedy później widziałem, jak robi te rzeczy, cieszyłem się tak, jakby robiła je po raz pierwszy, bo w pewnym sensie tak właśnie było.

      Smutne jest to, że tak wiele uleciało mi z pamięci. Nie wszystko da się zredukować do jednego wydarzenia. Kiedy właściwie przestała raczkować, a zaczęła chodzić? Ile czasu potrzebowała, żeby z pojedynczych słów zacząć składać krótkie zdania? Te okresy gwałtownego postępu zlewają się w jedno i czasami mam wrażenie, że wystarczyło odwrócić się na chwilę, a miejsce London zajmowała jej nowa, doskonalsza wersja.

      Nie jestem pewien, kiedy zmienił się jej pokój, zabawki i gry. Za to w najdrobniejszych szczegółach pamiętam żłobek, łącznie z tapetą, której dół ozdabiały rzędy kaczątek. Ale kiedy klocki i pluszowe gąsienice trafiły do pudła, które stoi w kącie pokoju? Kiedy w naszym domu pierwszy raz pojawiła się lalka Barbie i jak to się stało, że London zafascynowała się jej bajkowym życiem, w którym Barbie nawet w kuchni nosiła eleganckie, kolorowe stroje? Kiedy zaczęła się zmieniać z córeczki imieniem London w London, moją córkę?

      Czasami tęsknię za tym słodkim bobasem, którego kiedyś znałem i kochałem. Zastąpiła go mała dziewczynka, która miała własne zdanie na temat włosów, prosiła mamę, żeby pomalowała jej paznokcie, a wkrótce większość czasu będzie spędzała w szkole pod opieką nauczycielki, której jeszcze nie miałem okazji poznać. Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu i aktywniej uczestniczyć w pierwszych pięciu latach jej życia: pracowałbym mniej, spędzałbym więcej czasu, bawiąc się z nią na podłodze i razem z nią zachwycałbym się motylami. Chciałem, żeby wiedziała, jak wiele radości wniosła do mojego życia; chciałbym jej powiedzieć, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Chciałem, żeby zrozumiała, że chociaż to mama była zawsze przy niej, kochałem ją tak, jak tylko ojciec może kochać swoją małą córeczkę.

       Dlaczego więc czasami mam wrażenie, że to za mało?

      *

      Telefon nie zadzwonił.

      Ani w pierwszym tygodniu, ani w drugim, ani nawet w trzecim. Chociaż spotkałem się z kilkunastoma potencjalnymi klientami i wszyscy sprawiali wrażenie zainteresowanych, telefon w biurze milczał jak zaklęty. Kończył się miesiąc, a żaden z nich nie znalazł dla mnie czasu, kiedy próbowałem się z nimi skontaktować. Gorzej, doszło do tego, że ich sekretarki prosiły mnie, żebym przestał dzwonić.

      Peters.

      To on maczał w tym palce i po raz kolejny pomyślałem o tym, co powiedziała mi Vivian. „Jeśli zorientuje się, że próbujesz podebrać mu klientów, zrobi wszystko, żeby wygryźć cię z branży”.

      Początek lipca przywitałem w fatalnym nastroju, a sytuację pogorszył ostatni wyciąg z karty kredytowej. Vivian najwyraźniej wzięła sobie do serca moje zapewnienia o tym, że jej życie się nie zmieni; załatwiała sprawunki jak szalona, a ponieważ zrezygnowaliśmy z gosposi, nasz dom przypominał pobojowisko. Po pracy przez godzinę sprzątałem, robiłem pranie, odkurzałem i myłem kuchnię. Miałem wrażenie, że Vivian postrzega przejęcie przeze mnie obowiązków domowych – i wyciąg z karty kredytowej – jako swoistą pokutę.

      Odkąd rozpocząłem własną działalność, niewiele rozmawialiśmy. Ja wspominałem o firmie, ona napomykała, że zaczęła rozglądać się za pracą na pół etatu. Rozmawialiśmy o naszych rodzinach, przyjaciołach i sąsiadach. Przede wszystkim jednak rozmowy krążyły wokół London, która zawsze była bezpiecznym tematem. Oboje wyczuwaliśmy, że najmniejsza zniewaga czy niewłaściwe słowo mogą doprowadzić do kłótni.

      Święto Czwartego Lipca wypadło w sobotę i niczego bardziej nie pragnąłem, jak się zrelaksować. Chciałem zapomnieć o pieniądzach, rachunkach i klientach, którzy ignorowali moje telefony; chciałem uciszyć ten głos w mojej głowie, który zastanawiał się, czy przypadkiem nie powinienem zacząć rozglądać się za pracą w innym mieście. Chciałem na jeden dzień uciec od dorosłości i zakończyć świąteczny weekend romantycznym wieczorem z Vivian, bo to by znaczyło, że żona wciąż we mnie wierzy, nawet jeśli jej wiara zaczynała tracić na sile.

      Ale święta czy nie, sobotnie poranki należały do Vivian, która krótko po przebudzeniu wychodziła na zajęcia jogi, po czym szła na siłownię. Dałem London płatki z mlekiem i poszliśmy do parku; po południu zaś wszyscy troje wybraliśmy się na przyjęcie sąsiedzkie. Odbywały się tam gry i zabawy dla dzieci, Vivian rozmawiała z innymi matkami, podczas gdy ja wypiłem kilka piw w towarzystwie innych ojców. Nie znałem ich za dobrze; podobnie jak ja do niedawna, oni również pracowali do późna, i słuchając ich, nie mogłem przestać myśleć o widmie finansowego fiaska, które zawisło nad moją głową.

      Potem, kiedy na niebie nad BB&T Ballpark rozkwitły sztuczne ognie, czułem dziwne napięcie w szyi i ramionach.

      *

      W niedzielę moje samopoczucie się nie polepszyło.

      Liczyłem na miły weekend w rodzinnym gronie, ale zaraz po śniadaniu Vivian oświadczyła, że ma do załatwienia pewne sprawy i wychodzi na cały dzień. Ton, jakim to powiedziała – swobodny, a zarazem wyzywający – sugerował, że nie zamierza zmienić zdania, a jeśli będę się upierał, jest gotowa się pokłócić.

      Nie upierałem się. Zamiast tego ze ściśniętym żołądkiem patrzyłem, jak wsiada do SUV-a, i zastanawiałem się, co zrobić, żeby nie oszaleć, ale przede wszystkim, jak przez cały dzień zabawiać London. I nagle przypomniałem sobie slogan, który wymyśliłem w pierwszym roku mojej kariery w branży reklamowej.

       Kiedy masz kłopoty i potrzebujesz wsparcia…

      Napisałem go dla prawnika zajmującego się sprawami z zakresu uszkodzeń ciała i choć facet został ukarany przez adwokaturę i w końcu stracił prawo do wykonywania zawodu, reklama sprawiła, że lokalni prawnicy walili do agencji drzwiami i oknami. Współpracowałem z większością z nich; byłem kolesiem od reklam kancelarii prawnych, dzięki czemu Peters zarobił mnóstwo kasy. Kilka lat później w „The Charlotte Observer” pojawił się artykuł, w którym opisywano Peters Group jako „hieny branży reklamowej”, i parę szych ze świata bankowości i nieruchomości zaczęło wzdragać się na takie porównanie. Peters niechętnie zrezygnował ze współpracy z niektórymi z nich, ale nawet po latach skarżył się, że został okradziony przez te same banki, z których zdzierał, ile wlezie, przynajmniej jeśli chodziło o opłaty za wykonaną

Скачать книгу