We dwoje. Николас Спаркс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 24

Жанр:
Серия:
Издательство:
We dwoje - Николас Спаркс

Скачать книгу

O opiekę nad nią – wyjaśniłem. – Jutro zaczynasz pracę. Kto się nią zajmie?

      – Wiem, wiem – rzuciła nerwowo. Wypłukała kolejny talerz i włożyła go do zmywarki. – W zeszłym tygodniu miałam rozejrzeć się za jakimiś ośrodkami opieki dziennej, ale nie miałam czasu. Ledwo to wszystko ogarniam, a i tak mam wrażenie, że nie jestem gotowa na jutrzejszy dzień. Ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, to żeby Walter podczas lunchu wziął mnie za idiotkę.

      – Idziesz na lunch z Walterem?

      – Moim nowym szefem? Walterem Spannermanem?

      – Wiem, kim jest Walter. Po prostu nie miałem pojęcia, że idziecie na lunch.

      – Ja też. Dowiedziałam się dziś rano. Dostałam maila z harmonogramem szkolenia. Wygląda na to, że jutro będę cały dzień w biegu: dział kadr, dział prawny, lunch, spotkania z wiceprezesami. O siódmej trzydzieści muszę być na miejscu.

      – Trochę wcześnie – zauważyłem. Czekałem, zastanawiając się, czy wróci do tematu opieki nad London. Ona jednak wypłukała sztućce i bez słowa włożyła je do zmywarki. Odchrząknąłem. – Powiedziałaś, że nic nie znalazłaś?

      – Jeszcze nie. Dzwoniłam do przyjaciół, którzy twierdzą, że ośrodki, z których korzystają, są dobre, ale wolałabym sama się przekonać. Podskoczyć tam, poznać personel, porozmawiać o tym, co proponują. Chcę mieć pewność, że to właściwie miejsce.

      – Jeśli masz namiary, mogę zadzwonić i nas umówić.

      – W tym cały problem. Nie wiem, jak będę pracowała w tym tygodniu.

      – Na pewno uda mi się umówić nas na wieczór.

      – Lepiej, żebym ja to zrobiła, nie sądzisz? Nie chcę później niczego odwoływać.

      – Więc… jaki jest plan na jutro? Co zrobimy z London?

      – Nie chcę podrzucać jej byle gdzie. Chcę dla niej jak najlepiej.

      – Jestem pewien, że jeśli wybierzesz któreś z miejsc polecanych przez twoich znajomych, nic jej nie będzie.

      – Już się denerwuje moim pójściem do pracy. Dziś rano była zmartwiona. Dlatego przygotowałam rodzinne śniadanie i wpadłam na pomysł z chomikiem. Nie chcę, żeby czuła się porzucona.

      – Co dokładnie chcesz powiedzieć?

      Vivian zamknęła zmywarkę.

      – Miałam nadzieję, że zajmiesz się nią w tym tygodniu. Dzięki temu będzie miała czas, żeby się przyzwyczaić.

      – Nie mogę. W tym tygodniu codziennie mam spotkania z klientami.

      – Wiem, że proszę o wiele, i rozumiem cię. Ale nie mam pojęcia, co zrobić. Pomyślałam, że mógłbyś wziąć ją ze sobą do biura albo pracować z domu. Na czas spotkań z klientami mógłbyś podrzucić ją do mamy. To nie potrwa dłużej niż tydzień, góra dwa.

      Tydzień? Góra dwa?

      Nawet gdy zacząłem mówić, jej słowa rozbrzmiewały mi w uszach.

      – Nie wiem. Musiałbym zadzwonić do mamy i zapytać, czy się zgodzi.

      – Mógłbyś? Wystarczająco przejmuję się pracą; nie chcę dodatkowo martwić się o London. Mówiłam ci, że dziś rano była jakaś smutna.

      Przyjrzałem się naszej córce. Przy śniadaniu nie wyglądała na szczególnie przygnębioną, teraz zresztą też, ale przecież Vivian znała ją lepiej niż ja.

      – Dobrze. Zadzwonię.

      Uśmiechnęła się i objęła mnie za szyję.

      – Ta kolacja niespodzianka była bardzo słodka. Pomyślałam, że wieczorem, kiedy London pójdzie spać, napiłabym się wina. – Pocałowała mnie w szyję; jej oddech parzył moją skórę. – Dasz się skusić?

      Wbrew sobie zacząłem się zastanawiać, czy cały ranek – jej wygląd, radosny nastrój, śniadanie – nie był częścią misternie utkanego planu, żeby dostać to, co chciała. Ale gdy drugi raz pocałowała mnie w szyję, wybaczyłem jej.

      *

      Vivian i London zniknęły na całe popołudnie. Pod ich nieobecność skończyłem prezentację dla kręgarza, pierwszego z umówionych klientów. Posprzątałem dom i zadzwoniłem do mamy. Powiedziałem jej o spotkaniach z potencjalnymi klientami i zapytałem, czy w poniedziałek mógłbym podrzucić London.

      – Pewnie, że tak – odparła.

      Odkładałem słuchawkę, gdy SUV Vivian zajechał przed dom i już z daleka słyszałem, jak London woła:

      – Tatusiu, tatusiu! Chodź tu, szybko!

      Zbiegłem po schodach i zobaczyłem, jak podnosi małą, plastikową klatkę. W pierwszej chwili pomyślałem, że wzrok płata mi figle, bo widziałem dwa chomiki: biało-czarnego i brązowego. London uśmiechała się od ucha do ucha.

      – Mam dwa, tatusiu! Panią Sprinkles i Pana Sprinklesa.

      – Dwa?

      – Nie mogła się zdecydować – wtrąciła Vivian – więc pomyślałam: czemu nie? I tak musiałyśmy kupić klatkę.

      – I przez całą drogę do domu musiałam trzymać Pana Sprinklesa! – dodała London.

      – Naprawdę?

      – Jest taki słodki. Siedział grzecznie przez cały czas. Następnym razem potrzymam Panią Sprinkles.

      – Super – rzuciłem. – Podoba mi się klatka.

      – Och, to tylko klatka do przenoszenia. Prawdziwa jest w bagażniku. Mamusia powiedziała, że pomożesz mi ją złożyć. Jest ogromna!

      – Tak powiedziała mamusia? – Nagle wróciły do mnie wspomnienia poprzednich Wigilii, kiedy godzinami składałem różne… rzeczy… Stół do malowania, wymarzony domek Barbie, rower. Powiem tylko, że szło mi to dużo gorzej niż mojemu ojcu. Vivian musiała wiedzieć, co chodzi mi po głowie, bo otoczyła mnie ramieniem.

      – Nie przejmuj się – powiedziała. – Nie będzie tak źle. A ja będę twoją cheerleaderką.

      *

      Późnym wieczorem, po tym, jak się kochaliśmy, leżałem na boku i wodziłem palcem po plecach Vivian. Oczy miała zamknięte, ciało odprężone, piękne.

      – Nadal nie powiedziałaś mi, na czym właściwie ma polegać twoja praca.

      – Bo nie ma o czym mówić. To taka sama praca, jaką wykonywałam wcześniej. – Głos miała senny, z trudem artykułowała słowa.

      – Wiesz, jak

Скачать книгу