Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann страница 2
Kto mówi „fantastycznego dnia”? Słowo pochodzi od fantazji, co oznacza coś nierealnego. Moja sekretarka, która niestety nie posiada tabliczki ostrzegawczej, życzy wszystkim dzwoniącym, by mieli „nieprawdziwy” dzień. Powinna pracować w Disney Worldzie.
Odzywa się interkom w moim telefonie. Wzdycham.
– Amando, moje drzwi są przecież otwarte i nikogo tu nie ma. Nie musisz używać interkomu. Wyraźnie cię słyszę.
– A skąd mam niby wiedzieć, że nie rozmawiasz przez telefon?
– Obróć się.
Spełnia polecenie. Wyglądam zza komputera, patrząc na nią.
– Nie lubię cię podglądać. Kiedy to robię, posyłasz mi spojrzenie, które mnie denerwuje.
Drapię się po podbródku.
– Posyłam ci spojrzenie?
Zakłada blond włosy za uszy i się krzywi.
– Tak. Nigdy się nie uśmiechasz. To okropne.
– Nigdy? – Przechylam głowę na bok.
– Cóż, poza chwilami, kiedy Harrison przychodzi tu po szkole. Kąciki twoich ust unoszą się jakby… – Zaciska wargi. – …o kilka milimetrów. Trzeba się dokładnie przyjrzeć, by to zobaczyć.
Uśmiech jest przereklamowany. I kobieta ma rację, syn sprawia, że się staram. Pozostały we mnie szczątki dobra.
– Kto dzwonił?
– Co?
– Zanim poinformowałaś mnie, że cię denerwuję, użyłaś interkomu.
– A, tak. Ellen Rodgers spóźni się o kwadrans. Zatrzymano ją w pracy.
– Spóźni się. Niedobrze. Oznacza to zapewne, że co miesiąc będzie spóźniać się z czynszem.
– Tak, Flint. Prawdopodobnie masz rację. Utknęła w pracy, w miejscu, w którym zarabia pieniądze. To definitywnie znak, że będzie zalegać z czynszem. – Amanda obraca się do swojego biurka.
– Przewracasz oczami. – Wracam uwagą do ekranu komputera.
– Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, szefie.
Dwadzieścia pięć minut później z poczekalni dobiega rozmowa. Nadal wpatruję się w monitor. Nie ma powodu, by pani Rodgers myślała, że nie mam nic lepszego do roboty niż czekanie na nią.
Wibruje leżąca na biurku komórka.
Amanda: PRZYSZŁA ELLEN RODGERS. PRZYPUSZCZAM, ŻE O TYM WIESZ. NIE JEST KLIENTKĄ, WIĘC NIE JESTEM PEWNA, CZY ZAPOWIEDZIEĆ JĄ PRZEZ INTERKOM, CZY MOŻE ZAWOŁAĆ PRZEZ OTWARTE DRZWI. JAK, WEDŁUG CIEBIE, MAM ZACHOWAĆ SIĘ W TEJ DELIKATNEJ SYTUACJI?
Ja: JESTEŚ ZWOLNIONA.
Amanda: NAPRAWDĘ?! RANY, MAM W DOMU TYLE RZECZY DO WYPRANIA. DZIĘKUJĘ!
Zapamiętać: nigdy nie zatrudniać do pomocy kobiety.
Ja: NIE NAPRAWDĘ. WPUŚĆ JĄ DO MNIE I PRZYNIEŚ DANE, O KTÓRE PROSIŁEM TRZY DNI TEMU.
Amanda: WPUSZCZĘ, A DANE POŁOŻYŁAM NA REGALE ZA TWOIMI PLECAMI JUŻ DWA DNI TEMU. :)
– Kobiety – mamroczę.
– Dzień dobry. – Wyciągając rękę, idzie w moją stronę kobieta, która chce wynająć przestrzeń biurową nad kancelarią. – Ellen Rodgers. Przepraszam za spóźnienie.
Wstaję i ściskam jej dłoń. Nie spodziewałem się kogoś takiego – wesołego, przed kim świat również powinien ostrzegać. Tym razem nie spinam się jednak z powodu jej życiowego entuzjazmu, ponieważ dziewczyna jest miła dla oka.
– Flint Hopkins. I nic nie szkodzi. – Zerkam ponad jej ramieniem na naszą publiczność. Amanda uśmiecha się chytrze. Mrużę oczy, aż się odwraca. – Proszę usiąść. – Wskazuję krzesło naprzeciwko biurka.
Ellen upuszcza z hukiem torebkę na podłogę. Musi mieć w niej cały dobytek. Przyglądam się, jak roztrzęsionymi dłońmi rozpina szary wełniany płaszcz, który przy szesnastu stopniach jest poważną przesadą.
– Proszę wybaczyć mi ten wygląd. Jadłam lunch z czterolatką, która ma problemy z koordynacją.
Ironia. Wydaje się, że sama również je ma.
Długie kasztanowe włosy nie zasłaniają krwistoczerwonej plamy na jej dopasowanej białej bluzie.
Natychmiast unoszę wzrok, gdy dociera do mnie, że wpatruję się w zabrudzenie, które, tak się składa, ma na piersi.
– Czy otrzymała pani od Amandy umowę do wglądu, gdy przyszła pani oglądać lokal?
– Tak. Dziękuję. – Przerzuca płaszcz przez oparcie krzesła i zajmuje miejsce.
– Ma pani do niej jakieś uwagi?
– Nie. Wygląda standardowo. Bardzo podoba mi się lokalizacja, ale nieczęsto można znaleźć w niej wolne miejsce. Ucieszyłam się więc, gdy znalazłam pana ogłoszenie tego samego dnia, którego je pan opublikował.
Czytam jej wniosek o najem, choć wielokrotnie zrobiłem to już wcześniej.
– Jest pani muzykoterapeutą?
– Tak.
– Muzyka uważana jest za środek terapeutyczny?
Ellen chichocze. Jak dziecko. Jej twarz również jest dziecięca. Musi zawdzięczać to piegom i jasnoniebieskim oczom.
– Tak. Proszę pomyśleć o tym jak o terapii alternatywnej, ale to normalna praca. Mam dyplom w swojej specjalizacji jak każdy inny pracownik służby zdrowia. – Wskazuje na moje złożone na biurku dłonie. – A tak w ogóle, fajne spinki do mankietów.
Zerkam w dół i poprawiam wyżej wspomniane.
– Dziękuję.
Przygryza pomalowaną błyszczykiem wargę, jakby chciała się uśmiechnąć, ale coś ją przed tym powstrzymywało.
– Przepraszam. To nie było konieczne. Chyba jestem zdenerwowana.
– A dlaczego? – pytam, otwierając e-mail od klienta.
Z jakiegoś powodu dziewczyna nuci.
– Ponieważ chcę, by wynajął mi pan ten lokal.
– Ma pani referencje?
– Ee, tak. Wysłałam je pańskiej sekretarce.
Wciskam guzik interkomu.
– Amando,