Marzenie Zuzanny. Agnieszka Biegaj
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marzenie Zuzanny - Agnieszka Biegaj страница 3
– Chodź, pójdziemy na spacer. Pogadamy spokojnie.
Szłam za nim i nabierałam coraz większej pewności, że żałuje, iż nie może być z Żanetą. Wbrew temu, co usiłuje mi wmówić. To przecież niezwykle piękna dziewczyna, musiało coś być na rzeczy. Nie rozumiałam, dlaczego mnie to tak rozstroiło.
– Zakochałeś się w niej? – zapytałam, dla odmiany cicho, kiedy odeszliśmy kawałek od domu i zatrzymaliśmy się w altance na skraju ogrodu.
– Zakochałeś się w Żanecie? – powtórzyłam.
John westchnął cicho i popatrzył mi w oczy. Serce we mnie zamarło, sekundy trwały wieczność. Powoli rodziła się we mnie świadomość czegoś, na co czekałam, co chciałam usłyszeć, o czym zawsze marzyłam.
– Zakochałem się w tobie – powiedział John drżącym głosem, a ja nagle znalazłam się w siódmym niebie.
Cały świat zniknął. Byliśmy tylko my dwoje. Zrozumiałam, że ja też od dawna czułam do niego to samo, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Patrzyłam na Johna i wiedziałam, że jest to najpiękniejsza chwila mojego życia.
– Ja też cię kocham – szepnęłam.
Ledwo wymówiłam ostatnie słowo, John mnie pocałował. Ziemia się zatrzęsła, a ja czułam się tak, jakbym frunęła, unosiła się nad ziemią. To był z pewnością najbardziej namiętny i najcudowniejszy pocałunek na ziemi, a nawet we wszechświecie!
Przez kilka dni spacerowaliśmy po Paryżu upajając się bezmiarem miłości, ale euforia powoli ustępowała miejsca rzeczywistości. Odwiedziliśmy parafię, w której ciotka Hanka i Marek brali ślub, żeby poradzić się znajomego księdza. Szczerze nam współczuł, to było widać, ale był nieubłagany. Nie ma możliwości, żeby związek małżeński mogły zawrzeć osoby ze sobą spokrewnione, nawet w czwartym pokoleniu, a cóż powiedzieć o nas, kiedy nasze matki były siostrami i to siostrami bliźniaczkami.
– A może jesteśmy adoptowani, ty albo ja? – pytałam z nadzieją.
Oczywiście nie chciałam tego, ale dałoby nam to jakąś szansę, jakieś wyjście.
Siedzieliśmy na ławce w parku i jedliśmy pieczone kasztany.
– Nie jestem, ani ty nie jesteś – powiedział John bardzo stanowczo.
– Skąd wiesz? – nalegałam. – Zrobiłeś badanie DNA?
– Tak! – odpowiedział. Zadziwił mnie tym bardzo.
– Mam kumpla, który pracuje w laboratorium – dodał, widząc moją minę.
– Ale skąd wziąłeś próbki? I dlaczego to zrobiłeś? – Miałam tyle pytań.
– Suzie – zaczął John biorąc mnie za rękę – kocham cię już od dawna. Chciałem to sprawdzić, na wypadek, gdybyś choć trochę podzielała moje uczucia. Pamiętasz, jak wmówiłem tobie i twojej mamie, że potrzebuję próbek dla kolegi, który pisze pracę o testach DNA? A kiedy mój ojciec chorował na białaczkę i potrzebny był dawca szpiku, miałem badanie zgodności tkankowej. Nie zostałem dawcą, bo miałem inne antygeny, ale pewne było, że jestem jego synem. Jesteśmy dziećmi naszych rodziców i to jest super, ale w naszym wypadku to klęska.
Łzy napłynęły mi do oczu. Zgasła ostatnia nadzieja.
John przytulił mnie i powiedział:
– Możemy wyjechać gdzieś i być razem.
– Wiesz, że nie – wydusiłam przez łzy. – Nie będziemy mogli wziąć ślubu kościelnego, nie będziemy mogli mieć dzieci, rodzina się od nas odwróci…
John wiedział o tym równie dobrze jak ja.
– W takim razie musimy próbować jakoś żyć dalej – powiedział zrezygnowany.
Rozdział 3.
Zaproszenie
Oczywiście próbowałam żyć dalej. John dostał świetną pracę w firmie informatycznej i wyjechał do Anglii. Ja kończyłam studia, pisałam pracę magisterską i pomagałam Żanecie w przygotowaniach do ślubu.
Paweł i ja byliśmy w jednej grupie na Akademii Ekonomicznej. Był wysoki, szczupły, miał krótkie czarne włosy i zniewalające spojrzenie cudownych zielonych oczu.
Odkąd go poznałam, zawsze niewiarygodnie mi się podobał i właściwie był najlepszym kandydatem, żeby pójść ze mną na wesele Żanety i Maćka. Pozostawał jeden problem – musiałam go zaprosić. Kiedy wreszcie się na to zdecydowałam, nie mogłam zasnąć przez pół nocy.
Na piątym roku mieliśmy już niewiele zajęć i rzadko się widywaliśmy. Udało mi się znaleźć Pawła w stołówce w przerwie między zajęciami. Siedział sam przy stoliku i przeglądał notatki.
– Cześć Paweł – ledwo wydusiłam z siebie te słowa, bo głos nagle odmówił mi posłuszeństwa. – Czy mogę się dosiąść? – wychrypiałam.
– Cześć Zuza – powiedział, ledwo na mnie spojrzawszy. – Oczywiście, siadaj.
– Mów mi Suzie.
Czy ja naprawdę to powiedziałam?
– Jasne, bardzo sprytnie – orzekł Paweł i spojrzał mi prosto w oczy. – Ale ja lepiej pozostanę przy Pawle.
Trochę się uspokoiłam. Postanowiłam wziąć byka za rogi.
– Słuchaj, Paweł – zaczęłam niepewnie – wiesz, moja przyjaciółka, nasza znajoma z grupy, wiesz, Żaneta – strasznie się zaplątałam – ona… bierze ślub, w lipcu i ja wiesz… chciałam… – zebrałam wszystkie siły i wzięłam się w garść – chciałam zapytać, czy poszedłbyś ze mną na jej wesele, jako kolega, wiesz, bo ja mam… no, chłopaka, ale wyjechał i nie może przyjechać i nie chcę iść sama i….
– Wyluzuj, Suzie! – przerwał mi Paweł. Całe szczęście, że to zrobił! – Jasne, że z tobą pójdę. Nigdy nie opuszczam szansy na dobrą zabawę. Mam garnitur i umiem nawet tańczyć.
– Jesteś cudowny – westchnęłam szczerze i oboje się roześmialiśmy.
Siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy jak nigdy wcześniej. W ciągu tych prawie pięciu lat studiów nie udało nam się zamienić więcej niż parę zdań, a teraz tak nam się wspaniale gawędziło. Pomyślałam sobie, że to będzie całkiem udane wesele i może uda mi się zapomnieć o mojej nieszczęśliwej miłości.
Nagle do stołówki wpadła Żaneta i stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła mnie i Pawła siedzących razem przy stoliku i pogrążonych w ożywionej dyskusji.
– Och, tu jesteś, szukam cię po całej uczelni! – powiedziała z wyrzutem.
– Cześć