(Nie)pamięć. Марк Леви
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу (Nie)pamięć - Марк Леви страница 18
– Po ile mieliście lat?
– Po jedenaście. Katzenberg, kazał na siebie mówić Katz, był pasjonatem. Dzięki niemu odkryliśmy inny świat, to znaczy nie do końca, bo przecież już się z tym światem na co dzień stykaliśmy, ale uważaliśmy, że jest nijaki. Mój ojciec pracował w fabryce elementów elektronicznych, wyłapywał te wadliwe. Ojciec Luke’a, z wykształcenia inżynier, konserwował klimatyzatory. Krótko mówiąc, pomysł kariery naukowej wydawał się nam tak samo pociągający jak pocałowanie mojej kuzynki.
– Bo co, była paskudna?
– Nadal jest. Katz zaszczepił nam upodobanie do czytania, a okazane zainteresowanie pobudziło w nas głód wiedzy. To był pokręcony gość. Bez względu na porę roku nosił sraczkowatą sztruksową marynarkę. Ciągle się zastanawiam, jak ktoś tak wyrafinowany mógł się tak okropnie ubierać. A ten jego samochód… Ohydnie brudny stary datsun. Dziwnym trafem w Katzu wszystko było stare… oprócz niego samego. Miał niewiarygodnie nowoczesny umysł. Po lekcjach oddawał się czasem pewnemu rytuałowi, a my wyliśmy ze śmiechu. Kiedy go coś napadło, przyzywał maga, wielkiego Kudaja, żeby nas obronił przed złym plemieniem, które nazywał sektą „Nieznośnych”! Zarzekał się aż do znudzenia, że spotkamy mnóstwo ludzi oddanych temu kultowi, i błagał, żebyśmy nigdy ich nie słuchali, żebyśmy zawsze ich potępiali. Któregoś dnia przyszedł do klasy z drzewkiem cytrynowym. Wbił sobie do głowy, że będzie uprawiał cytryny. Oczywiście postarał się, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli, i wszyscy się z niego natrząsali, bo jedyne cytryny, jakie można było znaleźć w Baldwin, znajdowały się w supermarkecie i przyjechały z Florydy. Krótko mówiąc, kazał nam zbudować małą szklarnię, a my dowiedzieliśmy się o istnieniu lamp solarnych… Słyszałaś o fototerapii?
– Nie, udało mi się dostać na jedną z najlepszych uczelni technicznych, ale jestem kompletną idiotką.
– Przykro mi. No więc przez cały rok skakaliśmy koło jego drzewka cytrynowego, a osiem miesięcy później prowadziliśmy sprzedaż lemoniady cytrynowej w szkole. To on odkrył w nas powołanie do nauki. W wolnym czasie obaj z Lukiem przetrząsaliśmy rupiecie naszych ojców i podkradaliśmy części zamienne po prostu dla zabawy i żeby poczuć dreszczyk. Pewnego dnia zwinęliśmy ich tak dużo, że o mało nie poobrywaliśmy kieszeni. Pan Katzenberg kazał nam wszystko wyjąć i zdradzić pochodzenie naszego skarbu. W zamian za obietnicę, że nie wyda nas rodzicom, zmusił nas, żebyśmy coś z tego zbudowali. Wobec tego zabraliśmy się do majsterkowania i składania elementów. Nasz pierwszy pomysł racjonalizatorski polegał na przekształceniu starego klimatyzatora w nawilżacz, który włączał się automatycznie przy określonym stopniu wilgotności. Rzecz jasna, oryginalny model, podobnie jak czujnik, pochodziły ze składu uszkodzonych części… Dlatego dobrze działał przez jakieś pierwsze dwadzieścia cztery godziny, a potem spłonął w szopie ojca Luke’a. Na szczęście byliśmy na miejscu i ograniczyliśmy straty. Trochę później, nadal przy współudziale naszego belfra, opracowaliśmy system, który już po pierwszej kropli deszczu uruchamiał wycieraczki w samochodzie. Zainstalowaliśmy go w aucie ojca Luke’a, pewni, że dostaniemy takie lanie jak jeszcze nigdy. A stało się odwrotnie. Następnego dnia wieczorem czekał na nas przed szopą i właśnie ta chwila zadecydowała o naszej przyszłości. Pogratulował nam i powiedział, że wprawdzie nasz wynalazek jest genialny, ale istnieje w o wiele doskonalszej wersji. Nasz mechanizm uruchamiający wycieraczki miał tę wadę, że zasłaniał dobrą jedną trzecią szyby. Dodał jeszcze, że na drugi raz, jak będziemy się szarogęsić w jego warsztacie, mamy wymyślić coś oryginalnego. Nieważne co, bylebyśmy nigdy nie musieli naprawiać klimatyzatorów, żeby zarobić na życie. Obaj z Lukiem dojrzeliśmy w oczach jego ojca iskierkę nadziei, która przypominała też wołanie o ratunek. Ojciec Luke’a był dla nas taki ważny, że nie mogliśmy go zawieść. Dalszy ciąg już znasz, harowaliśmy jak woły i nadal kombinujemy, jak by tu stworzyć coś niespecjalnie konwencjonalnego, za to dużo bardziej obiecującego niż inteligentne wycieraczki.
– Od uprawy drzewka cytrynowego w szklarni do hodowli komórek nerwowych na płytkach krzemowych to jednak daleka droga.
– Można na to patrzeć w ten sposób. Czyli że Luke mówił ci o naszych badaniach?
– Pozwolił mi nawet zwiedzić wasze tajne laboratorium. Wpadłam tam na Flincha, który był jeszcze bardziej zakręcony niż na wykładach. Właściwie wcześniej postanowiłam do was nie dołączać, ale zmieniłam zdanie. Nie wiem, czy kochankowie zwykle przybijają piątkę – oznajmiła Hope wyciągając dłoń – ale mam dobre chęci.
– Według mnie żeby przypieczętować takie przymierze, potrzeba raczej seksu. Chwileczkę, dopiero co zwiedziłaś Ośrodek, ale to ja cię przekonałem historyjką o drzewku cytrynowym?
– Nie ty. Trochę twój nauczyciel z tą swoją sztruksową marynarką i mocno ojciec Luke’a – dodała Hope, zdejmując koszulę.
Nazajutrz Hope ściągnęła do kafeterii Luke’a i Josha i przedstawiła im swoje warunki. Weźmie udział w ich badaniach, ale odmawia pomocy finansowej od Longview, a także podpisywania jakiejkolwiek umowy z wyjątkiem klauzuli poufności, i jeśli zechce, w każdej chwili będzie mogła zerwać współpracę. Kolejny warunek: będzie sypiać w pokoju Josha wyłącznie w weekendy i w środy dla podtrzymania przyjaźni. Josh zamierzał natychmiast oprotestować ten punkt, lecz Hope była nieugięta.
Wieczorem udali się do baru, aby uczcić ten tajemny pakt.
Hope wyszła stamtąd tak podchmielona, że Josh i Luke musieli ją zanieść do swojego mieszkania. Spędzając u nich noc, złamała własną zasadę – to był czwartek.
6
Hope dolała sobie po raz trzeci. Odstawiła karafkę, wypiła szklankę wody i westchnęła.
– Oddychaj i odpręż się. Jestem pewien, że zaraz przyjdzie.
– Że przyjdą – sprostowała. – A w ogóle co ty o tym wiesz? Nie znasz mojego ojca, nigdy go nie widziałeś… – urwała.
Drzwi do restauracji się otwarły.
Do małego lokalu wkroczyła, zwracając powszechną uwagę, istota o apetycznie pełnych kształtach, na wysokich obcasach, w prostej obcisłej spódniczce.
– Są obfite biusty, dla których nie wystarczy wszechświata, żeby mogły swobodnie oddychać – wyrwało się Hope.
– Co? – zapytał Josh zahipnotyzowany.
– Nic, nie wiedzieć czemu właśnie mi się przypomniał kawałek wiersza, którego się nauczyłam w czasie lektoratu z języków obcych.
– Myślisz, że to ona…
– Och, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Tata pewnie właśnie parkuje samochód, żebyśmy mogły swobodnie zawrzeć znajomość. Zawsze słynął z odwagi w tego rodzaju sytuacjach.
– To nie jest pierwszy raz?
– Numer sześć…
Kobieta