Piętno mafii. Piotr Rozmus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 10

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Piętno mafii - Piotr Rozmus

Скачать книгу

pan? – zapytała Agnieszka.

      – Proszę, mówcie mi po imieniu. Maks, okej? Mam wtedy poczucie, że nie jestem jeszcze aż tak stary. – Znów ten uśmiech. – Czy znam Lenę? Bardzo dobrze. Ale znam także Paulę Madejską.

      Jeżeli wcześniej Agnieszka nie mogła wydusić z siebie słowa, to teraz miała trudności z tak podstawową czynnością jak oddychanie. Paulę Madejską? Czy to w ogóle było możliwe? Pewnie facet wyczytał jej nazwisko gdzieś w gazecie albo zobaczył ją w telewizji. Madejska większość czasu spędzała ze swoimi modelkami w Paryżu, Mediolanie i Tokio…

      – Chcesz ją poznać?

      Agnieszka z trudem przełknęła ślinę.

      – Mówi pan serio?

      – Zawsze. I wiesz co? Tak się składa, że jest tu dzisiaj razem z kilkoma swoimi dziewczynami. Od dawna się przyjaźnimy. – Mężczyzna ujął Agnieszkę pod rękę. – Chodź, przedstawię cię…

      – Nie mogę. – Agnieszka stała jak słup soli.

      – Co? Dlaczego?

      – Nie jestem przygotowana. Miałyśmy iść do kina… Nie jestem odpowiednio ubrana i…

      – Ciii. – Mężczyzna położył palec na ustach. – Nic nie szkodzi. Niebawem nie będziesz musiała się przejmować strojem. Coś zaradzimy, ale najpierw załatwimy jakieś drinki. Strasznie jesteście spięte.

***

      Tamtego pamiętnego wieczoru Marta zasnęła na kanapie. Kłótnia z Adamem stała się pretekstem do opróżnienia połowy butelki wina. Z każdym kolejnym łykiem podsuwane jej przez wyobraźnię obrazy męża kochającego się w ich hurtowni z jakąś kobietą coraz bardziej się rozmywały. I o to chodziło. Nie wiedzieć kiedy zamknęła oczy. Ogień w kominku przygasł…

      Zbudziło ją głośne pukanie do drzwi. Poderwała się wystraszona, nie mając pojęcia, co się dzieje. Najpierw pospieszne spojrzenie na elektroniczny zegarek. 1:27. Potem w stronę drzwi, jakby chciała się utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę słyszała to, co słyszała.

      Tym razem ktoś po drugiej stronie skorzystał z dzwonka, wyrywając ją z odrętwienia. Serce podeszło jej do gardła. Z trudem wstała. Czuła kołysanie w głowie, jakby szła po pokładzie statku. Nogi miała jak z waty… Przez prostokątne okno drzwi wejściowych, w bladym świetle lampy uruchomionej fotokomórką dostrzegła zamazaną sylwetkę nocnego gościa.

      – Kto… kto tam?

      Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. Wrzasnęła.

      – Mamo, co się dzieje?

      To był Bartek.

      – Nie wiem, kochanie, zaraz się…

      – Policja. Proszę otworzyć.

      Zamarła. Fala złych przeczuć zalała ją z całą siłą.

      Otworzyła. Za drzwiami w strugach deszczu stało dwóch policjantów.

      – Pani Makowska?

      Zaniemówiła. Pokiwała jedynie głową. Funkcjonariusz zerknął na przerażonego chłopca stojącego u jej boku. Widać było, że policjant nie do końca wie, jak się zachować.

      – Zdarzył się wypadek – oświadczył wreszcie.

      Marta zakryła usta dłonią. Minęły długie sekundy, zanim zdołała wymamrotać:

      – Adam?! Czy on…?

      – Powinna pani pojechać z nami…

      Łzy napłynęły jej do oczu. Policjant dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. W końcu pokiwała głową. Zostawiła drzwi szeroko otwarte, pozwalając mundurowym zdecydować, czy wejdą, czy jednak poczekają na zewnątrz. Chwyciła Bartka za rękę i odwróciła się w kierunku schodów. Zdołała zrobić zaledwie kilka chwiejnych kroków, potem zemdlała.

***

      I tym razem obudziło ją pukanie. Otworzyła szeroko oczy, czując, jak uczucie déjà vu ogarnia jej umysł. Boże, tylko nie to! Zrzuciła z kolan małą Fifi. Pies pognał w kierunku drzwi. Pukanie się powtórzyło. Serce znów kołatało jej w piersi, zupełnie jak tamtej potwornej nocy. Otworzyła drzwi. To był Bartek.

      – Sorki, mamo. Zapomniałem kluczy.

      Zawsze zamykali drzwi na klucz, bez względu na porę. Przycisnęła syna do piersi. Wtuliła twarz w jego przepocone włosy. Łzy napływały jej do oczu.

      – Mamo, nie mogę oddychać…

      Zwolniła uścisk, lekko się uśmiechając.

      – Płaczesz? – zapytał. – Coś się stało?

      Otarła policzki.

      – Nie, kochanie. Wszystko w porządku. Usnęłam i… trochę się wystraszyłam. Jesteś głodny?

      – Jak wilk.

      6

      W pokoju było około kilkudziesięciu osób. Przeważali mężczyźni. Roześmiane towarzystwo w różnym wieku żywo dyskutowało. Niektórzy z gości mieli na twarzy maski, jakby gospodarz organizował spóźnioną imprezę halloweenową. Kilka par tańczyło w rytm muzyki, zaproponowanej przez DJ-a stojącego za konsoletą. Między gośćmi przemykały półnagie kelnerki, proponując kolejne drinki. Ich twarze również zasłaniały maski pokryte brokatem. Anka i Agnieszka stały w wejściu, chłonąc rzeczywistość szeroko otwartymi oczami. Wychwyciły Draculę, który odebrał kieliszek, po czym wpił się w szyję młodej kelnerki. Dziewczyna udawała zachwyconą, ale czym prędzej wyswobodziła się z uścisku wampira. Gdzieś w kącie pokoju w rytm muzyki kołysał się klaun z puklem różowych włosów. Tuż obok tańczył facet w masce małpy.

      – Nieźle, co? – szepnął Kuba nad ich głowami. – Mówiłem wam, że to jest megaimpreza.

      Agnieszka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Większość facetów była w wieku zbliżonym do gospodarza. Kobiety, podobnie jak kelnerki, dużo młodsze. Najwyraźniej wszyscy bawili się świetnie. Jakaś ruda piękność podeszła do nich ze srebrną tacą. Między szkłem z kolorowym alkoholem Agnieszka dostrzegła tabletki i… uformowany w idealnie równe kreski biały proszek. Maks natychmiast odprawił dziewczynę, wcześniej szepnąwszy jej do ucha kilka słów.

      – Witajcie w raju – powiedział do nich. – Czujcie się jak u siebie… – Delikatnie pchnął dziewczyny do przodu, zachęcając, aby ruszyły w stronę tańczących.

      Agnieszka ledwo zmusiła sztywne nogi do wykonania kroku. Wiedziała, że muszą stąd wyjść, i to jak najszybciej. Nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić. Perspektywa poznania Madejskiej osobiście była kusząca, ale czerwone światełko w głowie Agnieszki błyskało na alarm. Ci ludzie zażywali kokainę! Zamorduje Ankę, gdy tylko opuszczą to miejsce. Poza tym coraz bardziej wątpiła, by ten cały Maks naprawdę znał Madejską.

Скачать книгу