Niepokorna. Madelina Sheehan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niepokorna - Madelina Sheehan страница 3

Niepokorna - Madelina Sheehan

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Podałam mu rękę i jego wielkie palce zamknęły się wokół niej.

      – Eva – wyszeptałam. – Tak mam na imię. I wspaniale, ach, jak wspaniale było cię poznać.

      Uśmiechnął się. I jego piękne oczy także się uśmiechnęły. A ja znów zupełnie się w nich zatraciłam.

      Potem wujek Joe podniósł mnie i zarzucił sobie na ramię.

      – Czy w tej twojej pieprzonej, cholernie drogiej prywatnej szkole nie uczą was, że nie wolno rozmawiać z obcymi? – zapytał. – Będę musiał pogadać z tymi drętwymi skurczybykami. I nie obejdzie się bez puszczenia w ruch pięści.

      – Pa! – wrzasnęłam, machając ręką jak szalona, gdy wujek Joe niósł mnie ku tacie.

      Reaper pomachał mi skutymi rękami i obdarzył szerokim uśmiechem.

      Deuce wstał i zasalutował mi dwoma palcami.

      – Pa, kochanie.

      Kochanie.

      I powiedział to głośno. Byłam po uszy zakochana.

      Deuce patrzył, jak Jednooki Joe, który całe życie spędził w Klubie Motocyklowym Silver Demons, oddala się z przerzuconym przez ramię dzieciakiem Preachera. Dzieciak uśmiechał się i machał jak szalony. Deuce pokręcił głową i uśmiechnął się, a potem, poważniejąc, zwrócił z powrotem ku swemu staremu.

      Stary także już się nie uśmiechał.

      – Miły dzieciak – burknął Reaper. – Lepiej by było, gdybym miał córeczkę zamiast dwóch pojebów.

      Deuce przyglądał się swemu staremu. Przez chwilę odczuwał żal, że Reaper nigdy nie patrzył na swoje własne dzieci z takim uśmiechem i nigdy tak z nimi nie rozmawiał jak z tą dziewuszką. Był zbyt zajęty wyżywaniem się na nich, bijąc Deuce’a i jego brata. Dawne, dobre czasy. Było, minęło.

      – Preacher się rozwija – mruknął Reaper. – Wykolegował cię z tego interesu z Ruskimi. Dlaczego, u diabła, nie zabrałeś się za to w odpowiedniej chwili?

      No właśnie. Dla swego ojca był tylko jego wice. Kimś, komu stary przekaże ten pieprzony młotek przewodniczącego, gdy w końcu – a to nie stanie się prędko – odwali kitę.

      – Kapitan trasy Preachera mnie ubiegł. Dorwał to gówno, zanim w ogóle o tym usłyszałem.

      Reaper przybrał lodowaty wyraz twarzy.

      – Ale z ciebie dupa wołowa. Powinienem był wziąć Casa na mojego wice. Trzeba było pozwolić, żeby ta cholerna cipa pozbyła się ciebie.

      Matka Deuce’a była dziwką – nie taką, co to wystaje na chodniku, ale dziwką klubową. Miała szesnaście lat, gdy jego ojciec ją posiadł. A miał wtedy prawie trzydziestkę. Po narodzinach Deuce’a stary wyrzucił ją na ulicę tylko z tym, co miała na sobie. Jedyną pamiątką, jaka zachowała się po matce, była niewyraźna fotografia bardzo młodej dziewczyny siedzącej na harleyu jego ojca. Z tyłu było napisane OLIVIA MARTIN. Deuce lubił sobie wyobrażać, że zaczęła gdzieś nowe życie z kimś innym, zupełnie niepodobnym do jego ojca. Że znalazła gdzieś spokój i rodzinę, która ją kocha.

      Młodszy brat Deuce’a, Cas, był latoroślą innej zapłodnionej przez starego kurewki. Ta sama historia. Chociaż zdarzyła się później. Od dwudziestu trzech lat Deuce cierpliwie znosił to gówno. Teraz miarka się przebrała. Zerwał się z krzesła i oparłszy dłonie na blacie stołu, pochylił się do przodu.

      – Nikogo, dosłownie nikogo nie obchodzi, co się z tobą dzieje, ty nędzny gnoju. W klubie szanuje się swego szefa, ale żadnego z twoich chłopaków nie obchodzi, czy żyjesz, czy umarłeś. Dostałeś dożywocie, stary, i to ja kieruję tym gównem pod twoją nieobecność. A ponieważ robię to sto razy lepiej od ciebie, nie muszę tutaj przychodzić. Musiałem ci okazywać szacunek, ale właśnie straciłem ostatnią resztkę szacunku, który dla ciebie miałem.

      – Ty zasrany gówniarzu – wysyczał Reaper. – Zapłacisz mi za…

      – Nie. To ty zapłacisz. Gdy tylko stąd wyjdę, zapłacę, komu trzeba, żeby zrobił, co trzeba.

      W oczach starego pojawił się strach. Deuce nigdy nie widział czegoś równie pięknego.

      – I pamiętaj, gdy się będziesz wykrwawiał na śmierć, że to się dzieje na mój cholerny rozkaz.

      Zanim stary zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Deuce obrócił się na pięcie i z walącym sercem, ciężko dysząc, przeszedł przez rozmównicę, zdecydowany wykończyć ojca.

      – Deuce! – rozległ się piskliwy głosik. Obejrzał się. Pędziła ku niemu Eva. Tuż przed nim zatrzymała się gwałtownie i zasapana, wyciągnęła ku niemu rączkę. – Nie poczęstowałam cię – powiedziała bez tchu.

      Pochylił się i wziął od niej torebkę z fistaszkami.

      Poczuł ucisk w gardle.

      Ten dzieciak, ten cholerny brzdąc, który go wcale nie znał, po prostu dał mu pierwszy w życiu prezent, nie oczekując nic w zamian. Żadnych przysług, żadnego poparcia. Całkowicie bezinteresownie. Okazało się, że jednak był w błędzie. Istniały piękniejsze rzeczy niż strach w oczach ojca. Eva była o wiele słodsza. Jeśli kiedykolwiek będzie miał dziecko, chce, aby było właśnie takie.

      – Dzięki, kochanie – powiedział ochryple.

      – Zobaczymy się jeszcze? – spytała, przechylając główkę na bok. Patrzyła na niego ogromnymi oczami i czekała na odpowiedź.

      Zajrzał w te oczy, zadziwiające oczy, które były zbyt duże na jej małej twarzyczce. Wielkie i zamglone, szare jak burzowe niebo. Cholernie piękne.

      Uśmiechnął się.

      – Mam nadzieję, kochanie.

      Posłała mu zabójczo uroczy uśmiech i potrząsając mysimi ogonkami, popędziła z powrotem do ojca i wujka, którzy przeszywali Deuce’a morderczym wzrokiem.

      Wsunął orzeszki do kieszeni i wyszedł. Zadzwonił od razu z pierwszego automatu ulicznego. Po godzinie znalazł się chętny. Trzy dni później jego stary wykrwawił się pod prysznicem.

      Rozdział 2

      Nim nasze drogi znowu się przecięły, upłynęło siedem lat. W tym czasie wypuszczono mego ojca z więzienia, a ja zyskałam kłopotliwego niczym wrzód na dupie starszego brata o imieniu Frankie.

      Franklin Deluva senior pełnił u mego ojca funkcję kapitana trasy. Zginął kilka lat temu, zderzywszy się czołowo z ciężarówką mack. Wcześniej jego żona zmarła na raka. Frankie nie miał żadnej rodziny, która chciałaby go przygarnąć. Ponieważ mój ojciec nie miał syna, wziął go pod swoje skrzydła i widział dla niego przyszłość wśród Demonów. Mój ojciec stawiał sprawę jasno. Jeśli Frankie utrzyma się w tym kursie, pewnego dnia

Скачать книгу