We dwoje. Николас Спаркс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 31
– To wszystko, co możesz zrobić – odparłem, siląc się na uśmiech.
– Pozwól mi spędzić trochę czasu z London, dobrze? Myślę, że jest jej smutno.
– Tak – bąknąłem. – Jasne.
Spojrzała na mnie.
– Jesteś na mnie zły.
– Nie, nie o to chodzi. Po prostu wolałbym, żebyś nie wyjeżdżała. Rozumiem cię, ale miałem nadzieję, że spędzimy ten wieczór razem.
– Wiem – odparła. – Ja też. – Nadstawiała usta do pocałunku. – Nadrobimy to w przyszły piątek, dobrze?
– Dobrze.
– Zapniesz walizkę? Nie chcę zepsuć paznokci. Chwilę temu wyszłam od manikiurzystki. – Podniosła ręce tak, żebym je widział. – Podoba ci się kolor?
– Jest świetny – zapewniłem ją. Zapiąłem walizkę i ściągnąłem ją z łóżka. – Mówiłaś, że wieczorem masz obchód w hotelu?
– Wokół tej sprawy zrobiło się naprawdę duże zamieszanie.
– Atlanta jest cztery godziny drogi stąd.
– Nie jadę samochodem. Lecę samolotem.
– O której masz lot?
– O osiemnastej trzydzieści.
– Nie powinnaś być już w drodze na lotnisko? Albo na lotnisku?
– Lecimy prywatnym odrzutowcem Waltera.
Walter. Zaczynałem nienawidzić tego imienia prawie tak bardzo, jak nienawidziłem słowa „sprawunki”.
– No, no – rzuciłem. – Pniesz się w górę.
– To nie mój samolot, tylko jego – odparła z uśmiechem.
*
– Wiedziałam, że sobie poradzisz – skwitowała Marge. – Powinieneś być z siebie dumny.
– Nie jestem dumny. Jestem wykończony.
O jedenastej w sobotę byliśmy u rodziców. Mimo wczesnej pory już było upalnie. Marge i Liz siedziały naprzeciw mnie na werandzie z tyłu domu, słuchając, jak szczegółowo rozwodzę się nad wydarzeniami ubiegłego tygodnia. London pomagała mojej mamie robić kanapki; tata, jak zwykle, był w garażu.
– No i? Sam mówiłeś, że podczas ostatniej prezentacji poczułeś, że łapiesz właściwy rytm.
– Dobrze mi to zrobiło. Ale na przyszły tydzień nie mam umówionych żadnych spotkań.
– Plus jest taki – wtrąciła Marge – że bez problemu zawieziesz London na wszystkie zajęcia i będziesz miał więcej czasu na sprzątanie i gotowanie.
Kiedy spiorunowałem ją wzrokiem, roześmiała się.
– Daj spokój. Wiedziałeś, że skoro Vivian zaczyna pracę, czeka cię szalony tydzień. Zresztą znasz powiedzenie, że po nocy zawsze przychodzi dzień. Mam wrażenie, że właśnie nadchodzi.
– Sam nie wiem – mruknąłem. – W drodze do rodziców myślałem, że powinienem był zostać hydraulikiem, jak ojciec. Oni zawsze mają pracę.
– Fakt – rzuciła Marge. – Ale praca hydraulika bywa gówniana.
Pomimo kiepskiego humoru roześmiałem się.
– Zabawne.
– A co mogę jeszcze powiedzieć? Przynoszę radość wszystkim dookoła. Nawet marudnym młodszym braciom.
– Nie marudzę.
– Właśnie, że tak. Marudzisz, odkąd tu usiadłeś.
– Liz?
Liz w zamyśleniu skubała oparcie fotela.
– Może trochę – odparła po chwili.
*
Po lunchu, w miarę jak dzień robił się coraz bardziej upalny, postanowiłem zabrać London do kina na kreskówkę. Marge i Liz pojechały z nami i bawiły się równie dobrze, jak moja córka. Jeśli o mnie chodzi, starałem się miło spędzić czas, ale myślami wciąż wracałem do wydarzeń ubiegłego tygodnia i zastanawiałem się, co jeszcze może się wydarzyć.
Nie chciałem wracać bezpośrednio z kina do domu. Marge i Liz też chętnie pojechały do rodziców, gdzie mama przygotowała zapiekankę z tuńczyka z makaronem z białej mąki. Dla London był to prawdziwy przysmak, zjadła więcej niż zwykle i w drodze do domu najedzona przysnęła na tylnym siedzeniu. Planowałem, że wykąpię ją, poczytam jej do snu i resztę wieczoru spędzę przed telewizorem.
Tak się jednak nie stało. Kiedy tylko weszliśmy do domu, London pobiegła do pokoju i chwilę później usłyszałem, jak woła:
– Tatusiu! Chodź szybko! Chyba coś się stało Pani Sprinkles!
Wszedłem do pokoju i zajrzałem do klatki – chomik wyglądał, jakby próbował przecisnąć się przez pręty.
– Jak dla mnie wygląda normalnie – stwierdziłem.
– To Pan Sprinkles. Pani Sprinkles się nie rusza.
Zmrużyłem oczy.
– Myślę, skarbie, że ona śpi.
– A jeśli zachorowała?
Nie wiedziałem, co robić, sięgnąłem więc do klatki i wziąłem Panią Sprinkles do ręki. Była ciepła – to zawsze dobry znak – i czułem, że zaczyna się ruszać.
– Nic jej nie jest?
– Myślę, że nie – odparłem. – Chcesz ją potrzymać?
Pokiwała główką i nadstawiła rączki, na których ułożyłem chomika. Patrzyłem, jak podnosi stworzonko do twarzy.
– Potrzymam ją trochę, żeby się upewnić.
– W porządku – odparłem i pocałowałem ją w czubek głowy. – Ale nie za długo, dobrze? Czas spać.
Jeszcze raz pocałowałem ją w głowę i ruszyłem w stronę drzwi.
– Tatusiu? – zapytała.
– Tak?
– Musisz posprzątać klatkę.
– Zrobię to jutro, dobrze? Jestem trochę zmęczony.