W pogoni za Harrym Winstonem. Лорен Вайсбергер

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W pogoni za Harrym Winstonem - Лорен Вайсбергер страница 8

W pogoni za Harrym Winstonem - Лорен Вайсбергер

Скачать книгу

nawet kiedy znajdował się pod wyłączną opieką Marca, pierwszego z jej trzech chłopaków, ale odkąd dzieliła z ptakiem liczące ponad sto metrów kwadratowych mieszkanie i poznała opanowane przez niego (zero treningu i absolutne zero zachęty) niedogodnie obszerne słownictwo, niemal wyłącznie ograniczone do żądań, krytyki i dyskusji o samym sobie prowadzonych w trzeciej osobie, lubiła go jeszcze mniej. Z początku odmówiła opieki nad papugą przez trzy tygodnie, na które po zrobieniu w czerwcu dyplomu Marc pojechał do Gwatemali szlifować hiszpański. Jednak tak prosił, że się ugięła. Typowe. Zapowiadane przez Marca trzy tygodnie zmieniły się w miesiąc, miesiąc przedłużył się do trzech, trzy przeszły w stypendium Fullbrighta na badanie wpływu wojny domowej na pokolenie gwatemalskich dzieci. Marc już dawno temu ożenił się z urodzoną w Nikaragui i wykształconą w Stanach ochotniczką z Korpusu Pokoju i przeprowadził się do Buenos Aires, a Otis tkwił u Emmy.

      Otworzyła klatkę i zaczekała, aż ptak pchnie drzwiczki, otwierając je na oścież. Niezręcznie wyskoczył na podstawione ramię i spojrzał Emmy prosto w oczy.

      – Grono! – skrzeknął.

      Westchnęła i wygrzebała jedno z miski stojącej w zagłębieniu zmiętej kołdry. Emmy wolała owoce, które mogła pokroić albo obrać ze skórki, ale Otis miał odjazd na punkcie winogron. Ptak wyrwał winogrono spomiędzy jej palców, połknął w całości i natychmiast zażądał jeszcze.

      Jest taka banalna! Rzucona przez ordynarnego faceta, zastąpiona młodszą kobietą, gotowa podrzeć namacalny symbol swojego pełnego kłamstw związku, skazana na towarzystwo niewdzięcznego zwierzaka. Byłoby to dość zabawne, gdyby nie chodziło o jej własne żałosne życie. Cholera, rzecz była zabawna, kiedy chodziło o Renee Zellweger w roli słodkiej pulchnej dziewczyny, urządzającej w oparach alkoholu sesję użalania się nad sobą, ale nie wydawała się już taka komiczna, kiedy sama zajęła pozycję słodkiej, pulchnej dziewczyny. No dobrze, kościstej i to w niezbyt atrakcyjny sposób. W każdym razie jej życie właśnie zmieniło się w żałosny żart. Pięć lat do spuszczenia w kiblu. Między dwudziestym czwartym a dwudziestym dziewiątym rokiem życia istniał tylko Duncan, przez cały czas, i co jej teraz zostało? Nie przyjęła posady, którą szef Massey zaproponował rok temu, a która dałaby jej możliwość podróżowania po świecie w poszukiwaniu miejsc na nowe restauracje i nadzorowania ich organizacji – Duncan błagał ją, by zachowała stanowisko głównego menedżera w Nowym Jorku, żeby mogli się częściej widywać. No i z pewnością nie doczekała się zaręczynowego pierścionka, to było zarezerwowane dla niemal nieletniej dziewicy, która nigdy, przenigdy, nie będzie zmuszona do przeżywania wyrazistych koszmarów na temat kurczących się jajników. Emmy musiała zadowolić się srebrnym wisiorkiem w kształcie serca od Tiffany’ego, który Duncan dał jej na urodziny. Identycznym jak te, co odkryła później, które kupił na urodziny także siostrze i babci. Oczywiście gdyby faktycznie chciała dokonać aktu samoudręczenia, mogłaby zauważyć, że tak naprawdę to matka Duncana wybrała i kupiła wszystkie trzy, by oszczędzić zapracowanemu synowi trudu związanego z nabywaniem prezentów.

      Kiedy zrobiła się taka zgryźliwa? Jakim sposobem wszystko tak się ułożyło? Sama jest sobie winna, co do tego miała absolutną pewność. Jasne, kiedy zaczęli się umawiać, Duncan był inny – chłopięcy, czarujący i jeśli nie dało się powiedzieć, że poświęcał jej uwagę, to przynajmniej był trochę bardziej obecny – ale podobnie było z Emmy. Właśnie rzuciła pracę kelnerki w Los Angeles, żeby wrócić do szkoły gastronomicznej, o której marzyła od dziecka. Po raz pierwszy od czasów college’u była z Leigh i Adrianą i, rozradowana pobytem na Manhattanie, czuła dumę, że podjęła tak zdecydowane działania. Jasne, szkoła okazała się trochę inna od jej wyobrażeń: zajęcia często były sztywne i nudne, a koledzy z klasy jak szaleni konkurowali o praktyki i inne stanowiska w restauracji. Ponieważ mieszkała w Nowym Jorku tymczasowo i nie znała nikogo oprócz innych studentów, życie towarzyskie szybko nabrało kazirodczego posmaku. A, był jeszcze ten incydent z odwiedzającym ich szefem kuchni wysoko ocenionym przez Michelina, który trwał nawet krócej niż czas potrzebny na przygotowanie grzanki croque monsieur.

      Emmy nadal kochała gotowanie, ale straciła złudzenia co do szkoły gastronomicznej, kiedy załapała się na praktykę w restauracji szefa Masseya, Willow. Poznała Duncana właśnie w czasie praktyki, szalonego, niemal pozbawionego snu okresu, gdy zaczęła zdawać sobie sprawę, że znacznie bardziej odpowiada jej praca z klientami niż w kuchni, i trudziła się jak szalona, żeby odkryć dla siebie jakieś miejsce w przemyśle restauracyjnym. Nienawidziła wybujałego ego szefów kuchni i braku kreatywności, bo zaledwie odtwarzali starannie przedyktowane przepisy. Dręczyła ją niemożność kontaktu z ludźmi, którzy faktycznie jedli to, co pomagała przygotowywać. Nie znosiła zamknięcia na osiem czy dziesięć godzin w gorącej, pozbawionej okien kuchni, gdzie tylko krzyki przy wydawaniu dań i brzęk garnków przypominały, że nie znalazła się w piekle. Nic z tego nie pasowało do jej romantycznej wizji życia światowej sławy kucharza. Jeszcze bardziej zaskoczyło ją, że uwielbia obsługiwać stoły i zajmować się barem, pogawędzić z klientami i resztą personelu, a później prowadzić jako asystentka głównego menedżera, pilnować, żeby wszystko toczyło się gładko. Był to dla niej niespokojny czas ponownego określenia, jakiej naprawdę chce kariery zawodowej i życia. Teraz zdawała sobie sprawę, że aż się prosiła o kogoś w rodzaju Duncana.

      Właściwie prawie można było zrozumieć – prawie – dlaczego natychmiast zakochała się w Duncanie w nocy po przyjęciu dla młodych przyjaciół tego czy tamtego, jednej z dziesiątek imprez, na które tego roku zaciągnęła ją Adriana.

      Emmy zauważyła go całe wieki wcześniej, nim do niej podszedł, chociaż wciąż nie umiałaby powiedzieć dlaczego. Może chodziło o pognieciony garnitur i poluzowany krawat, jednocześnie pełne smaku i konserwatywne oraz idealnie dobrane, tak odmienne od workowatych poliestrowych kucharskich uniformów, do których się przyzwyczaiła. A może dlatego, że wydawał się znać wszystkich i rozdawał klepnięcia w plecy, pocałunki w policzek i, od czasu do czasu, pełne galanterii ukłony przyjaciołom oraz przyszłym przyjaciołom. Jak można być tak pewnym siebie? Jak można z taką łatwością poruszać się wśród ludzi, nie zdradzając ani odrobiny niepewności? Emmy śledziła go, gdy przemieszczał się po sali, z początku dyskretnie, a potem z natężeniem, którego sama nie potrafiła zrozumieć. Dopiero gdy większość młodych profesjonalistów wyszła zjeść późne kolacje albo wcześnie położyć się spać, a Adriana odpłynęła ze swoim aktualnym mężczyzną, Duncan do niej podszedł.

      – Cześć, jestem Duncan. – Bokiem wślizgnął się między jej stołek a puste siedzenie, prawe ramię opierając o bar.

      – Och, przepraszam. Właśnie wychodziłam. – Emmy zsunęła się tyłem ze stołka, umieszczając siedzenie między nimi.

      Uśmiechnął się szeroko.

      – Nie chodzi mi o twoje miejsce.

      – Och, ummm, przepraszam.

      – Chcę zaprosić cię na drinka.

      – Dzięki, ale właśnie, eeeee…

      – Wychodziłaś.

      – Tak.

      – Już to mówiłaś, ale mam nadzieję, że zdołam cię przekonać, żebyś została trochę dłużej.

      Zmaterializował się barman z dwoma kieliszkami martini, malutkimi w porównaniu

Скачать книгу