(Nie)pamięć. Марк Леви
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу (Nie)pamięć - Марк Леви страница 17
– Z powodu tego, co jest między wami?
– Sama nie mam pojęcia. Mógłbyś mnie odwieźć na kampus? To miejsce jest dołujące.
– Najpierw cię oprowadzę. Nie po to zasuwałem taki kawał drogi, żeby sobie pogadać – odparł Luke, otwierając pilotem bramę. – Kiedy znajdziemy się w środku, z nikim nie rozmawiaj, a z wszelkimi pytaniami, które chciałabyś mi zadać, zaczekaj, aż wyjdziemy z powrotem na zewnątrz.
Hope usiłowała odgadnąć, co ją powstrzymuje, chociaż zazwyczaj była taka nieustraszona i ciekawa. Pchnęła drzwi samochodu i ruszyła w kierunku Ośrodka, zmuszając się, by zachować spokój.
Luke podążał tuż za nią. Przytknął dłoń do skanera linii papilarnych, a gdy drzwi ustąpiły, nagle popchnął Hope do przodu.
Osłupiała dziewczyna wkroczyła do śluzy. Luke gestem nakazał jej milczenie. Kiedy zapaliła się przed nimi zielona dioda, opuścił śluzę i poszedł pierwszy.
Była zafascynowana rozmachem i nowoczesnością wnętrza. Idąc korytarzem, podziwiała bogato wyposażone przestronne sale. Kobiety i mężczyźni, których widziała przy pracy przez szyby, należeli do tego samego pokolenia co ona. Po prawej stronie jakaś grupka prowadziła właśnie ożywioną rozmowę przed tablicą interaktywną, nieco dalej dwie badaczki sterowały człekopodobnym robotem. Wprawdzie mimika jego twarzy nikogo by nie zmyliła, za to jego oczy urzekały ludzkim spojrzeniem. Po lewej stronie czwórka młodych badaczy posługiwała się jakąś osobliwą drukarką. Hope już miała otworzyć usta, lecz Luke przypomniał jej wzrokiem, że ma się nie odzywać. Gdy czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu, aż podskoczyła.
– Kiedy się patrzy stąd, wygląda to na najzwyklejszą drukarkę atramentową – powiedział Flinch. – Proszę sobie wyobrazić, że wcale tak nie jest. Zawsze byłem zdania – dodał – że nie można zdobyć czyjegoś zaufania, jeśli samemu się mu nie zaufa. Zakładam, że pani nie zaprzeczy. Proszę za mną.
Hope ani się nie śniło zignorować polecenie. Autorytet profesora, spotykanego dotąd wyłącznie w auli, gdzie prowadził wykłady, wzrósł za sprawą bliskości, do jakiej nie przywykła. Z bliska mężczyzna wydał jej się zresztą o wiele bardziej dostojny niż z daleka.
Wkroczył do pomieszczenia i podszedł do stołu, przy którym badacze zajmowali się wprowadzeniem ustawień maszyny.
– W każdym calu przypomina ordynarne biurowe urządzenie peryferyjne, przyznaję, ale nie wymyślono jej po to, żeby drukowała na błyszczącym papierze śliczne fotografie – powiedział drwiąco Flinch. – Sama pani zobaczy, to dość imponujące. Najpierw skaner, taki jak te, których używa pani do skanowania dokumentów, omiata zmiany chorobowe bezpośrednio na ciele rannego.
Na ekranie umieszczonym w ścianie Hope oglądała na bieżąco to, co opisywał jej Flinch. Na szpitalnym łóżku leżał mężczyzna z poparzeniami trzeciego stopnia na ramieniu. Lekarz skanował ranną kończynę za pomocą urządzenia identycznego jak to, które widziała przed sobą. Na monitorze komputera powstawał obraz oparzenia w 3D. Odczekawszy do końca filmiku, Flinch mówił dalej:
– Urządzenie analizuje ranę, szczegółowo bada głębokość i zarysy uszkodzonych struktur, tkanek kostnych, mięśniowych, naczyniowych, nerwowych i oczywiście warstw nabłonka. Informacje te są przesyłane do komputera, który je obrabia i przekazuje do naszej słynnej drukarki. Jeżeli nie zawiera atramentu, to co w takim razie zawiera? zapyta pani. Otóż każdy kartridż napełniony jest zdrowymi komórkami, które pobraliśmy od pacjenta i umieściliśmy w hodowli. Drukarka wyrzuca te zdrowe komórki, należałoby powiedzieć: „rozpyla” dokładnie tam, gdzie każda z nich powinna się znaleźć, aby się namnożyć i uzupełnić uszkodzenie. Z grubsza biorąc, drukujemy warstwy zróżnicowanych komórek bezpośrednio w ranie pacjenta. Imponujące, co? To na razie prototyp, ale pierwsze rezultaty są naprawdę zachęcające3. Tam – ciągnął poważnym tonem Flinch, wskazując kolejną salę – pracujemy nad drukowaniem w trzech wymiarach całych organów. Gdyby pani wiedziała, ile osób umiera co roku tylko dlatego, że brakuje nam zgodnych dawców! Nie mówię, że w końcu uda nam się wydrukować nerkę trzy D we własnym salonie, ale w szpitalu nadejdzie dzień, gdy… – Flinch odwrócił się ku Hope i zatopił swe niebieskie oczy w jej oczach. Odetchnął głęboko z pewną egzaltacją. – Widzi pani, jeśli zdaniem niektórych studentów, choć nie pani, jestem tego pewien, pozwalam sobie na arogancję, to przez nadmiar pasji wobec tego, czego się tu podejmujemy. Ten kompleks rozciąga się na ponad trzydziestu tysiącach metrów kwadratowych, może więc pani sobie wyobrazić ogrom dyscyplin, nad którymi pracujemy. Luke panią odprowadzi, a ponieważ noc jest dobrym doradcą, jutro powie mu pani, czy ma ochotę przyłączyć się do nas. Jeśli nie, to skoro wie już pani, dlaczego istniejemy, liczymy na pani milczenie. Mimo że nic z tego, co dziś pani pokazałem, nie jest objęte szczególną tajemnicą.
– A to, czego mi pan nie pokazał?
– Moja droga, to pani odkryje dopiero po podjęciu decyzji. Ale proszę mi wierzyć, to jeszcze bardziej niezwykłe.
– Nic nie mówisz?
– Zastanawiałam się.
– Jak twoja kolacja z Lukiem?
– Miła… Umieram z głodu. Masz coś w lodówce?
– Ach! – rzucił Josh, wstając z kanapy.
Przetrząsnął aneks kuchenny w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przypaść do gustu Hope, zawartość lodówki nie dawała jednak większych nadziei. Josh chwycił dwa znalezione jogurty, resztkę kupionej dzień wcześniej sałatki owocowej, ale po zastanowieniu wyrzucił ją do śmieci, bo może była sprzed dwóch dni, po czym poszedł pogrzebać w zapasach płatków i napoczętych tabliczek czekolady. Poukładał wszystko na tacy i wrócił do sypialni. Hope, siedząc na łóżku po turecku, rzuciła się na pudełko płatków kukurydzianych.
– Jak się poznaliście z Lukiem?
– Najpierw włóż bluzkę. Mężczyznom i tak cholernie trudno robić dwie rzeczy naraz, jeśli więc myślisz, że patrząc na twoje gołe piersi, będę w stanie o czymkolwiek mówić…
– Nie masz przypadkiem lekkiej obsesji?
– Dobra, nie, zapomnij o bluzce. Mój okres dorastania z Lukiem może zaczekać.
Josh przygwoździł Hope do poduszki i pocałował.
– Przestań – burknęła, wyswobadzając się z uścisku. – Naprawdę chciałabym wiedzieć.
Wzięła z brzegu łóżka koszulę Josha i ubrała się w nią z kpiącym uśmieszkiem.
– Poznaliśmy się w gimnazjum. Co za różnica?
– Jaki on był?
– Miał trochę nierówno pod sufitem, co od razu mi się spodobało.
– Każdy ma nierówno
3
Ta skanero-drukarka znajduje się w fazie testów w Wake Forest Institute for Regenerative Medicine pod kierownictwem profesora Anthony’ego Atali.