We dwoje. Николас Спаркс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 27

Жанр:
Серия:
Издательство:
We dwoje - Николас Спаркс

Скачать книгу

a na ścianach wisiały bannery z nazwiskami zwycięzców krajowych konkursów.

      – No już, idź – ponaglałem London.

      – Nie mogę wyjść na parkiet, dopóki nie dostanę pozwolenia.

      – Jak to?

      – Przestań tyle mówić, tatusiu. Rodzice mają być cicho, kiedy pani Hamshaw mówi. Przez ciebie będę miała jeszcze więcej kłopotów.

      Pani Hamshaw – surowa kobieta z włosami koloru żelaza upiętymi z tyłu głowy w ciasny kok – wyszczekiwała polecenia do grupy pięcio-, sześciolatków. Chwilę później ruszyła ku nam sprężystym krokiem.

      – Przepraszam za spóźnienie – zacząłem. – Mama London zaczęła dziś pracę, a ja nie mogłem znaleźć stroju do tańca.

      – Rozumiem. – Pani Hamshaw zmierzyła mnie od stóp do głów. Nie powiedziała nic więcej, po prostu dała do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolona, i w końcu położyła dłoń na ramieniu London. – Możesz wejść na parkiet.

      London ze spuszczoną głową powlokła się na środek sali.

      Nauczycielka odprowadziła ją wzrokiem i kolejny raz spojrzała na mnie.

      – Proszę dopilnować, żeby to się więcej nie powtórzyło. Spóźnienia rozpraszają dzieci, a i bez tego trudno utrzymać je w ryzach.

      Wyszedłem, zadzwoniłem do sekretarki tylko po to, żeby dowiedzieć się, że nikt nie zostawił dla mnie żadnych wiadomości, i przez kolejną godzinę patrzyłem, jak London i inne dziewczynki na próżno dwoją się i troją, żeby zadowolić panią Hamshaw. Raz czy dwa widziałem, jak London nerwowo obgryza paznokcie.

      Kiedy po zajęciach wracaliśmy do samochodu, przygarbiona wlokła się kilka kroków za mną. Nie odezwała się ani słowem aż do chwili, gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu.

      – Tatusiu?

      – Tak, skarbie?

      – Kiedy wrócimy do domu, będę mogła zjeść Lucky Charms1?

      – To nie jest obiad, tylko śniadanie. Poza tym wiesz, że mama nie lubi, kiedy jesz słodkie płatki.

      – Mama Bodhiego pozwala mu czasem jeść Lucky Charms. A ja jestem głodna. Proszę, tatusiu.

      Powiedziała to najbardziej płaczliwym, żałosnym głosem. Jak mogłem jej odmówić?

      Podjechałem do sklepu i kupiłem paczkę płatków, przez co dotarliśmy do domu z trzyminutowym opóźnieniem.

      Przygotowałem London płatki z mlekiem, napisałem do Vivian SMS-a z pytaniem, kiedy wróci, i kompletnie wykończony zabrałem się do pracy. Musiałem stracić poczucie czasu, bo kiedy Vivian zajechała przed dom, dochodziła dwudziesta.

      Dwudziesta?

      London dotarła do drzwi przede mną i patrzyłem, jak Vivian bierze ją na ręce, całuje i stawia na ziemi.

      – Przepraszam za spóźnienie. Nagła sytuacja w pracy.

      – Myślałem, że miałaś szkolenie.

      – Bo miałam. W zasadzie przez cały dzień. A później, o szesnastej, dowiedzieliśmy się, że dziennikarz z Raleigh „News & Observer” przygotowuje artykuł demaskatorski o jednej z inwestycji Waltera. I nagle mieliśmy sytuację kryzysową. Wszyscy, w tym ja.

      – Ty? To twój pierwszy dzień w pracy.

      – Dlatego mnie zatrudnili – odparła. – Poza tym mam doświadczenie w radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych. Mój nowojorski szef wiecznie miał problemy z prasą. Musieliśmy się spotkać i obmyślić plan działania; zresztą i tak miałam pogadać z rzecznikami prasowymi Spannermana. Urwanie głowy. Mam nadzieję, że zostawiłeś mi coś do jedzenia. Umieram z głodu. Nieważne, co przygotowałeś.

      Ups.

      Musiała zobaczyć moją minę, bo lekko się przygarbiła.

      – Nie zrobiłeś kolacji?

      – Nie. Zająłem się robotą…

      – To znaczy, że London nie jadła?

      – Tatuś pozwolił mi jeść Lucky Charms – oświadczyła z uśmiechem moja córka.

      – Lucy Charms?

      – To była tylko przekąska – odparłem zepchnięty do defensywy.

      Ale Vivian już nie słuchała.

      – Zobaczmy, co uda nam się upichcić na kolację, dobrze? Coś zdrowego.

      – Dobrze, mamusiu.

      – Jak było na lekcji tańca?

      – Spóźniliśmy się – rzuciła London. – I pani była bardzo, ale to bardzo zła na tatusia.

      Vivian zacisnęła usta w wąską kreskę, przez co wyglądała na równie niezadowoloną, jak pani Hamshaw.

      *

      – A poza sytuacją kryzysową, jak było w pracy? – zapytałem później, kiedy leżeliśmy w łóżku. Widziałem, że wciąż jest na mnie zła.

      – W porządku. W kółko spotkania i przyzwyczajanie się do nowego miejsca.

      – A lunch ze Spannermanem?

      – Chyba dobrze – odparła. Nie dodała nic więcej.

      – Myślisz, że będziesz mogła dla niego pracować?

      – Chyba nie będę miała z tym żadnego problemu. Większość kadry kierowniczej jest tam od lat.

      Pod warunkiem że są kobietami, pomyślałem.

      – Daj mi znać, gdyby kiedykolwiek się do ciebie przystawiał, dobrze?

      – To tylko praca, Russ. – Westchnęła.

      *

      Wstałem o świcie i zanim Vivian się obudziła, popracowałem na komputerze. Jej rozmowa ze mną w kuchni była kompletnie beznamiętna. Wręczyła mi listę zakupów i przypomniała, że London ma lekcję gry na pianinie; poprosiła też, żebym dowiedział się, czy kiedy zacznie się rok szkolny, nauczycielka znajdzie dla niej czas we wtorki i czwartki po południu lub wieczorem. Wychodząc, odwróciła się w moją stronę.

      – Czy mógłbyś być bardziej sumienny, jeśli chodzi o London? Zawozić ją na czas na zajęcia i przypilnować, żeby jadła jak należy? Nie proszę cię o nic, czego sama nie robiłam przez lata.

      Zabolało mnie to, ale zanim zdążyłem się odezwać, drzwi się za nią zamknęły.

      *

      London

Скачать книгу