Piętno mafii. Piotr Rozmus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Piętno mafii - Piotr Rozmus

Скачать книгу

wersję, chociaż ani jedno, ani drugie nie było teraz istotne, kłamstwo było bowiem totalne, ewidentne i niezaprzeczalne. Nie mogła ryzykować, że matka zadzwoni, aby zapytać, dlaczego zrezygnowała z filmu, który przecież bardzo chciała zobaczyć. Mogłaby usłyszeć…

      – Zajebisty kawałek! – Anka, nie pytając o zgodę właściciela auta, podkręciła głośność. – Najnowszy numer Rihanny. Uwielbiam. A ty?

      Kuba nie odpowiedział, zamiast tego uśmiechnął się szeroko i… przyspieszył? Jechali czerwonym sportowym samochodem. Agnieszka nie wiedziała, co to za marka, ale auto należało do tych nowszych i luksusowych. W środku zapach skórzanej tapicerki mieszał się z… O nie! Tego było za wiele… Agnieszka poczuła znajomą, słodkawą woń. Nawet nie wiedziała, kiedy chłopak zdążył wyciągnąć jointa, który teraz tkwił w kąciku jego ust.

      – Chcesz? – zapytał, podając skręta Ance.

      Dziewczyna przyjęła go bez słowa protestu, odruchowo zerkając na tylne siedzenie, przekonana, że w spojrzeniu przyjaciółki dostrzeże całkowity brak aprobaty. Nie pomyliła się, a jednak mimo to zaciągnęła się i ostentacyjnie wypuściła szary obłok dymu, który natychmiast wypełnił wnętrze samochodu. Podziękowała i oddała skręta chłopakowi.

      – A twoja koleżanka, ona nie…? – zapytał, ale nie dokończył.

      Anka przerwała mu ruchem ręki.

      – Zapomnij.

      – Mówiłeś, że ta impreza jest niedaleko. – Agnieszka próbowała przekrzyczeć pochodzącą z Barbadosu wokalistkę, która zdążyła się rozkręcić na dobre. – A jedziemy…

      – Właściwie już jesteśmy na miejscu – wyjaśnił chłopak.

      Skręcili w jakąś ubitą leśną drogę. Agnieszka poczuła, jak ogarnia ją panika. Jak w ogóle dała się na to namówić? Zdążyło się już całkiem ściemnić, a ona powoli zaczynała tracić orientację w terenie. Jakiś czas temu opuścili miasto, przejechali przez osiedle domków jednorodzinnych, a teraz po obu stronach otaczał ich czarny las. W oddali przed nimi dostrzegła majaczące światła okien. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle…

***

      Sos był gotowy. Marta podejrzewała, że Bartek pojawi się w domu lada chwila, więc zostawiła danie na patelni. Do powrotu Agnieszki było jeszcze sporo czasu, dlatego sałatkę wstawiła do lodówki. Potem dorzuciła drwa do kominka i nalawszy jeszcze jedną lampkę wina, ponownie zasiadła na kanapie. Głos, który jeszcze nie tak dawno podpowiadał jej, że powinna skupić się na własnych marzeniach, teraz upominał ją, że to drugi i ostatni kieliszek. Dwie lampki wina wypijane każdego piątkowego wieczoru już jakiś czas temu stały się tradycją. Wyjątek stanowiła sytuacja, kiedy ojciec kolegi Bartka nie mógł odebrać chłopców z treningu. Wówczas musiała obejść się smakiem.

      Mała Fifi, zachęcona delikatnym gestem, natychmiast wskoczyła Marcie na kolana. Obie zapatrzyły się w jasny, trzaskający płomień. Po pięciu minutach pies już spał, więc Marta zaprzestała pieszczot. Zamyśliła się. Dłoń, w której trzymała kieliszek, spoczęła na oparciu kanapy. Szkło z winem przechyliło się niebezpiecznie, grożąc rozlaniem. Zapobiegła nieszczęściu w ostatniej chwili, upijając kolejny łyk. „Dlaczego znowu to sobie robisz?” Głos odezwał się ponownie, tym razem w zupełnie innym tonie. Tonie, którego nie znosiła. Co robię? „Rozmyślasz. Prowokujesz myśli!” Niczego nie prowokuję! Wręcz przeciwnie, próbowała nie myśleć, ale… Czy to nie było tak, że im bardziej człowiek starał się o czymś nie myśleć, tym częściej nieproszone myśli wracały do niego ze zdwojoną siłą?

      Nieco ponad rok temu siedziała na tej samej kanapie, wpatrując się w dogasający płomień. Było późno. Bartek zdążył wrócić z treningu i jak zwykle siedział przed komputerem do późnej nocy, a Agnieszka nocowała u Anki. Adam musiał dłużej zostać w pracy. Zdarzało mu się to często. Jak dla niej, za często. W końcu nie wytrzymała.

      – Czy ty kogoś masz? – zapytała ot tak, po prostu, gdy zadzwonił, któryś raz z rzędu informując, że niestety nie wróci na kolację.

      Minęła dłuższa chwila, zanim udało mu się wydusić słowo.

      – Co… co ty wymyślasz? Co ci strzeliło do głowy?

      – Mnie? Nie wiem. A co innego może pomyśleć żona, którą mąż po raz kolejny informuje, że nie wróci do domu?

      Westchnął ciężko.

      – Przecież wiesz, jaką mam pracę.

      Tak, wiedziała i… nie wiedziała.

      – Mamy dostawę towaru. W weekendy jest największy ruch. Musimy być gotowi na jutro…

      Tak. To też wiedziała. Adam sprowadzał odzież z zagranicy, często używaną. Zatrudniał kilkanaście osób, głównie krawcowe. Przerabiali ciuchy, naszywali swoje metki i sprzedawali z co najmniej pięćdziesięcioprocentową przebitką. Adam odziedziczył hurtownię po swoim ojcu, którego ona nigdy nie poznała i nigdy nawet nie chciała poznać. Drań zostawił Adama i jego matkę dla innej kobiety, kiedy Adam był niewiele starszy od Bartka. Pewnego dnia dostali pismo, z którego się dowiedzieli, że mają stawić się na odczytaniu testamentu. Ojciec zginął gdzieś za granicą w bliżej nieznanych okolicznościach. Okazało się, że synowi przepisał hurtownię. Adam nie lubił o nim mówić. To Marta zazwyczaj prowokowała go do tego, tłumacząc, że po prostu chce jak najwięcej wiedzieć o własnym mężu. Czy to źle? Adam – w zależności od nastroju – albo odpowiadał zdawkowo, albo ucinał temat natychmiast. Kiedy dowiedział się o spadku, powiedział, że go nie chce. Minęło kilka dni, podczas których spędzili na rozmowach długie godziny. Marta przekonywała Adama, że powinien go przyjąć. Że jego ojciec jest mu winien chociaż tyle. Zgodził się. Postanowili, że natychmiast sprzedadzą nieruchomość. Nie zrobili tego. Marta nawet nie pamiętała, kiedy dokładnie Adam oznajmił, że poprowadzi interes po ojcu. Był urzędnikiem. Od dawna mówił, że chciałby wreszcie spróbować w życiu czegoś innego, że czuje się niespełniony i wypalony. Zgodziła się.

      Wydawać by się mogło, że handel odzieżą to nieskomplikowany interes. I w zasadzie tak było, choć nie zawsze. Na początku Adam sam jeździł po ciuchy, potem zatrudnił dwie osoby, później kolejne. Wynajął halę i otworzył sklep. Po kilku latach wykupił go na własność. Marta rzuciła pracę i mogła się skupić wyłącznie na rodzinie. Postawili dom. Wiele się zmieniło, poza jednym. Adama częściej w nim nie było, niż był.

      – Powiedz prawdę…

      – Marta, proszę… Nie mam teraz czasu ani siły na te bzdury!

      Pokłócili się. Bardzo.

      – Wiesz, ile kosztuje utrzymanie naszego domu?! – wrzeszczał.

      Nie miała argumentów. Czuła się jak nic niewarta szmata.

      – A ty wiesz, ile mnie kosztuje jego sprzątanie?! Gotowanie?! Pranie i prasowanie twoich pieprzonych koszul?! Chodzenie na wywiadówki i sprawdzanie prac domowych?! Masz, kurwa, pojęcie?! – Chciała to wszystko wykrzyczeć, ale nie zdążyła.

      Rozłączył się. To była ich

Скачать книгу