We dwoje. Николас Спаркс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 30

Жанр:
Серия:
Издательство:
We dwoje - Николас Спаркс

Скачать книгу

Teraz?

      – Dzięki temu będziesz mógł jej poczytać, kiedy zjemy, i położyć ją spać. Jest zmęczona, a ja mam mnóstwo roboty.

      – Jasne – odparłem i uświadomiłem sobie, że kolejny raz położę się sam.

      ROZDZIAŁ 7

      Two by Two

      Kiedy London miała trzy i pół roku, wszyscy troje wybraliśmy się na piknik w okolice jeziora Norman. Nigdy więcej tam nie wróciliśmy. Vivian spakowała pyszny lunch, a ponieważ dzień był wietrzny, w drodze nad jezioro zatrzymaliśmy się w sklepie i kupiliśmy latawiec. Wybrałem taki, jaki pamiętałem z dzieciństwa: prosty i niedrogi, niepodobny do tych, o których puszczaniu marzą zapaleńcy.

      Okazał się idealnym latawcem dla dziecka. Puściłem go sam, a kiedy wzbił się w niebo, wyglądał, jakby miał tam zostać na zawsze. Nieważne, co robiłem: stałem w miejscu czy chodziłem. A gdy oddałem szpulkę London, ona również mogła robić, co chciała: zbierać kwiaty, gonić motyle, bawić się z małym cocker spanielem uroczej pary – latawiec wzbijał się nad naszymi głowami. Kiedy w końcu usiedliśmy do lunchu, przywiązałem go do pobliskiej ławki, a on kołysał się na wietrze.

      Vivian była w pogodnym nastroju i spędziliśmy w parku większość popołudnia. Pamiętam, że w drodze do domu pomyślałem sobie, że o to właśnie chodzi w życiu i choćby nie wiem co, nigdy nie zawiodę mojej rodziny.

       Ale właśnie to robiłem. A przynajmniej tak się czułem. Miałem wrażenie, że zawodzę wszystkich, łącznie z sobą samym.

      *

      Była środa, trzeci dzień pracy Vivian, a ja miałem opiekować się London.

      Przez cały dzień.

      Stojąc z nią przed gabinetem kręgarza numer dwa, miałem wrażenie, jakbym wysyłał córkę za granicę. Myśl o tym, że będzie siedziała w poczekalni z nieznajomymi, sprawiała, że czułem się nieswojo; gazety i wiadomości utwierdzają rodziców w przekonaniu, że licho czai się wszędzie, gotowe w każdej chwili wyskoczyć jak diabeł z pudełka.

      Przez moment zastanawiałem się, czy moi rodzice martwili się tak o mnie i Marge. Oczywiście, że nie. Ojciec zostawiał mnie na ławce przed starą karczmą, do której zaglądał od czasu do czasu, żeby napić się piwa z kolegami. Ławka stała na rogu ruchliwej ulicy, obok przystanku autobusowego.

      – Rozumiesz, że to ważne spotkanie dla tatusia?

      – Tak. – London kiwnęła głową.

      – Chcę, żebyś siedziała spokojnie.

      – Mam nie wstawać, nie spacerować i nie rozmawiać z nieznajomymi. Już to mówiłeś.

      Vivian i ja musieliśmy postępować jak należy, bo London robiła dokładnie to, o co ją prosiliśmy. Recepcjonistka pochwaliła ją, że przez całe spotkanie zachowywała się jak dobrze wychowana młoda dama, co złagodziło nieco moje poczucie winy.

      Niestety, ten klient też nie był zainteresowany moją ofertą. Po trzech dotychczasowych spotkaniach przegrywałem trzy do zera, a wizyta w restauracji następnego dnia podniosła ten wynik na cztery do zera.

      Siląc się na optymizm, zachowałem najlepszą prezentację na piątkowe popołudnie. Właścicielka spa – gadatliwa blondynka po pięćdziesiątce – była pełna entuzjazmu, wiedziała, kim jestem, i znała niektóre z moich wcześniejszych kampanii. Rozmawiając z nią, czułem się odprężony i pewny siebie, a kiedy skończyłem, miałem wrażenie, że nie mogło mi pójść lepiej. A jednak gwiazdy mi nie sprzyjały.

      Nie tylko nie umówiłem na przyszły tydzień żadnych spotkań, ale przegrywałem z przeciwnościami losu pięć do zera.

      *

      Tymczasem w domu czekał mnie wieczór randkowy.

      Wychodzę z założenia, że trzeba świętować, nawet jeśli nie ma do tego okazji.

      Jednak nie do końca tak było. Podczas gdy ja nie osiągałem żadnych sukcesów na polu zawodowym, Vivian miała się czym pochwalić. Udało jej się nawet załatwić zespół z lat osiemdziesiątych, którego nazwę kojarzyłem. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła. Ja za to spędzałem coraz więcej czasu z London, co właściwie powinno być wspaniałe.

      Tyle że… wcale takie nie było. Przy całej tej nieustającej bieganinie miałem wrażenie, że pracuję dla London, zamiast spędzać z nią czas.

      Czy tylko ja się tak czułem? Czy inni rodzice też mają takie wrażenie?

      Nie wiem, ale wieczór randkowy to wieczór randkowy i kiedy London była na lekcji tańca, ja skoczyłem do sklepu i kupiłem łososia, stek i butelkę chardonnay. Gdy wróciliśmy do domu, SUV Vivian stał na podjeździe i London wyskoczyła z samochodu, wołając mamę. Poszedłem za nią z siatkami pełnymi zakupów, ale chwilę później zobaczyłem, jak zbiega ze schodów. Nie widziałem Vivian, lecz słyszałem, jak woła z sypialni.

      – Tu jesteś, kochanie! – powitała London. – Jak ci minął dzień? – Idąc za ich głosami, wszedłem do sypialni i zobaczyłem moją żonę i córkę przy łóżku, na którym leżały otwarta spakowana walizka i dwie puste torby sklepowe.

      Sprawunki.

      – Widzę, że szykujesz się na jutro.

      – Właściwie muszę lecieć dziś.

      – Wyjeżdżasz? – London ubiegła moje pytanie.

      Patrzyłem, jak Vivian kładzie rękę na jej ramieniu.

      – Nie chcę, ale muszę. Przykro mi, skarbie.

      – Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała.

      – Wiem, skarbie. Wynagrodzę ci to, kiedy wrócę w niedzielę. Zrobimy coś fajnego, tylko ty i ja.

      – Ale co? – dopytywała się London.

      – Ty zdecydujesz.

      – Może… – Patrzyłem, jak umysł London próbuje uporać się z problemem. – Pojedziemy na farmę borówek? Tam, gdzie kiedyś? Będziemy zbierać borówki i głaskać zwierzątka?

      – Świetny pomysł! – odparła Vivian. – Tak zrobimy.

      – Musimy też posprzątać klatkę chomików.

      – Tatuś się tym zajmie, kiedy mnie nie będzie. Tymczasem zrobimy ci coś do jedzenia, dobrze? Odgrzeję ci kurczaka z ryżem. Zaczekasz na mamusię w kuchni? Muszę porozmawiać z tatusiem.

      – Dobrze – zgodziła się London.

      – A więc… – zacząłem, kiedy zostaliśmy sami – wylatujesz już dziś.

      – Muszę wyjechać za pół godziny. Walter chce,

Скачать книгу