Piętno mafii. Piotr Rozmus
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 10
– Proszę, mówcie mi po imieniu. Maks, okej? Mam wtedy poczucie, że nie jestem jeszcze aż tak stary. – Znów ten uśmiech. – Czy znam Lenę? Bardzo dobrze. Ale znam także Paulę Madejską.
Jeżeli wcześniej Agnieszka nie mogła wydusić z siebie słowa, to teraz miała trudności z tak podstawową czynnością jak oddychanie. Paulę Madejską? Czy to w ogóle było możliwe? Pewnie facet wyczytał jej nazwisko gdzieś w gazecie albo zobaczył ją w telewizji. Madejska większość czasu spędzała ze swoimi modelkami w Paryżu, Mediolanie i Tokio…
– Chcesz ją poznać?
Agnieszka z trudem przełknęła ślinę.
– Mówi pan serio?
– Zawsze. I wiesz co? Tak się składa, że jest tu dzisiaj razem z kilkoma swoimi dziewczynami. Od dawna się przyjaźnimy. – Mężczyzna ujął Agnieszkę pod rękę. – Chodź, przedstawię cię…
– Nie mogę. – Agnieszka stała jak słup soli.
– Co? Dlaczego?
– Nie jestem przygotowana. Miałyśmy iść do kina… Nie jestem odpowiednio ubrana i…
– Ciii. – Mężczyzna położył palec na ustach. – Nic nie szkodzi. Niebawem nie będziesz musiała się przejmować strojem. Coś zaradzimy, ale najpierw załatwimy jakieś drinki. Strasznie jesteście spięte.
Tamtego pamiętnego wieczoru Marta zasnęła na kanapie. Kłótnia z Adamem stała się pretekstem do opróżnienia połowy butelki wina. Z każdym kolejnym łykiem podsuwane jej przez wyobraźnię obrazy męża kochającego się w ich hurtowni z jakąś kobietą coraz bardziej się rozmywały. I o to chodziło. Nie wiedzieć kiedy zamknęła oczy. Ogień w kominku przygasł…
Zbudziło ją głośne pukanie do drzwi. Poderwała się wystraszona, nie mając pojęcia, co się dzieje. Najpierw pospieszne spojrzenie na elektroniczny zegarek. 1:27. Potem w stronę drzwi, jakby chciała się utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę słyszała to, co słyszała.
Tym razem ktoś po drugiej stronie skorzystał z dzwonka, wyrywając ją z odrętwienia. Serce podeszło jej do gardła. Z trudem wstała. Czuła kołysanie w głowie, jakby szła po pokładzie statku. Nogi miała jak z waty… Przez prostokątne okno drzwi wejściowych, w bladym świetle lampy uruchomionej fotokomórką dostrzegła zamazaną sylwetkę nocnego gościa.
– Kto… kto tam?
Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. Wrzasnęła.
– Mamo, co się dzieje?
To był Bartek.
– Nie wiem, kochanie, zaraz się…
– Policja. Proszę otworzyć.
Zamarła. Fala złych przeczuć zalała ją z całą siłą.
Otworzyła. Za drzwiami w strugach deszczu stało dwóch policjantów.
– Pani Makowska?
Zaniemówiła. Pokiwała jedynie głową. Funkcjonariusz zerknął na przerażonego chłopca stojącego u jej boku. Widać było, że policjant nie do końca wie, jak się zachować.
– Zdarzył się wypadek – oświadczył wreszcie.
Marta zakryła usta dłonią. Minęły długie sekundy, zanim zdołała wymamrotać:
– Adam?! Czy on…?
– Powinna pani pojechać z nami…
Łzy napłynęły jej do oczu. Policjant dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. W końcu pokiwała głową. Zostawiła drzwi szeroko otwarte, pozwalając mundurowym zdecydować, czy wejdą, czy jednak poczekają na zewnątrz. Chwyciła Bartka za rękę i odwróciła się w kierunku schodów. Zdołała zrobić zaledwie kilka chwiejnych kroków, potem zemdlała.
I tym razem obudziło ją pukanie. Otworzyła szeroko oczy, czując, jak uczucie déjà vu ogarnia jej umysł. Boże, tylko nie to! Zrzuciła z kolan małą Fifi. Pies pognał w kierunku drzwi. Pukanie się powtórzyło. Serce znów kołatało jej w piersi, zupełnie jak tamtej potwornej nocy. Otworzyła drzwi. To był Bartek.
– Sorki, mamo. Zapomniałem kluczy.
Zawsze zamykali drzwi na klucz, bez względu na porę. Przycisnęła syna do piersi. Wtuliła twarz w jego przepocone włosy. Łzy napływały jej do oczu.
– Mamo, nie mogę oddychać…
Zwolniła uścisk, lekko się uśmiechając.
– Płaczesz? – zapytał. – Coś się stało?
Otarła policzki.
– Nie, kochanie. Wszystko w porządku. Usnęłam i… trochę się wystraszyłam. Jesteś głodny?
– Jak wilk.
6
W pokoju było około kilkudziesięciu osób. Przeważali mężczyźni. Roześmiane towarzystwo w różnym wieku żywo dyskutowało. Niektórzy z gości mieli na twarzy maski, jakby gospodarz organizował spóźnioną imprezę halloweenową. Kilka par tańczyło w rytm muzyki, zaproponowanej przez DJ-a stojącego za konsoletą. Między gośćmi przemykały półnagie kelnerki, proponując kolejne drinki. Ich twarze również zasłaniały maski pokryte brokatem. Anka i Agnieszka stały w wejściu, chłonąc rzeczywistość szeroko otwartymi oczami. Wychwyciły Draculę, który odebrał kieliszek, po czym wpił się w szyję młodej kelnerki. Dziewczyna udawała zachwyconą, ale czym prędzej wyswobodziła się z uścisku wampira. Gdzieś w kącie pokoju w rytm muzyki kołysał się klaun z puklem różowych włosów. Tuż obok tańczył facet w masce małpy.
– Nieźle, co? – szepnął Kuba nad ich głowami. – Mówiłem wam, że to jest megaimpreza.
Agnieszka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Większość facetów była w wieku zbliżonym do gospodarza. Kobiety, podobnie jak kelnerki, dużo młodsze. Najwyraźniej wszyscy bawili się świetnie. Jakaś ruda piękność podeszła do nich ze srebrną tacą. Między szkłem z kolorowym alkoholem Agnieszka dostrzegła tabletki i… uformowany w idealnie równe kreski biały proszek. Maks natychmiast odprawił dziewczynę, wcześniej szepnąwszy jej do ucha kilka słów.
– Witajcie w raju – powiedział do nich. – Czujcie się jak u siebie… – Delikatnie pchnął dziewczyny do przodu, zachęcając, aby ruszyły w stronę tańczących.
Agnieszka ledwo zmusiła sztywne nogi do wykonania kroku. Wiedziała, że muszą stąd wyjść, i to jak najszybciej. Nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić. Perspektywa poznania Madejskiej osobiście była kusząca, ale czerwone światełko w głowie Agnieszki błyskało na alarm. Ci ludzie zażywali kokainę! Zamorduje Ankę, gdy tylko opuszczą to miejsce. Poza tym coraz bardziej wątpiła, by ten cały Maks naprawdę znał Madejską.