We dwoje. Николас Спаркс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 28
– Tak myślałem – rzuciłem, zastanawiając się, jak moja żona zareagowałaby na coś takiego.
Po śniadaniu London bawiła się lalkami, a ja uczesałem ją, ubrałem i zawiozłem na lekcję gry na pianinie. Pamiętałem, żeby zapytać nauczycielkę o zmianę planu zajęć, i jak szalony pognałem do domu rodziców.
– O, jesteście – powitała mnie mama, kiedy przekroczyłem próg. Pocałowała London, a ja zauważyłem, że nie ma na sobie fartucha. Zamiast tego była ubrana w fioletową sukienkę.
– Oczywiście, że jesteśmy – odparłem. – Ale wpadłem tylko na kilka minut, bo nie chcę się spóźnić.
Poklepała London po plecach.
– London, kochanie? Może spróbujesz ciasteczek, które upiekłyśmy wczoraj? Są w słoiku przy tosterze.
– Wiem, gdzie są – odparła London i w podskokach pognała do kuchni, jakby słodkie płatki śniadaniowe jej nie wystarczyły.
– Naprawdę doceniam, że mi pomagasz – zwróciłem się do mamy.
– W tym problem.
– To znaczy?
– Dziś z paniami z Ruchu Czerwonych Kapeluszy wybieram się na lunch. – Mówiąc to, wskazała kapelusz leżący na stoliku przy drzwiach; był czerwony jak szminka klauna i ozdobiony pawimi piórami.
– Ale przecież mówiłem, że w tym tygodniu codziennie mam spotkania.
– Pamiętam. Ale pytałeś tylko, czy mogłabym się zająć London w poniedziałek.
– Zakładałem, że wiesz, o co mi chodzi. Poza tym London uwielbia być z tobą.
Położyła mi rękę na ramieniu.
– Russ… Wiesz, jak bardzo kocham London, ale nie mogę zajmować się nią codziennie, aż do rozpoczęcia roku szkolnego. Mam obowiązki, podobnie jak ty.
– To przejściowa sytuacja – zaprotestowałem. – Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu nie będziesz musiała.
– Jutro nie będzie mnie w domu. W klubie ogrodniczym odbywają się szkolenia na temat tulipanów i żonkili; będzie też można kupić cebulki egzotycznych roślin. Chcę na wiosnę zaskoczyć twojego ojca. Wiesz, że nie ma szczęścia do tulipanów. A w czwartki i piątki pracuję jako wolontariuszka.
– Och – jęknąłem, czując, że serce podchodzi mi do gardła. Usłyszałem, jak mama wzdycha.
– A dziś, skoro London już tu jest… O której kończysz spotkanie?
– Za piętnaście dwunasta?
– Lunch zaczyna się o dwunastej, może więc przyjedziesz po nią do restauracji? Może posiedzieć ze mną i moimi przyjaciółkami, dopóki jej nie odbierzesz.
– Byłoby świetnie. – Odetchnąłem z ulgą. – Gdzie to jest?
Wspomniała o miejscu, które znałem, choć nigdy wcześniej tam nie byłem.
– Przypomnij mi, o której masz spotkanie?
Spotkanie. Jasna cholera.
– Muszę lecieć, mamo. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny.
*
– Poważnie? – zapytała Marge. – Jesteś zły na mamę, bo przypadkiem ma własne życie?
Jechałem autostradą, rozmawiając przez słuchawkę z bluetoothem.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Przez cały tydzień mam spotkania. I co ja teraz zrobię?
– Halo? Podrzuć ją do ośrodka opieki dziennej. Wynajmij na kilka godzin opiekunkę. Poproś któregoś z sąsiadów. Zorganizuj wspólne zabawy dla dzieciaków z sąsiedztwa i zostaw małą pod opieką innych rodziców.
– Nie miałem chwili wolnego, żeby się nad tym zastanowić.
– A ze mną masz czas rozmawiać.
Bo miałem nadzieję, że może dasz radę jutro zająć się London przez kilka godzin, pomyślałem.
– Vivian i ja rozmawialiśmy o tym. London wystarczająco przeżywa to, że Vivian poszła do pracy.
– Czyżby?
Oprócz wyraźnej niechęci do zajęć tanecznych nie zauważyłem. Ale…
– W każdym razie dzwonię, bo miałem nadzieję, że…
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła mnie.
– O czym?
– Chcesz poprosić, żebym jutro zaopiekowała się London, skoro mama nie może. Albo w czwartek, albo w piątek. Albo najlepiej przez kolejne trzy dni.
Jak już mówiłem, Marge jest mądra.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Niemal widziałem, jak przewraca oczami.
– Nie udawaj głupiego i nawet nie próbuj zaprzeczać. Inaczej po co byś dzwonił? Wiesz, ile razy w ciągu ostatnich pięciu lat dzwoniłeś do mnie do pracy?
– Tak na poczekaniu? Nie.
– Ani razu.
– Nieprawda.
– Masz rację. Kłamałam. Dzwonisz do mnie codziennie. Rozmawiamy i chichoczemy jak małe dziewczynki, a ja słuchając cię, bazgrolę na kartce. Zaczekaj.
Usłyszałem, jak zanosi się gwałtownym kaszlem.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Chyba złapałam infekcję.
– Latem?
– Wczoraj zawiozłam ojca do lekarza i poczekalnia pełna była chorych. Aż dziw bierze, że nie skończyłam na noszach.
– Jak tam tata?
– Wyniki będą za kilka dni, ale test obciążeń i EKG pokazały, że z sercem wszystko w porządku. Z płucami też. Lekarz wydawał się zdumiony, chociaż tata zachowywał się jak ostatni gbur.
– To do niego podobne – zgodziłem się. Zaraz jednak wróciłem myślami do córki. – Co ja zrobię z London, jeśli nie znajdę nikogo, kto się nią zaopiekuje?
– Jesteś mądry. Coś wymyślisz.
– Ty to wiesz, jak pomóc człowiekowi.
– Staram się.