Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 89

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

w tym zapachu.

      – Nie, nie… Okna zostawię otwarte. Będzie dobrze!

      Teresa zaprosiła Niechciców na niedzielę na obiad. Jej wyjazd na Litwę odwlekał się z dnia na dzień i miał nastąpić dopiero po niedzieli.

      Niechcicowie stali przed sienią, póki kareta nie wytoczyła się za bramę, a potem Bogumił powiedział:

      – Przyjemnie było, prawda? Wszystko tak dobrze poszło.

      Barbara spojrzała na niego rozognionymi oczyma.

      – Było strasznie – oznajmiła bez chwili namysłu.

      – Jak to? Dlaczego?

      – Nie chcę, żebyś do mnie mówił – odrzekła jeszcze bardziej stanowczo.

      17

      Bogumił nie rozumiał, co się pani Barbarze stało. Poszedł za nią do sypialni, gdzie zasiadła przy łóżeczku dziecka i udawała teraz, że go nie widzi. Jakiś czas milczał posłusznie, a na koniec zapytał:

      – Zmęczył cię dzień dzisiejszy?

      Odpowiedź wytrysła tak natychmiast, jakby dawno gotowa czekała tylko na to jego pytanie.

      – Weź, złam łodygę kwiatu, a potem dziw się, że zwiądł, i pytaj, czy jest zmęczony!

      – Nie rozumiem takich górnolotnych porównań. Powiedz wyraźnie. Czy ja ci co zrobiłem?

      – Och, to naiwne udawanie. Lepiej nie mów nic, bo mi obudzisz dziecko. I nie pal tu papierosa.

      I nagle, jakby to było umówione, przeszli do kancelarii. Tam rzeczy się od razu wyjaśniły.

      – Postawiłeś mnie w głupie położenie – rzekła pani Barbara. – Nie zasypuje się nikogo kwiatami w taki sposób, że ja nic o tym nie wiem.

      Bogumił patrzył na nią zgorszony, ale nie całkiem pewny siebie.

      – Że ty nic nie wiesz? Żartujesz chyba – próbował się uśmiechnąć. – Kazałem po prostu naciąć trochę gałęzi. Nieraz to przecież robiłem, kiedy kto z gości wyjeżdżał.

      – Co za obłuda! To ja przecież zawsze rwałam dla gości kwiaty. A jeżeli trzeba było chłopaka do nacięcia gałęzi, to ja ci o tym zawsze przypominałam.

      – Może… Nie pamiętam!… Wobec tego powinnaś być kontenta, że raz ja się sam domyśliłem.

      – Domyśliłeś się, kiedy chodziło o Teresę.

      Bogumił milczał.

      – Domyśliłeś się, kiedy chodziło o Teresę?! – powtórzyła natarczywie i z lękiem.

      – Może… – odpowiedział, znów patrząc w ziemię. – Więcej radości sprawia mi dać kwiaty Teresie niż komukolwiek z twojej rodziny. I jeżeli w tym jest co złego, to nie mogę nic na to poradzić.

      Pani Barbara tarła w pomieszaniu twarz, jakby się chciała przekonać, czy nie śni. Powtórzyła kilkakrotnie:

      – Więc już do tego doszło, że nic nie możesz poradzić.

      – Do niczego nie doszło – odparł Bogumił, odzyskując przewagę. – Zastanów się, co ty mówisz, co czynisz? Po prostu lubię Teresę, bo któż by jej nie lubił. Nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego. Ty sama kochasz ją…

      – Ale ja się z nią nie zmawiam za czyimiś plecami – przerwała Barbara.

      – Zmawiam?!

      – A tak – śpieszyła, jakby teraz dopiero uprzytomniwszy sobie właściwą swoją pretensję. – Myślisz, że mnie idzie o kwiaty? Kwiaty są głupstwem. Ma się rozumieć, że masz prawo dać kwiaty, komu chcesz. Ale dlaczego ona tak zaraz się domyśliła i tobie dziękowała? To zupełnie tak wyglądało, jakbyście coś mieli ze sobą i jakbyś dlatego narwał dla niej jaśminu, i jakby…

      – Zastanów się, kobieto, co też ty wygadujesz. Dlaczego się domyśliła? Dlaczego mi dziękowała? Po prostu dziękowała jednemu z nas dwojga – tłumaczył Bogumił, ale zrobiło mu się w duszy jasno i ciepło na wspomnienie tej sceny. – Może – dodał – chciała mi okazać uprzejmość, bo przez cały dzień nawet mnie przy tym Francuzie…

      – Słuchaj – przerwała znowu dziko pani Barbara. – Po co mnie męczysz? Powiedz, że kochasz Teresę. Ja ci nie będę tego miała za złe. Przecież ja widzę, że ona jedna jest warta miłości na świecie. Ale niech ja raz dowiem się prawdy i niech się to wszystko skończy. Powiedz!

      – Co się ma skończyć? – wzruszył ramionami Bogumił coraz bardziej chłodnąc. – Nie mogę nic powiedzieć, bo tak nie jest. Ja… nie kocham Teresy.

      Zamilkł zdumiony i rozgoryczony, że w ogóle mówi się o tym wszystkim. I badał siebie po cichu. Pierwszy raz zastanowił się, jak by nazwać to, co czuł dla Teresy. I czy to się w ogóle da nazwać. Była ona jedynym człowiekiem, którego lubił z niesłabnącą żywością, pomimo że żadne sprawy życiowe nie podtrzymywały tego uczucia. I pomimo że nawet niewiele z nią rozmawiał. Lecz gdy się znajdowała w pobliżu, to wszystko zaczynało być opromienione mnóstwem obietnic, możliwości. I to możliwości niezwiązanych ściśle z samą Teresą. Zapewne, że zachwycała go i głosem, i postawą, i wzięciem. Lecz ten zachwyt do niczego nie dążył, wystarczał sam sobie, zaspokajał się własną swą siłą. Podniety i nadzieje, które budziła w sercu Bogumiła Teresa, zasilały sobą nie ich wzajemny stosunek, tylko rzeczy i sprawy toczące się dokoła. Jeżeli coś mu nie szło, jeżeli do tego czy owego zabierał się bez zapału, a Teresa w tej porze się pojawiła, wszystko zdawało się na nowo wartym zachodu, a czasami dosyć było o niej pomyśleć, aby potoczne sprawy, choć i tak nigdy się nimi nie nużył, zyskiwały nową świeżość, nowe uzasadnienie.

      Był to stan ducha niemający nic określonego na widoku, bezcenne uczucie, na jakie pozwala sobie niekiedy mężczyzna, co niejednego w swym życiu kosztował i wie, że to i owo jest mu z łatwością dostępne.

      Bogumił był, owszem, gotów zdać żonie sprawę z tych uczuć, ale nie wiedział, czy to potrafi. Jednak spróbował.

      – Mogę cię zapewnić – powiedział – że w tym wszystkim nic więcej nie ma, tylko to, że ją rad widzę. Rad o niej myślę. I nic więcej nigdy z tego nie będzie.

      Gdy na to nic nie odrzekła, rozjaśnił się i ośmielony zawołał:

      – Ej, wiesz, kochana, gdyby to nie szło o Teresę, której naprawdę krzywda się dzieje, że z jej powodu tak niepoczciwie rozmawiamy, żeby to, mówię, nie dotyczyło Teresy, tobym był taki szczęśliwy, że jesteś o mnie zazdrosna.

      – Nie jestem zazdrosna. O, żebyś wiedział, jak się mylisz, jak nic, nic nie rozumiesz! – wykrzyknęła z tak szczerym i bolesnym oburzeniem, że się na chwilę przeraził, ale wnet wrócił do swej myśli:

      – Zazdrosna jesteś, zazdrosna

Скачать книгу